Zaglądają, podglądają.

poniedziałek, 30 lipca 2012

Lipcowo sierpniowo.

Matko, sierpień nadchodzi...
Już? Jak to?
Wiem, tak to. Niestety tak to.
Myknęło nie wiadomo kiedy, a po sierpniu,  już wrzesień, a wrzesień, to jesień.
Toczą się koła czasu, a najgorsze, jest to, że przyspieszają...

Czujecie tę nostalgię? Zaczyna się co roku od Anki, co to zimne ranki. Widzicie tę mgiełkę poranną? Ja już widzę, a może tylko czuję, a może tylko przeczuwam. Słońce  inaczej świeci, ukośnie, mniej radośnie. Jakieś długie cienie ciągną się nad trawą.


 Trawa nie rośnie już jak szalona. Zwolniła. Dłużej widać pasy po koszeniu.

Panna ciemna, jakby zadumana, stoi cały sezon ustawiona prowizorycznie, potwierdzająć trwałość prowizorek.



Ogród, na szczęście, nie malkontenci jak ja i wabi kolorami.
Miał być głównie róż i niebieski. I są.
Niebieskości to len trwały, czysta postać błękitu. Drobne toto, maleńkie, taki diamencik ogrodowy i podobno mocno się sam sieje.

I jej majestat ostróżka. Obie rośliny po raz pierwszy w ogrodzie.

Tak samo jak ten powojnik, którego kolor zaliczyłam do niebieskich, choć czasem jest fioletowy.


 Debiutuje róża dzika. Piękność kwiatów ulotna, ale zapach!

 Oraz jeżówka.

I ketmia; kupione wiosną maleństwo przetrwało przymrozki, gradobicie i zakwitło dwoma odcieniami różu. Przydaje szyku rabacie śródziemnomorskiej.

Szałwia, też po raz pierwszy.

Zauważyliście, że same nówki i debiuty? Tak spustoszyła ogród zima. A ponieważ wszystko to  jeszcze mikre, nie pokazuję rabat, bo więcej tam ziemi niż roślin.

Na tym kończą się założenia niebiesko-różowe i wkracza piękna kakofonia, ale o niej następnym razem.
Pozdravka.



piątek, 27 lipca 2012

Takie sobie refleksje.

Tak się składa, że nic mi się nie układa. W tym roku, w tym sezonie, w ogrodzie. Bo na resztę nie narzekam, broń Boże. Reszta się układa. Jakoś. Odpukać. Odpukane.
Właściwie porażka goni porażkę, a winne mszyce, mrówy, grad, susza i fatum. Znacie coś  na fatum? Nawet  chemii brak i dla tego jest, jak jest. Taki rok.
Dziś troszeczkę przedogródka. Fragmenciki, bo całość jakaś opłakana.
Hortensji pod krzywym jałowcem się nie czepiam. Nadrabiają za całą resztę.

Nic się nie dzieje z kosodrzewiną. Na szczęście. Bo taki miłorząb na przykład, niby nie do zabicia, bo toż to żywa skamielina, zdycha sobie na moich oczach.

 Znak firmowy przedogródka.


Precyzja wykonania w zbliżeniu. Ciekawe, czy Japończyk odczytałby to, co jest napisane. A może Chińczyk? Zapomniałam,  jakim językiem się posłużyłam tworząc.

Zakwitły nagrodowe rozwary. Błękit zachwyca, co do różu, to trzeba się przekonać. Najpierw mnie rozczarował, teraz coraz bardziej mi się podoba; taka bladoróżowa porcelana. Tak bym określiła kolor.


Nie wiadomo co. Element z resztek bambusa.. Wyrób własny.

Mały kiczowaty budda zasmucony popatruje na przekwitłą azalię. Rok temu się uśmiechał, głowę daje.

I tak to wygląda nieciekawie. Nie ma rozmachu, bujności, szaleństwa. Płot nie zrobiony. Ale marudzę.

A przecież tak pięknie kwitną hortensje...

I lato jest, i wszyscy zdrowi. Nieee, no pięknie jest!
Spuszczam kurtynę, nie patrzę, nie widzę.



Z drugiej strony, za ogrodem, sianokosy. Kumaryna upaja, jak narkotyk. Może od tego zapachu taki nastrój?

"Siano suche i miodne
Wiatrem nad łąką stoi.
Westchnie, wonią powieje
I znowu się uspokoi."
Ach, pan Tuwim...

Po koszeniu natychmiast bocianie żerowanie..

Tęczy na niebie nie mogę nie pokazać, bo była wyjątkowo cudna. Jak każda tęcza.

Najmłodsza wyraziła natychmiastową chęć sprawdzenia, gdzie ona się zaczyna i gdzie kończy, i jak to wygląda. Nie pozwoliłam i była bardzo zawiedziona.
Wiecie, gdzie zaczyna się i kończy tęcza? Też nie wiem.
Pozdravka.


piątek, 20 lipca 2012

Skarby.

Letni dzień zaczyna się tak - prosto z łóżka do ogrodu,  pod krzywą jabłonkę; popatrzeć i posłuchać.

