Zaglądają, podglądają.

czwartek, 26 września 2013

Malkontenctwo obrazkowe.

Pac, pac, pac...
Lecą i lecą, a my zbieramy.
Kasztanowiec przed domem kochany miłością trudną. Dbamy, palimy liście, a on co roku rudzieje szrotówkiem.
I wyznacza - pora zbierania kasztanów, pora zgrabiania liści, pora mijania... "A pamiętasz, jak ciepło było rok, dwa, trzy lata temu?" Lata się plączą. Tyle już ich tu? Jak to?
Tak to.
Taras zjesienniał. Jeszcze niedawno przy stole obiadki, kawka, wieczorne wino, a teraz wrzosy i deszcz jak łzy.
Kapelusz, zbędny, czeka na wiosenne słońce.
Z wierzby do domu wróciła na zimę żardinierka.
Zaraz będzie "adios pomidory"i naftóweczki na dworze nie zapalimy.
A Wy mówicie, że jesień piękna jest!
Nie jest.
Pozdravka.







poniedziałek, 23 września 2013

Ruda przyszła.

Stało się. Nadeszła. Ruda małpa w żółtych liściastych sukniach. Wlecze za sobą koleżankę w białych futrach. Obie siebie warte, zimne baby! Żeby nie rzec gorzej...
A mnie tak szkoda lata. I co? Nico. Przetrwamy? Musimy.
W ogrodzie jeszcze tak.


Jednak coraz częściej tak.
A nawet tak.

Maślaki żółte. Nie szczepiłam, same przyszły, chyba z modrzewiami, bo z nimi są w symbiozie.
Na skarpie króluje ogień berberysów.


I trwa cisza.
W trwającej ciszy trwa produkcja ekomleka. Szorstkie jęzory zagarniają trawę, rwą z chrzęstem, pakują w ciepłe pyski. Potem na leżąco przeżuwają, trawią, zamieniają soczystą zieleń w najczystszą kremową biel.
Coś pięknego!
Spóźnione podziękowania  za wyróżnienie mojej pisaniny z obrazkami dla MARIEANNE.
Marieanne trochę brzmi jak jak Annamaria, moja córeczka. Oba brzmienia piękne.
Dziękuję, dziękuję, nie nominuję, bo miałabym ogromne trudności - u każdego coś fajnego, trudno wybrać.
Siedem punktów o sobie:
1. Mam stanowczo za dużo lat i nie umiem być radosna jesienią Zimą też.
2. - 7. Jak wyżej.
Odpowiedź oddaje mój stan ducha, czego Wam nie życzę.
Nadeszły nowe antydepresanty.

Smakowite, prawda? Tym razem w jednej paczce, bo kupione u jednego sprzedawcy. Poznanianka przeliczyła - średnia cena jednej książki z przesyłką wyniosła 9 zł.
Czytając zbijam smutne i złe myśli o Mamie w szpitalu, o zbliżającym się nieuchronnie końcu mojego mikroświata. Odrywam się od rzeczywistości. Pomaga, ale o całkowitym oderwaniu nie mam mowy.
 Pozdravka.










wtorek, 17 września 2013

Przełączam się.

Jeszcze podobno lato, a ja  powolutku  przełączam się już na tryb jesienno-zimowy. Poznańska przezorność czuwa, pogoda sprzyja. Za oknem coraz częściej tak.


