Zaglądają, podglądają.

niedziela, 30 października 2016

Finisz.

To koniec. Choćby nie wiem co, choćby nie wiem jak, to koniec sezonu.
Pożółkło.


Wyzłociło się .


Zszarzało.


Nie zebrało.


Dojrzało.


Zgrzybiało.


Mocno zgrzybiało.


Naśmieciło. [Bo wierzba kruchym drzewem jest.]


Jeszcze coś tam kwitnie i przestać nie może.


Nawet mocno kwitnie.


Wrzosy, to wiadomo.


Ogród zasypia.
Dla ogrodnika, nie każdego, dla mnie tak, nadszedł czas sprzątania.


Zaczyna się malowniczo, ale potem...


Jak to wszystko, a to fragment tylko, runie z wiatrami... Ano, nie chciało się tujowiska po całości, to się ma.
Rabatki oporządzone, tak mam i miała będę.


Gadżety niezbędne idą do noclegowni.


Zbędne też.


Aż żal, takie to malownicze.


Po drodze samosiejki lobelii.


I wyżerka dla ptaków.


A tu witaminki i mikroelementy dla zwierzyny płowej i zajęczej. Nie wiem, co z tego zostanie. A tak chciałam mieć brzezinkę.


Mam za to coś innego. Mam gar! Nowy, największy i najstarszy [ponoć stuletni] gar do kolekcji.
Sygnatura jak na miśnieńskiej porcelanie!


Gar z historią. Własną i nową.
Własnej historii gara nie znam, poza tym, że pochodzi z terenów poniemieckich. Swoje więc przeżył.
Nowa historia gara jest niezwykła.
Zadzwoniła kiedyś do mnie czytelniczka tegoż bloga. Zdobyła numer i postanowiła, uwaga, uwaga, podarować mi ten właśnie gar. Bo widziała, że mam gliniane gary w ogrodzie, bo lubię, a Jej zbędny.
Zdziwiona, uradowana powiedziałam, że chętnie, że kiedyś, że wracając z Poznania, bo prawie po drodze i... wyparowało mi z pamięci. Ale pani Grażyna nie odpuściła i nie zrażona, ani urażona, zadzwoniła, niech chwała Jej będzie, jeszcze raz. Więc tym razem, wracając, wstąpiliśmy. Przemiła wizyta, fajna rozmowa, nakarmieni i napojeni, z garem, którego prawie bym zapomniała, wróciliśmy do domu. Dostałam jeszcze polecenie przeczytania pewnej książki, ale o tym potem.
Takie to dziwne historie plotą się w sieci...
Dziękuję pani Grażyno!
Poza tym nałogowo, jak to w sezonie, jem mandarynki. Elegancko jem - z kryształów stojących na nie maszynowych haftach. Widzicie precyzję? To dzieło mojej Teściowej.


Chrupię jabłka z wiekowej jabłonki.


Prozaicznie zrobiłam warzywa solone. Najstarsza metoda świata w konserwowaniu żywności sprawdza się świetnie. Nie...najstarszą jest chyba suszenie.


I tradycyjnie piekę chleb. Jak to na wsi.


Nuda, panie, nuda..
O nie!
Okocurzona, opatulona, omamulona czytam na nowej kanapie pod nowym kocurzastym kocykiem.


TO czytam i cieszę się, bo dwa następne tomiszcza czekają. Już zaczęłam i powiem Wam, że nieźle jest. Czyta się!


I tak to leci.... wolno, wolno...


Od świtu do świtu.

A w sklepie na J już grasują mikołaje. Wyprzedzili wszystkich, nawet Wszystkich Świętych.

Masz, jeszcze czas przestawili i znowu nie wiem, która jest którą i która jest prawdziwsza od której i ta co jest, to która by była na "stary czas"...
Macie tak?

Pozdravka.










sobota, 22 października 2016

Deszczowo.

Blog utopił się w deszczach. Nie narzekam, niech leje na zimozielone łaknące dżdżu, jak te kanie. Niech leje na różaneczniki, a nawet na tuje, bo te wyschnięte w pień, a w pień nie wycięte, straszą po ogrodach bardziej niż wtedy, gdy były zielone.
Owszem, dzieje się, dzieje, ale poza ogrodem.
Bulwersują mnie [no jakaż delikatna jestem] wypowiedzi polityków i  świętojebliwego [cudne słowo oddające istotę rzeczy] małżeństwa na T., powracająca sprawa profesora Ch. przywołana w TVN, groteskowa kareta z hierarchami i ministrem od stodoły...
Dużo tego, a słów szkoda.
A skoro o słowach.
Dawno zwróciły moją uwagę słowa dwa, słowa- dziwa nagminnie używane w nie moich kręgach.
"Ubogacać" - odmieniane przez wszystkie przypadki, osoby i liczby oraz "pochylać", takoż samo odmieniane.
No to ja pochyliłam się nad tym widokiem.
[Bo pole z dyniami mnie zachwyciło!]


A ubogaciłam sobie mieszkanie takim jesiennym bukietem jednokwiatostanowym.


Nie tyle pochyliłam się, ile naschylałam do bólu nad rabatą bylinową porządkując ją przed zimą [ordnung, ordnung!]. Obrobiona, ale kwitnących jeszcze dalii było mi żal.



