Zaglądają, podglądają.

wtorek, 27 września 2016

Pod tym samym niebem.

Zgadza się wiele - 27, wtorek, wprawdzie sierpień, ale pogoda, słońce, chmurki jak baranki takie same.
Tylko rok inny.
Często otwieram zeszyt i sprawdzam. Jak było?
Wtedy było tak.


Czyli - nic się nie zmieniło - takie samo słońce, tak samo pachniały kwiaty, takie same chmurki na takim samym niebie.
Siedzę, patrzę, myślę.
A w błękicie nad wsią chmurki.


I inne chmurki.


A niebo to samo.


I takie samo.
Nad polami, nad łąkami.


Nad ogrodem.



Nad trawami.


Nad kwiatami...



Nad wrzosami.


I najważniejsze - niebo nad drogą do domu.


Dziewczyna z dziennika miała szesnaście lat, nie miała domu, miała marzenia.


Otwieram ten zeszyt, kiedy wydaje mi się, że mam jakieś problemy.
Nie mam.
Wy też nie macie!

Tymczasem niektórzy wykorzystują moją nieuwagę i posuwają się za daleko.


Do widzenia pani, idę do ogrodu.
Paradoks. Nie mam płotu w ogrodzie, mam płot w domu.


Idę. Póki słońce, póki chmurki jak baranki...

Pozdravka.









 
 
 
 

środa, 21 września 2016

Cisza.

Cisza tak cicha, że słychać jak trawa rośnie.
Nie chce się pisać, chce się siedzieć w ogrodzie, bujać w obłokach i patrzeć na "jeszcze lato".


Na "ale słońce już się inaczej przesiewa".


Na dom jeszcze w zieleni.


Na "zaraz śniegiem się pokryje.


Na to, co jeszcze kwitnie.


... a trawa cicho rośnie dalej...


Jedni siedzą i kontemplują. Inni ciężko pracują.


Ostatnia wertykulacja.
Nawadnianie. Susza suszą, ale po wertykulacji konieczność.

Gołąb gość stały, nic w tym dziwnego, że przysiadł. Zające wpadają na kawę, gołąb na wodę.



Tu zgrabnie przejdę do następnego zdjęcia, bo przekonana byłam, że to on. Tymczasem...


Widać niewiele, ale wpatrując się można JĄ zobaczyć. I te JEJ oczy!
Królowa nocy spłynęła z ciemności w absolutnej ciszy. Nie odlatuj, lecę po aparat! Nie odleciała, a trwało, bo w obu wyczerpane baterie. Pozostała moja nowość najnowsza, w której jest wszystko. Może gdybym przeczytała instrukcję obsługi, zdjęcie byłoby lepsze, ale i tak coś tam wydobyłam.
Puszczyk, płomykówka, mszarna? Nie wiadomo.


Ale czyż nie cudna sowa?
Znowu zgrabne przejście.
Skoro mam takie cudo, to co mi szkodzi? Tak też powstało moje pierwsze...


Błąd! Widać wyciągniętą rękę.
A poza tym?
Poza tym zabawiłam się tak.
Na fb wstawiłam jakieś zdjęcia z ogrodu, które Adaś, mój dawny uczeń, znający się na rzeczy, bo artysta plastyk, skomentował, że "jak u Renoira".
Przejrzałam dzieła rzeczonego malarza i zobaczyłam takie.


Rany boskie Renoir namalował moje krzesełka?
No bo patrzcie.


Nie do wiary...


Policzyłam ilość szczebelków na siedzeniach i oparciach. Taka sama.


Skręcenia na oparciach. Takie same.


Zakończenia na nóżkach. Identyczne.
Dobre wzory się nie starzeją.
Różnica w tym, że krzesełka malowane przez Renoira pewnie nie istnieją, a moje, razem ze stolikiem,  kupiłam kilka lat temu w T , późną jesienią za grosze. I proszę! 
Różnica w tym także, że krzesełka Renoira przetrwają następne wieki w muzeum...

Tak powstała sesja z krzesełkami.
Tak wreszcie się zmobilizowałam do napisania czegokolwiek o czymkolwiek.
Tak jeszcze udało mi się nie popaść w jesienną melancholię.
Pozdravka.