Zaglądają, podglądają.

poniedziałek, 28 lutego 2011

Katalpa, czyli rzecz o przesadzaniu drzew.


Katalpa, a po polsku surmia. Jaka śliczna nazwa, prawda? Piękne drzewo o ogromnych liściach i wspaniałych kwiatach, pochodzące z Ameryki Północnej. Występuje w jedenastu gatunkach, przy czym najpopularniejszym jest surmia bignoniowata. Co jej zagraża? Tylko to, albo aż to,  że jest mało wytrzymała na niskie temperatury.
Pierwszy raz z surmią spotkałam się kilkanaście lat temu, gdy moje pojęcie o ogrodnictwie było niewielkie, podczas powrotu z wakacji. Rosła sobie na przydrożnym parkingu. Wtedy to zainteresowały mnie ogromne liście nieznanego mi drzewa i metodą po nitce do kłębka, dowiedziałam się o jej istnieniu.
Nie mam zapędów kolekcjonerskich. W moim ogrodzie nie ma rzadkich, niespotykanych gatunków. Dominują sprawdzone rodzime, ale katalpę mam.
Trzy lata temu,wczesną wiosną, znajomy musiał się jej pozbyć ze swego ogrodu. Zapytał, czy nie mam na nią ochoty. Miałam. Przyjechało brutalnie wyrwane z ziemi, nie zabezpieczone, z osypanymi z ziemi korzeniami trzymetrowe drzewo. Z powodu pogody musiało jeszcze kilka dni czekać na zagospodarowanie. Posadzone zostało zgodnie ze sztuką ogrodniczą, ale bryła korzeniowa była tak mała i tyle przeszło że nie dawałam mu szans na przeżycie. Poza tym było duże, a takie drzewa przesadza się z ogromną ostrożnością. Z powodu tych nikłych korzeni i silnych wiatrów, na jakie była narażona, katalpa otrzymała aż trzy mające ją utrzymać w pionie podpory. Surmia rozwija liście późno. Z niepokojem obserwowałam ją licząc na cud i...cud się zdarzył. Niesmiało zaczęły nabrzmiewać i pękać pąki liści. Żyła!
Jeszcze dwa sezony stała na podporach, które potem, dla bezpieczenstwa, zastąpione zostały ogromnymi kamieniami dociskającymi jej korzenie.
Mądrzy ogrodnicy mówią, że przesadzane drzewo dopiero w trzecim roku "pokazuje, co potrafi". To  prawda. Surmia pierwszego roku miała mało liści i były drobne. Następnego, liście były wieksze i w wiekszej ilości. Zbliża się trzeci sezon i mam nadzieję, że "pokaże, co potrafi".
Jeszcze tylko jedna uwaga. Katalpa ma bardzo kruche gałęzie, które łatwo łamie wiatr. Czyli dobrze ją posadzić na osłoniętym stanowisku. U mnie nie było to możliwe. Wiatr złamał ładną gałąź, ale kawałek jaki został natychmiast obudził śpiące pąki i drzewo się w tym miejscu zagęściło.
Jaki wniosek?  Że wszystko jest możliwe. Teoretycznie nie miała szans na przeżycie, a jednak! Czasem jest jednak odwrotnie i z tym trzeba się pogodzić. Warto jednak próbować.

sobota, 26 lutego 2011

Drugi taras.