Mam tylko dwie odmiany, ale za to w cudnych kolorach.


A tu.
Wyprzedaże! Likwidacje stoisk! Raj dla niektórych, dla mnie tak.
Kupiłam, bo jakże nie, rudbekię i kolejnego, bo żaden się nie uchował, klona palmowego. Jeszcze jedna szansa dla klona. Za 2 złote..., a co mi tam, ponawiam próbę.


Szajs, ale szajs z potencjałem i wiem, co mówię - pół ogrodu z takiego szajsu.

No i po kawach na dolnym tarasie, po słodkich rozmyślaniach " a gdyby tak..." Czas zabierać meble, zabawki, huśtawki.



Jesień.
Choć przyjaciel twierdzi, że babiego lata jeszcze nie było...
Ale. Lato to to już  nie jest. Nawet najbardziej zbabiałe.


Do ubiegłego roku myślałam, że nie mam ślimaków. I nie miałam. Stworzyłam im odpowiedni ekosystem, to przylazły. W polu pszenicy nie siedziały, a hosty zwąchały, i są.

Z ostatniej chwili:
"Osoby o poglądach lewicowych częściej mają problemy z zajściem w ciążę, a przyczyną zaburzeń płodności jest przesadna dbałość o szczupłą sylwetkę" - cytuje prof. Ch. pewna gazeta.

Przeczę tezie -jestem szczupła, bo, a jak, dbam, mam poglądy absolutnie nie prawicowe, żeby gorzej nie powiedzieć, a kłopotów w poruszonej kwestii  nie miałam.
Obalam więc tezę geniusza i...gdyby głupota umiała latać...
Ciekawam, jak ta teza przekłada się na dowody. Macie? Przedstawicie?

Pozdravka.

środa, 5 października 2016

Zamiast.

Zamiast komentarzy po ostatnim poście.
Głupi rysuneczek, trzy pytanka, metaforka w tytule i burza w szklance wody. Wszystko malutkie, ale oddające w pigułce cały kraj.
Już tytułem zasugerowałam  ponoć, że niebo [cokolwiek słowo to znaczy] popiera wybór aborcji i że temuż niebu podobają się idiotyczne hasła.
Ludzie, kim trzeba być, że by tak skombinować...
Dobrze, że nikt nie czepnął się części składowych parasola, bo bardzo chcąc też można by coś skombinować.
A różne pomysły ludziom do głów przychodzą; bawiący się w dyplomatę dyplomata każe mi się dobrze bawić, najlepiej w budzącym zgrozę mundurze, jak doradza pewien dziennikarz.
No więc ja, do protestu, który ponoć był kpiną, podeszłam poważnie i bez kpiny, i mimo braku munduru oraz  lejącego deszczu bawiłam się dobrze. Uzbrojona w parasol i w M przy boku spełniłam swój obowiązek w imieniu własnym, dwóch córek [brak możliwości opuszczenia stanowisk pracy] i dwóch wnuczek [nieletnie]. Trzecia spełniała sama będąc w tłumie.
Były czarne balony, czarna kawa i pewna poetka w czarnej narzutce.
Był i opowiedział co wiedział i widział, a na obrazach USG widział dużo, pewien znany miejscowy lekarz ginekolog.
Tak to wyglądało.


A tak wyglądał M w czarnej koszuli. Zalecanego munduru ni cholery nie mogłam znaleźć nawet na strychu, gdzie ponoć znaleźć można wszystko. Drobna kratka była mało widoczna.


Pani Krystyno J., czekam na kolejne wezwania! Po raz kolejny pokpię sobie z przyjemnością.

No dobrze. Wsi spokojna wracam do ciebie.
Do ogrodu.


Jedenaście lat walki ze szrotówkiem i taki efekt - kasztanowiec prawie zieloniutki.


Pod nim malowniczo ścielą się owoce i liście.


Co po dzisiejszej nocnej wichurze wygląda mniej malowniczo, bardziej przerażająco.
Ci co nie mają liściastych, a maja tujowate, nie wiedzą o czym mówię, ci od liściastych wiedzą, ci od kasztanowców współczują.

Pisałam wiosną o kwitnącej oliwce. Oliwka poszła latem jak burza, pogubiła kwiatki i zawiązki...


... ale, patrzcie, coś zostało.


Wprawdzie nie będzie pierwszego ani  żadnego tłoczenia, jednakowoż jest owoc!

Mam pytanie do fachowców. Co dzieje się z rozchodnikami? Liście blade, kwiatostany się nie rozwijają? Zamiast różowego łanu, wyglądają szaro buro, właśnie tak.


Przed deszczami i wiatrami wykopałam cynobrówki. Nie to ważne, że je wykopałam, a to, czym. Gdzieś podpatrzyłam u wodkanistów takie wąskie szpadle. M zrobił mi podobny ze zwykłego i jest rewelacyjny.


Polecam do kopania dołków, wykopywania i różnych innych drobniejszych wykopów.


Kończę miszmaszowaty post kwietno-warzywną fraszką. I niech się nic nikomu nie kojarzy!

Rzekła róża do córeczki,
Nie patrz na te ogóreczki...

W podtytule mam, że o ogrodzie i nie tylko, więc dziś tak.

A to gałązka oliwna na wyciszenie.



Pozdravka.