Zaglądają, podglądają.

wtorek, 3 października 2017

Dachowce.

Tytuł mylący, z kotami się kojarzący, a nie o kotach te kilka spostrzeżeń, a o dachach. Właściwie o ogrodach na dachach.
Kilka widziałam, na kilku byłam i odczucia miałam mieszane, bo jakoś to wszystko było na siłę - ot, moda taka nastała, która każe żyć biedocie roślinnej  na dachach właśnie. Zwłaszcza brzozy dachowe budziły moja litość i współczucie. Bo dla mnie ogród to jednak ziemia i jeszcze raz ziemia, a nie ciutka podłoża, a pod nim jednak ów dach, którego korzeniami przebić nie można. Ba, nie należy pod żadnym pozorem!
Ale, i tu wracam do ostatniego zdjęcia z poprzedniego postu, byłam tu.


Budowla sama w sobie niesamowita w wyrafinowanej  prostocie. To Centrum Spotkań Kultur w Lublinie. Sama surowość, a jednak, jak się okazało -  nie.
Nie chcę nudzić, więc szybko to, co bokami dookoła.
Zieleń jak wszędzie.


Ale i zieleń, jak nigdzie.


Ogromne białe wory zachęcają do zaglądania w ich zawartość.


To efekt projektu "Rosnę!" zorganizowanego w CSK. Ogrody w workach tworzyli chętni mieszkańcy. I urosło! były pomidorki, zioła i wiele innego. Fajna akcje edukacyjna dla dzieci. Żeby pokazać, zapoznać, zachęcić - ziemia, nasionka, woda, nic nie było, a jest, urosło!

Tu drzewo. Zachowano, nie wycięto mimo, że pewnie przeszkadzało podczas budowy.


Za mało czasu, żeby zgłębić ideę, ale podoba mi się.

Wchodzimy do wnętrza. Dalej surowość, ale przełamana zielenią. Ładną, zadbaną, dopasowaną.


A teraz windą w górę.


A na górze, bo już jesteśmy na samej górze, widok z piątego na czwarte piętro. Wierzyć się nie chce, że to spojrzenie na niższy dach.


No więc na dachach CSK, bo w końcu mi się te piętra pokręciły jest tak.


Ponoć to rodzime rośliny regionu.


Rabarbar dachowy.


Dachowa "różanka"


Dachowe jeżówki w gęstwinie.


Piękno więdnięcia.


Winobluszcze.


No i jednak drzewa.


Dalej miejska pasieka, czyli edukacja na dachu.


Pasieka niewielka.


Ale pszczoły zapracowane.


Tabliczki ostrzegawcze.


Plansze mówiące o historii pszczół i bartnictwa.

I ul historyczny.


Po ogrodach czas na kawę w dachowej kawiarni z widokami na zieleń Lublina.


I tak, mimo, że nie jestem entuzjastką ogrodów dachowych, bo kojarzą mi się z trzema żywotnikami na krzyż i z wyliniałą brzózką, te mi się podobały. Mają sens.
Oprócz tego, co wielkim tempie pokazałam zachwyciły mnie fontanny na odremontowanym Placu Unii.
Dzień.


Noc.


Dawne zaułki.


Takie miejsca...


Zawsze Lublin kojarzył mi się z zapachem lip, teraz było za późno i  Lublina pachniał grzańcem.


Powrót do przyjaznego gościnnego pokoju z widokiem na dom, w którym przed laty mieszkali moi Dziadkowie.


I ogrodem, z którego jako nieletnia kradłam jabłka. Niestety, pogoda nie pozwoliła na picie kawy pod historyczna jabłonią. Użyłam narzędzia "wycinanie", bo lapek zabronił mi otwarcia mojego własnego pliku. Ponoć nie mam uprawnień. To nie! Wycięłam sobie.


I tu historia zatacza koło.


Na balkonie pod dachem mój Dziadek uprawiał w skrzynkach najlepsze pomidory świata i wyjaśnił mi tajemnicze słowo "kompost".
I skąd u mnie to zamiłowanie do ogrodów? Z tej skrzynki chyba.

A teraz zdjęcia specjalne. Z dedykacją dla Anny. Już Ona będzie wiedziała o co chodzi, a ja wyjaśnię to w następnym poście.



Na zakończenie ostrzeżenie. Nie pokażę Wam koszy kań, sowami zwanych, bo zanim zrobiłam zdjęcie, wylądowały w śmietniku.
W naszych zaśmieconych lasach pojawiła się kania czerwona. Niczym nie wyróżnia się od znanych nam kań, poza tym, że po przecięciu czerwienieje. Przybyła z wysypisk śmieci i zawiera w sobie cały zespół okresowy pierwiastków, o czy zdumiona tym karminem po przecięciu grzybów, dowiedziałam się z internetu. No bo niby skąd? Uważajcie.

Pozdravka.