Koncepcja tego rozwiązania powstała natychmiast po tym, gdy zadecydowaliśmy, gdzie dobudujemy taras "doklejony "do domku, ale długo trwało, zanim została zrealizowana. Na szczęście w porę dogadaliśmy się, żeby "doklejony" nie był tarasem zamkniętym, ale posiadał schodki prowadzące na tył domu. Kilka sezonów schodziłam tymi schodkami prosto w błoto, lub na niezagospodarowane klepisko i czekałam. Aż stało się. Ponieważ "doklejony", zbudowany ze starych desek podłogowych, zaczynał się niebezpiecznie kolebać i uginać, należało go przebudować. Oczywiscie w grę wchdziło tylko drewno. Ale jakie? Egzotyczne miało egzotyczne ceny, a my potrzebowaliśmy 24 m2 plus...dodatkowe pewnie tyle samo na realizację długo oczekiwanego drugiego tarasu na poziomie gruntu. Zdarzyło się tak, że zaprzyjaźniony prawie z nami skład drewna miał ryflowane tarasowe deski, które były odrzutami z eksportu. Były i nikt się nimi nie interesował, no bo zimą rzadko kto buduje tarasy. Czekały na nas - brudne, niektóre wypaczone, ale miały wielką zaletę, były tanie. Zwiezione i złożone na strychu czekały na wiosnę. Potem M pieczołowicie je oczyścił i zaczęła się wielka przebudowa "doklejonego" i układanie dolnego tarasu. Trwało to długo, ale efekt był zachwycający. Oszlifowane, poprostowane, dopieszczone, zakonserwowane świetnym preparatem [na tym oszczędzać nie wolno] deski lśniły i nie odbiegały wyglądem od żadnych egzotycznych. Tak oto, nieufnie poczatkowo przyjmowana, moja koncepcja połączonych tarasów zostala zrealizowana. Spełniło się moje marzenie. Od tej pory mogę wyjść z pokoju na "doklejony", zejść schodkami na taras dolny i wejść do domu przez werandę  suchą nogą. Zamiast błota lub klepiska są piękne deski, a zamiast pni służących za kącik wypoczynkowy, co było urocze, ale powoli zaczynały nie pasować do piekniejącego ogrodu ogrodu, na nowym tarasie rozgościły się modrzewiowe ławy i stół. Te dwa tarasy mają jeszcze jedną wielką zaletę. Kiedy na dolnym, około trzynastej, cudowny cień ustępuje palącemu słońcu, z "doklejonego" w tym samym momencie słońce znika i zastępuje je cień. Może komuś wydawaje się to nie ważne, ale podczas ciężkiej pracy w lipcowym skwarze, w ogrodzie bez drzew, rozpalonym jak patelnia, szuka się tego cienia jak lekarstwa. Inaczej smakuje wtedy i kawa, i woda z melissą, i wino.
Przemyślajcie takie rzeczy, bierzcie pod uwagę gdzie i kiedy słońce, jak usytuować wejścia, tarasy, zadaszenia. Czasem da się błędów uniknąć, czasem nie. Nasz błąd, to brak zadaszenia nad choćby jednym tarasem i nie da się tego naprawić, bo zrobić to należało przy kładzeniu dachu. Markizę prędzej czy później zerwie wiatr, więc nie ma co zakładać, a tak przyjemnie posiedzieć na dworze, gdy pada deszcz.
Tymczasem zima nie ustępuje i na wiosnę pozostaje tylko czekać.  Kiedyś przyjdzie, czego każdemu i sobie bardzo życzę. Mam nadzieję, że wkrótce napiszę o pierwszym skowronku.
 Tak to wygląda z daleka.
 Tak to wyglada z bliska.
 Pod murem barwinek, dalej cegła i deski tarasu.
 Między tarasem a trawnikiem.
 Widok z tarasu na ogród.
Kącik gospodarczy.
 Na koncu tarasu weranda.
Thuje i petunie na starym jeszcze tarasie.

środa, 23 lutego 2011

Wrzosowisko.