Jestem w trakcie przygotowywań na słoty, mrozy i inne zarazy.
Po pierwsze - gromadzę. Owszem, słoiczki, buteleczki, ogóreczki, naleweczki, jak każdy, ale ja gromadzę też książki. Masowy zakup lektur trwa. Nie latam po księgarniach, bo szlag mnie trafia na ceny. Latam po Allegro. Wybieram, sprawdzam, klikam, albo czekam i licytuję. Do licytacji zatrudniłam Snajpera, który strzela za mnie o określonej porze i na moich warunkach. Na razie strzela celnie i właśnie ustrzelił mi "Dziewczynkę w czerwonym płaszczyku" za 2,25. Nie wierzycie? Ja też nie wierzyłam. Ktoś ustawił licytację od złotówki, bez ceny minimalnej, Snajper osobisty czuwał i mam kolejną poszukiwaną pozycję, cuda się zdarzają.
Potem czekam na pana listonosza, otwieram paczkę i wpadam w euforyczną radość. Cieszę się, jak dziecko z wymarzonej zabawki. Dotyk, zapach, szelest kartek... Znacie to?
Mój zbiór lektur powiększa się...
... i powiększa...
Bawię się nim.
Potem układam zdobycze na półce, w pozycji "oczekujące". I czekają sobie.
A ja witam znowu najmilszego  listonosza, kwituję co trzeba i radość trwa.
Rzekłabym, że nie ma końca, bo czekam na kolejną dostawę, tym razem masową. Pięć pozycji u jednego sprzedawcy, co ogromnie zmniejsza koszt dostawy. Tak się trafiło.
Zima na wsi bywa długa, a ogrodnikom dłuży się wprost niemiłosiernie. Chwalić więc Boga, że lubię czytać!
Jeszcze coś. Założę się, że w żadnej z tych książek nie natknę się na całkiem nowe idiotyzmy.
Nowe idiotyzmy:
- "No weź", "Weź przestań", "Weź się". Pytam wtedy, co mam wziąć?
- "Proszę cię", "Błagam cię", "Błagam". Pytam, o co? 
- "Powiem tak", co zastępuje powoli dotychczasowe "Znaczy" i "Znaczy się", jako początek wypowiedzi.
- "Tak?" , jako koniec wypowiedzi, co zastępuje niegdysiejsze "Nie?", które to "Nie?', tak jak obecne "Tak?" z góry określa mi poziom interlokutora.
Moje pytania, przyznaję złośliwe, pięknie zbijają z pantałyku rozmówcę i o to mi chodzi! Żeby delikwent zastanowił się, co mówi, skoro już mówi.
Nowe idiotyzmy niestety szerzą się za sprawa mediów. "Mądre" panie i panowie nie potrafią w swej mądrości inaczej zacząć i zakończyć wypowiedzi. Podejrzewam, że za mało czytają, za dużo mówią.
Kończę idiotycznym "Łaaał" i "Heloł", użytym jako okrzyk radości, że tak pięknie mi się napisało.
Kto mądry, ten skuma o co biega. Taki żart...
Pozdravka.







środa, 11 września 2013

Ale jaja!

Jaką ja bzdurę wyczytałam!!!
"Jajka, które są naj­tań­sze, czyli jajka z "trój­ką", po­cho­dzą z chowu klat­ko­we­go. Po­dob­nie jak w cho­wie ściół­ko­wym, kury nie wy­cho­dzą z bu­dyn­ku, ale do­dat­ko­wo nie mogą się po nim po­ru­szać  - całe życie spę­dza­ją w klat­kach."
Zgoda, tak jest i tylko współczuć kurom. Człowiek zgotował im taki los. To jeszcze nie ta bzdura.
Dalej przeczytane:
"Pa­nu­je po­wszech­ny po­gląd, że ostat­nie jajka są naj­mniej zdro­we"
Dalej zgoda z powszechnym poglądem, dalej cytuję, przy czym tu właśnie -uwaga, uwaga - zaczyna się zapowiadana bzdura:
" Spra­wie tej przyj­rzał się ty­go­dnik "Po­li­ty­ka", który o opi­nię po­pro­sił prof. Sta­ni­sła­wa Wę­ży­ka, eks­per­ta w spra­wie chowu kur. Jak po­wie­dział Wężyk w wy­wia­dzie dla pisma: "W skle­pie za­wsze wy­bie­ram "3", bo dają mi gwa­ran­cję, co jadły kury i w ja­kich wa­run­kach żyją. Że są szcze­pio­ne i ba­da­ne oraz nie mają kon­tak­tu z dzi­ki­mi pta­ka­mi mo­gą­cy­mi roz­no­sić cho­ro­by"."
!!!
Panie profesorze... Śmiać się, czy płakać? Jada pan te jedynie słuszne w pana przekonaniu jajka? Z wrednym zapaszkiem, z dziwnym kolorkiem i takąż konsystencją?  No to współczuję panu, jak tym kurom. A może zapomniał pan, jak smakuje prawdziwe jajko od kur żywiących się "byle czym", znajdujących w sposób grzebiący swoje "byle co" w zielonych rowach, na własnych podwórkach i wszędzie tam, gdzie je kurze oczy i instynkt zawiodą, które to jajka  grożą strasznymi chorobami, ale są niezwykle smaczne? Ja też mam gwarancje, co "moje" kury jedzą, widuję je często, bo po sąsiedzku, w akcji grzebania. Co do warunków życia kur w klatkach, proszę zapytać którąkolwiek, czy zamieni tęże klatkę na byle jaki nawet kurnik. Ręczę, że znam kurzą odpowiedź. Współczuję dalej, ale zwieść się pańskim "mądrościom" nie dam i nie zamienię najsmaczniejszych jajek od mojego wioskowego pana Dziadka, na najzdrowsze z klatki. Co do badań "gwarantujących" zdrowie drobiu. Nie wie pan, co polski rolnik, przemysłowym hodowcą drobiu będąc, potrafi. Jest przemysłowy, musi być i pomysłowy! Zasłyszane od takiegoż: "dobra, jeszcze kał do mikrofali i mogą se badać".  Sekundy i każdy drobiowy kał mający wykazać drobiową zdrowotność wykazuje ją w 100 %. Mus, to mus, chcą zdrowe, proszę bardzo.
No więc, śmiać się, śmiać z pisanego słowa, a płakać nad losem kur.
Jajka od pana Dziadka. Kupujemy je i zjadamy w ilościach, które załamały by dietetyków.