Sprawdzić, co w trawie piszczy, jak tam biedronki po nocy, czy wyspane.
Usmiechnąć się promiennie bezzębnie [zobaczyła mnie] i oznajmić, że dziś też będzie szukać skarbów.
Wczoraj szukała i znalazła całą skrzynię.
Oto współczesna skrzynia skarbów.
Podziwiamy elementy.
Stary zawias [co to zawias?].
Obcęgi [ może się przydadzą? ].
Coś z łańcuchem, nie wiemy co, wymyślamy cuda.
Podobne, ale z kółkiem i też nie wiemy do czego.

Kiedy już pozachwycałyśmy się skarbami, powiedziała, że wykopała je... łyżeczką. Na moje nieme groźne spojrzenie pytające, skąd pochodziła łyżeczka, [ nie wolno wynosić przerzedzonych już sztućców ] pokazała mi to.

"Nie wzięłam z domu, łyżeczkę też sobie wykopałam".
 Była prawie obrażona podłym podejrzeniem. Przeprosiłam.
Fakt, nie posiadam takiego kompletu.

I kilka zdjęć z mojego "podtarasia". Powoli wszystko się rozrasta i za chwilę szkaradny garażyk na kosiarki przestanie mnie straszyć formą i kolorem. Już go prawie nie widać zza kratki z bluszczem, prawdaż?


No nie, jednak widać ten zjadliwy błękit. A z tarasu wygląda to tak. I jest dobrze.
Pogody, braku burz i trąb życzę!
Pozdravka.

niedziela, 15 lipca 2012

Siła żywiołów.

Słyszeliśmy i widzieliśmy, co natura potrafi.  Wiedzieliśmy, że  potrafi wiele, a my możemy  stać tylko wobec niej mali i bezradni.  Dziwiliśmy się, że jakoś nas szczęśliwie omija, nie pada nawet, ale nie wywoływaliśmy wilka z lasu, o nie.
Sam przyszedł.
Najpierw zrobiło się ciemno, zerwał się wicher, lunęła ścian deszczu, a potem...
Na tarasie jak wyżej, a tak na trawniku było tak.
Trwało może z pięć minut, po czym, jakby nigdy nic, powrócił upalny lipcowy dzień.
Ale nic już w ogrodzie nie było takie, jak chciałam pokazać PRZED, więc pokazuje, jakie jest PO.
Moje hosty.

Hortensje.
Kanny.
Pelargonie.
Datury.
Żurawki.
 Mogłabym w taki sposób pokazać wszystkie rośliny, ale po co? Wiecie już jak jest. Nie ma już moich  ślicznych, nie pokażę Wam, jakie były piękne, dorodne, jak zakwitają kolejne, jak dojrzewają. Nie będzie warzyw z ogródka.
Jest jak jest, trudno. Został trawnik, bukszpany, iglaste, no coś jednak zostało.
Po gradobiciu we wsi zapachniało ostro szczypiorkiem, tak grad posiekał okoliczne plantacje cebuli, a rolnicy wylegli na pola oglądać zniszczenia i liczyć straty. I TO jest problem, a nie moje kwiatki. Problem mają ludzie bez dachów nad głowami, nie my.
A jednak żal...
Za skarpą tworzymy dalszą część ogrodu. Właśnie M posiał trawę.
I tu wklejam to, co kiedyś napisałam o powstawaniu pierwszego trawnika, przeczytajcie:

"Trawnik marzył nam się duży,miękki i szmaragdowy. Miejsce było przygotowane profesjonalnie,najlepsze nasion traw czekały.Przed spodziewanym deszczem zdążyliśmy zasiać i zwałować. Czekaliśmy na deszcz...I nagle...jest,pada,coraz mocniej pada! Deszcz zamienił się w taką ulewę,jakiej ponoć nie pamiętali najstarsi mieszkańcy wsi. Z rozpaczą obserwowaliśmy,jak strumienie wody unoszą nasze nasiona na łąkę sąsiadów."

Znacie powiedzenie o tym, że historia lubi się powtarzać?  Lubi, oj lubi, mimo że wydawało nam się to niemożliwe. Z nowego trawnika większość nasion znów zasiliła nie naszą łąkę za ogrodem.
Ale część została, więc postanowiliśmy czekać, nie przesiewać. W drugim dniu czekania zainteresowały mnie okrzyki zza ogrodu. I zobaczyłam taki obrazek - na przyszłym trawniku, co to nie wiadomo, czy on będzie, czy nie będzie, brykało sobie swobodnie, uwolnione tajemnym sposobem z uwięzi bydło sąsiedzkie, zaganiane "na swoje" przez właścicielkę. Bydełko miało gdzieś nasz przyszły trawnik,  tym bardziej, że jeszcze nie zielony, pojeść go nie mogło.
Tragifarsa doprowadziła mnie w krzaki, gdzie spokojnie mogłam się popłakać ze śmiechu. W środku polskiej wiochy miałam prywatną Pampelunę!
Pozdravka.