Stało się modne. To dobrze, bo wrzosy i wrzośce, to piękne krzewinki.
Sadziłam wrzosy wiele razy, nigdy nic z tego nie wychodziło i na wiosnę zniechęcona wyrzucałam kolejne rośliny. Wiedziałam, co robię źle; po jesiennej dekoracji tarasu, upychałam je byle gdzie, byle po prostu nie wyrzucać i myślałam, że jakoś sobie poradzą. Nie, musi być tak jak należy, inaczej wrzosowisko nam się nie uda. Sekret tkwi w bardzo dobrym przygotowaniu podłoża. W naturze wrzosy rosną w lesie, a więc gleba piaszczysta i kwaśna. Ja wykorzystałam to, co kiedyś było piaskownicą, a potem kot zrobił sobie z niej kuwetę. Kot zginął, miejsce z piachem zostało. W lasku, a mimo to słońcu, w sam raz na kącik z wrzosami. Na piach wysypałam odpowiednią ilość kwaśnego torfu, wymieszałam  wkopując głębiej zebrane liście dębu i igliwie spod sosen i modrzewi. Posadziłam kupione sadzonki. Tu mam dobrą i sprawdzoną radę, dotyczącą każdej nowo sadzonej rośliny z pojemnika. Do wody, bo tak piszą i to prawda, niech się roślina nawodni przez jakiś czas, ale potem jeszcze coś, o czym nie piszą nigdzie, a jest połową sukcesu dobrego przyjęcia się i wzrostu. Otóż, po wyjęciu sadzonki z doniczki, należy dokładnie obejrzeć bryłę korzeniową. Jeśli korzenie są zbite i rosną "na okrągło", czyli zwinięte są dookoła wnętrza pojemnika, a tak jest prawie zawsze, trzeba tę plątaninę rozluźnić, rozczesać małymi grabkami, poprzycinać najdłuższe korzenie, albo wręcz ponacinać bryłę wzdłuż nożem na głębokość około  centymetra. Kiedy więc posadzilam moje wrzosy według podanego sposobu, dodałam płożący jałowiec własnego chowu, dosadziłam żywotnik, potem rododendrony odmiany lubiącej wbrew zasadom stanowisko słoneczne i tak się zaczęło wrzosowisko. Rozrasta się. Dojddą jeszcze czerwone borówki, a z wiosną wrzośce. Póki nie ma wrzośców, żeby na wiosnę przycięte ze starych kwiatostanów wrzosowisko nie było smutne, posadziłam tam dużo krokusów.
Wrzosowisko ma ogromny czar. Warto je urządzić blisko jakiegoś siedziska, żeby można było ten czar podziwiać i kontemplować.

 Z widokiem na wrzosy.
 Ulubiony kolor.
 Biel rozjaśnia.
 Dębowe plastry jako dodatak.
 Obok - dębowa "rzeźba".
 W pobliżu poidło.
Kolory młodego lasu.

wtorek, 22 lutego 2011

Ptaszki.

  Ornitologią nigdy się nie interesowałam. Znałam podstawowe gatunki typu bocian, wróbel, sikorka, no może jeszcze sroka, jaskółka i dzięcioł, ale poza tym nic więcej. Z chwilą zamieszkania na wsi podpatruję wszystko co lata. Zaczęło się od dzięcioła małego, przy czym nie miałam pojęcia, że on się tak nazywa. Siedział na pamiątkowej jabłonce i z zapałem wydziobywał coś spod kory na pniu. Niby dzięcioł, ale w paski jak zebra i taki malutki? Sprawdzam ryciny w dawno nie używanym atlasie prof. Sokołowskiego,co to takiego u mnie gości. I...jest, jak żywy, ten sam, a nazywa się właśnie dzięcioł mały, najmniejszy z polskich dzięciołów. Przypomniały mi się wykłady u Profesora. Piękne, barwne, ciekawe wykłady z zoologii. Wykładał zoologię, ale naprawdę był wielkim polskim ornitologiem. Potrafił naśladować głosy ptaków i robil to na wykladach. Czy dziś są tacy Nauczyciele? Byłby Pan dumny Panie Profesorze ze swojej dawnej studentki... Teraz, bo wtedy jakoś tego nie doceniałam.Wiem już jak wygląda żołna, kopciuszek, pliszka siwa i żółta, widziałam kraskę,słyszałam wilgę zwiastującą deszcz. Nie mogę odróżnić szpaka od kosa, ale to podobno nie łatwe. Podglądam część tego towarzystwa, bo niektóre gatunki zamieszkały żywopłot, tuje,świerki, a kopciuszki jak należy, wiją gniazda na słupie pod tarasem. Gośćmi na rozlewisku za ogrodem jest co roku para bocianów, które mają gniazdo w pobliżu.
Sadźmy drzewa, krzewy i żywopłoty. Będą naturalną ostoją dla ptaków, a ogród będzie dzwonił ich głosami. Nie wspomnę, żeby nie przynudzać o tym, że są naturalnymi wrogami wielu ogrodowych szkodników.
 Za ogrodem.
 Szpaczki wyjadaczki.
 Odlot.
Trzy w jednym.