 Czy z boczku, czy z góry, zawsze ładne, zawsze smaczne i niech mi tu profesory...
A może przyczepią się jeszcze do pomidorów?  Moje pochodzą z "niebadanych źródeł", czyli od pani gospodyni z sąsiedniej wsi. Smak i zapach nie do opisania. Co tu pisać, spróbować trzeba.
Albo do brzoskwiń? Kupione pokątnie, pewnie nie pryskane wszystkimi opryskami przynależącymi sadom przemysłowym w Polsce i nie tylko,  za to pachnące brzoskwiniowo, złotym sokiem brzoskwiń spływające.
Ani moje jajka ani owoce, bo pomidory w/g nauk botanicznych to owoce, nie trzymają pewnie żadnych europejskich norm gabarytowych. I nic mi to nie przeszkadza. W tej materii mogę nie czuć się Europejką. Pozostaję Polką z zabitej dechami wsi, mającą za nic mądrości profesora W.
Czy widzicie przecudnej urody skrzyneczki? Trafiły mi się za grosze w sklepie na Y.
Żegnam się groszkami, które za późno posiane, kwitną jak w środku lata pięknym zestawem kolorów.
Pozdravka.



niedziela, 8 września 2013

Trochę poetycko.

Wrzesień jest taki, jaki powinien być. Wrześniowy i liliowo-wrzosowy.  Pogodny. Ciepły. Błogi błogością końca lata.
Na tarasie moja błogość taka.
Jaśminowce, nie dość że wpychają się przez barierki, to jeszcze rozsiadają się na ławce.
Jak je wyprosić? Nie umiem.
Na stole "kwiat". Nie wiem, jak się nazywa, choć zakupową doniczkę z nazwą zostawiłam w piwnicy. Wrześniowe lenistwo - nie chce mi się iść sprawdzać. Jakiś bardzo sympatyczny kwiatek na koniec lata.
Pozwalam też bluszczom. Na za dużo; wyłażą pod deskami tarasu i rozkładają się w pełnym słońcu.

Na stoliku sam robi się najprawdziwszy z prawdziwych sok malinowy. Dosypuję malin, dosypuję cukru, dosypuję malin, dosypuję... Powstaje rubinowe słodkie słońce zamknięte w szkle.
Są, wyczuły przyklejone odrobinki cukru.
Śliczne.
I pajęczyna między szczeblami. Też śliczna.
Czujecie tę błogość?
W ogrodzie "cisza trwa wrześniowa". Może nie jak u Tuwima "zmierzchem złotym", a południem, ale nastrój jak w wierszu. Są nawet winogrona.
Wprawdzie u poety były zielone, ale nie o szczegóły chodzi. Są.
Na skarpie kwitną jacyś spóźnialscy.

 I terminowi.

Niektórzy stroją się już w kolory.
M podlewa ukochane trawniki, a woda kapie na  kamienie.
Kamienie lśnią. Mokre pokazują swoje piękno.
Przy żywopłocie zasadzka spidera. Zawsze zdumiewa mnie precyzją wykonania.
 Wielki łowczy czai się, czuwa, czeka.
Lepkie nitki precyzyjnie omija, zna się na tym. Przecież nie wpadnie we własną sieć, pająkom się to nie zdarza.
Pusta klatka na brzozie nigdy nie uwięzi żadnego ptaka. Nie ma dna i nie po to jest.

Ot, takie późnoletnie niedzielne obrazki podszyte wrześniowym smuteczkiem. Tu westchnienie... i spojrzenie. W promienie.
Pozdravka.