Dziecioł mały w albumie.
Spłoszone szpaki.

sobota, 19 lutego 2011

Ogrodzenia, płoty, płotki.

Jadę sobie samochodem i oglądam. Co to też ludzie budują i jak się ogradzają. O domkach-szkaradkach już wspomniałam, o ogrodzeniach jeszcze nie. Jak my ten kraj niszczymy! Oglądam wypasione płoty z jakiegoś kamienia, mury forteczne, kute nowobogackie wygibasy, klinkiery i inne cuda i może miałoby to jakikolwiek sens gdyby nie ten straszny kociokwik. Działka obok działki, przewaznie malutka, a każda z innym ogrodzeniem. Powinny być przepisy regulujące te sprawy, ale nie ma, więc szerzą się te dziwactwa od sasa do lasa i jakoś nikomu to nie przeszkadza. Ale najgorsze z najgorszych, najbrzydsze z najbrzydszych są płoty z gotowych betonowych elementów.
Oglądam domy i ogrody w innych krajach. I co? Ano często nie ma płotów. Albo są, ale małe, skromne,  tylko symboliczne i jak ładnie to wszystko wygląda. Tak czysto, spokojnie, bez psucia krajobrazu.
Po co są ogrodzenia? Żeby się odgrodzić, zaznaczyć, że to moje, innym wara, ale czy do tego potrzebne są aż takie budowle? Ochrona? O nie! Dla chcącego nic trudnego, każdą zaporę można sforsować, a ci którzy chcą tego dokonać mają swoje sposoby. Alarmy unieszkodliwią, bulteriery otrują i wejdą, nie ma siły.
Przecież można inaczej. Prościej, schludniej, ładniej, z poszanowaniem dla otaczającej nas przyrody i krajobrazu. Z materiałów współgrających z tym co dookoła. Drewno, czasem podmurówka z czerwonej cegły, a na wsi płotki farmerskie i wystarczy. A na łąkach i łączkach takie zwykłe okorowane żerdzie. Jak to gra wtedy pięknie i wygląda, jaki tworzy klimat. Albo w okolicach leśnych - płotki mysliwskie. Wtapia się takie ogrodzenie cichutko w okoliczności przyrody i nie krzyczy, nie razi, nie kłuje w oczy.
No nie wiem, czy bedę miała poparcie, ale zdania nie zmienię.
Sama, oprócz małego drewnianego płotka w przedogródku, opłotowałam się "na żywo". Ligustr, poczciwy tani ligustr, to piękny materiał na żywopłoty. Odpowiednio zadbany, to znaczy posadzony najlepiej jesienią i króciutko przycięty, odchwaszczany na początku, podsypany jedzonkiem i odpowiednio cięty później, odwdzięczy się zwartą zieloną ścianą,której wysokość można regulować. A jak nam się nie będzie chciało ciąć, to zawsze przerobić go można na żywopłot nie formowany, a i dalej będzie piękny. Jasne, można użyć grabu, cisu, bukszpanu i innych krzewów, ale wolniej rosną, no i są droższe. Śliczne jest też obsadzenie dużej działki żywopłotem mieszanym, ciętym lub swobodnym. Tylko na żywopłoty z żywotników nikogo nie będę namawiać. Jest już ich tyle,że wystarczy.
 Czy taki widok warto zaslaniać czymkolwiek?
 A jednak! Na granicy zaoranej ziemi i łąki planuję żywopłot z ligustra ciętego faliście ze wstawionymi wrotami.
Przykład zywopłotu z ligustra, jako zaznaczenia granicy działki i coś, co nazywamy "bramką" - symboliczne wejście do ogrodu z drogi. Jak Wam się podoba?

czwartek, 17 lutego 2011

Murki ogrodowe.

Temat skalniaka przeleciałam jak burza i nie napisałam nic o kamieniach, ich zdobywaniu i układaniu. A jest co pisać.
Skąd się bierze kamienie? Można kupić, Piękne, wypasione i drogie jak jasna cholera. W naszym przypadku murowane bankructwo. Można zdobyć. My obraliśmy tę druga, jak to mówią "opcję". Zdobywanie akurat u nas było łatwe i nie miało nic wspólnego ze słowem "zdobywać", ale wiem,że w niektórych okolicach kamieni brak. Wokół nas akurat same pola uprawne i co roku rolnicy wyorują ich z ziemi mnóstwo. Widzę to i nie wiem, skąd one się biorą. Nie na darmo powstała legenda o tym, że kamienie po prostu rosną. Dla właściciela najbliższego pola byliśmy wygodnymi sąsiadami - zamiast wyorane kamienie wywozić gdzieś daleko, zwalali całe przyczepy z tyłu ogrodu, amy mieliśmy na miejscu "materiał budowlany". Były małe, duże i ogromne. Jasne, ciemne, czerwonawe, pasiaste. do wyboru. Najpiekniejsze ukladaliśmy na miejscach najbardziej widocznych. Układaliśmy... Jakie to trudne. Dopasować, przymierzać, podnosić. Wiele czsu to zajęło, ale efekty były. Wszystkie szpary i szczeliny zasypywane były na bieżąco ziemią i możliwie szybko obsadzane głównie rojnikami i rozchodnikami. Ich korzenie miały umacniać, wiązać te konstrukcje. No i tak powstały nasze "suche murki". Nie mieliśmy pojęcia, że tak to się fachowo nazywa. Dopiero później, zgłębiając wiedzę ogrodniczą się o tym dowiedziałam. Jaki popełniliśmy błąd? Nie podsypaliśmy niczym murków więc trochę się zapadły w ziemię, na szczęście proces się zatrzymał i wygląda to naturalnie. Drugim błędem było nie przestrzegania określonego jednak stopnia nachylenia murków. Niektóre są zbyt strome, ale liczę na matkę naturę, same się pochylą.
  Po prawej murki najnowsze
 Schodki w murku.
 Starszy murek zarósł roślinami.
 Trawnik na podwyższeniu.
Największe kamienie murkowe,wydobyte z ziemi na działce. Prawdopodobnie pozostały po podmurówce.

wtorek, 15 lutego 2011

Taras.

Ogłaszałam rozpoczęcie sezonu,a mrozy wróciły. Susza fizjologiczna, to grozi teraz naszym niektórym roślinom. Mróz, silne nasłonecznienie i wiatr. Słońce i wiatr wysuszają igły i zielone liście, a wody pobrać nie mogą, bo zamarzły jej zapasy zgromadzone w ziemi. To wlaśnie na tym polega to groźne zjawisko. Poczekamy, zobaczymy, potem straty policzymy. Niestety, tak się dzieje, tak bywa,taka norma.   Mam takie wspomnienie. Był w moim życiu okres gdy, przyzwyczajona od zawsze do dużych mieszkań, musiałam na pewien czas przeprowadzić się do liczącej 24m2 kawalerki. Niby własna, ale ciasna. Przyzwyczajona do rozmachu metrażowego dosłownie obijałam się o sprzęty. Miała plusy - centrum miasta,wylot drogi do pracy,ciepła, cicha,ustawna, mieszkało się świetnie, ale wsród tych plusów, był jden ogromny minus w postaci braku balkonu. Korytko z bratkami na parapecie i to wszystko. Jak ja wtedy marzyłam o balkoniku. Malutkim...







Wracam do rzeczywistości sprzed sześciu lat. Dobudowany został taras. Stał sobie taki jakiś doczepiony, doklejony do domu,  na murowanych słupach, mniej więcej na wysokości partru, no bo parterowy jest dom i wyglądal jak molo.   Powstał z desek dawnej podłogi. Jako podłogowe, nie nadawały się do użytku, na taras mogły od biedy być, a że fundusze topniały, innego wyjścia nie było. Taras przed postawieniem go został dokładnie zaprojektowany przez nas, domorosłych projektantów i okazało się, że ma ni mniej ni więcej, ale akurat 24 m2 powierzchni.  Jezuuu,mam taras wielkości poprzedniego mieszkania!  Nie obyło się bez błędu, o nie. Wyjście z pokoju na nasze molo wieść miało przez pojedyncze balkonowe drzwi z dołączonym obok jednoskrzydłowym oknem. Pan od okien nadziwić się nie mógł, dlaczego nie zamawiam po prostu dużych tarasowych podwójnych drzwi. Odpowiedziałam, że chcę żeby kwiaty z zewnętrznego parapetu zaglądały mi do pokoju. A co miałam mówić? Że wybieram najtańszy wariant, bo wrota na które mnie namawia są za drogie?  I wtedy Pan powiedział mi,że wrócę do niego na wymiankę,gdy po raz pierwszy poobijam się wynosząc na taras suszarkę na bieliznę. Do dziś nie wiem, skąd on to wiedział, ale bylo dokładnie tak, jak przewidział. Inna sprawa, że nastąpił długo oczekiwany dopływ gotówki. Dlatego dotychczasowy zestaw okienno-drzwiowy wykorzystany został na strychu, choć tam wymiany nie przewidywaliśmy, a taras otrzymał dwie lśniące szklane tafle. Dziś żaluję,że nie trzy, czyli prawie na całą ścianę, ale i to wystarcza. Taras w międzyczasie "wrósł" w bryłę domu, przez posadzenie pod nim szpaleru jaśminowców wonnych i posadzenie na tarasowej ścianie z boku winobluszczu trójklapowego. Jaśminowiec ma plusy i minusy. Pachnie obłędnie, ale kochają go mszyce, a ja nie kocham pryskania chemią, do czego w tym wypadku jestem zmuszona. Trzeba go każdego roku na wiosnę porządnie oczyścić z plątaniny pogiętych cienkich gałązek, wyciąć najstarsze pędy, a po kwitnieniu, bo kwitnie wiosną na zaszłorocznych pędach, mocno te pędy skrócić. Taka filozofia cięcia odwdzięcza się mocnym corocznym kwitnieniem. Praca żmudna, ale dla tego zapachu warto. Jeszcze uwaga. Jaśminowiec, to zupełnie coś innego, niż jaśmin,który pachnie zawsze, ale mało kto go ma. Natomiast wśród jaśminowców są odmiany, które owszem, mają piękne kwiaty, ale zupełnie pozbawione zapachu. Skoro tyle z tymi jaśminowcami zabiegów, warto kupić odmiany pachnące. Ja mam jaśminowiec wonny Aureus, który oprócz wymienionych zalet, ma jeszcze tę, że jego liście, szczególnie młode mają cudowną żółtą barwę.

środa, 9 lutego 2011

Rabaty inaczej.

Nie zrażając się brakiem odzewu kontynuuję. W końcu się doczekam.  Jakby co, to będzie historia stworzona tylko dla potomnych.
 Kolejnej, chyba trzeciej wiosny w ogrodzie, stwierdziliśmy, że trawnik owszem,  piękny jest, ale nudny jak flaki z olejem.Należałoby go jakoś ożywić. A ponieważ istniał już ogródek śródziemnomorski,  postanowiliśmy iść tym śladem. Geometria i tego się trzymajmy. O tym, że zdążyliśmy,nic o tym nie wiedząc, stworzyć ogród w stylu formalnym,dowiedzialam się z książek. Teraz już byłam mądra!  Więc, ponieważ trawnik ma kształt ogromnego prostokąta, dodamy prostokątne rabaty, również wykończone starą cegłą i wysypane żwirem. Żeby nie było z tym kłopotów w postaci opadających liści, to na jednej iglaki, na drugiej trzmieliny. Robota z wybraniem darni ciężka jak diabli. Odcinanie,podcinanie i zrolowane na taczkę, potem ziemią do góry na pryzmę z kompostem. Ach, jak mi było tego żal! Powstałby z tych rolek niezły trawniczek. Potem już poszło - geowłóknina, cegła, sadzenie przygotowanych roślin. Nie za gęsto! Dokładnie sprawdziłam, jak to będzie wyglądało za ileś lat i oczywiście widać było głównie żwir. A teraz, proszę bardzo, urosło, zagęściło się i wygląda tak,jak miało być.




poniedziałek, 7 lutego 2011

Otwarcie sezonu!

Krótko. Data jak każdy widzi,a ja ogłaszam wszem i wobec,że SEZON OGRODOWY 2011 uważam za rozpoczęty!!!
Na dworze plus 10 stopni [nowomowa10 stopni "na plusie" mnie przeraża], przebiśniegi wychdzą i świecą  zamkniętymi jeszcze pączkami, więc doskonały czas  na przycinanie drzew i krzewów. Ogrodnicy-sekatory w dłoń i...zaczynamy.
Moje derenie,część pięciorników i tawuł już po cięciu. Jutro ciąg dalszy machania sekatorami.
 Nowa fryzurka pięciornika.
Naten widok czeka się cały rok.

niedziela, 6 lutego 2011

Dookoła domku.

Dawno,dawno temu była taka piosenka o małym białym domku,który komuś się codziennie śnił... Ja długo nawet w marzeniach nie mogłam sobie go wyobrazić. I oto marzenie się spełniało. Jakże więc nie pomalować go na biało? Oto mały biały domek. Nic pięknego;pękaty jakiś,przysadzisty,z wielkim dachem pod którym kryje się przepastny strych,ale dla mnie śliczny. Jego urok polega tez natym,że nie ma w sobie niczego z tych kiczowatych,stawianych masowo domków z połamanymi gdzie się da daszkami,szkaradnymi tralkami i "dworkowymi"kolumienkami. Masowe gotowe projekty naszych architektów zyskały ostatnio jedno z pierwszych miejsc w rankingu najbrzydszych rzeczy naszych czasow. Słusznie. To nie właściciele tych domów są temu winni. Taki wybór gotowców,a nie każdego stać na projekt indywidualny. Podobna sprawa dotyczy niektórych,z wielkim podkreśleniem "niektórych",często domorosłych,projektantów ogrodów. Czego tam nie ma! Obowiązkowe oczka wodne ze sztuczną kaskadą jak w Tatrach, tyle że z plastiku,obok latarnia japońska,indiański wigwam,fontanna prawie starożytna,rzeźba takoważ,dzban lejący wodę i inne cuda. Ja wiem,że nowobogacki zapłaci,ale dlaczego wciska mu się taki kicz?
Ja chciałam,żeby mój domek wtopił się trochę w otoczenie,więc na dwoch ścianach pnie się winobluszcz trójklapowy,a zamiast wszechobecnych wysypek kamyczkowych tuż przy murze,u mam obwódkę z barwinka.
Z tyłu domu jest dodatkowe wejście wprost do ogrodu z dobudowanym gankiem i kącik gospodarczy.
Jest inaczej,ale czy musi być tak jak u wszystkich?





Z boku domku jest malutki domek dla Bursia,wiernego stróża ogrodu.