Zaglądają, podglądają.

środa, 27 czerwca 2012

Małe radości.

Małe radości można stworzyć z niczego. Na przykład z pnia dębu ciętego na opał. M ciął, ciął i nagle  z kawałka drewna narodziły się dwa najprawdziwsze serca.

Drewniane serca, nanizane na starą pamiątkową linkę, zawisły na równie starym pniu  orzecha,  po którym pnie się niezbyt chętnie klematis. Zastanawiam się, czy martwy orzech też źle działa na posadzone obok rośliny? Może ktoś wie?
I jeszcze w zbliżeniu; symboliczne serca twórców ogrodu.

Mała rzecz, a cieszy.
Małe radości można więc tworzyć, ale też czerpać prawie z niczego. Z pierwszego kwiatka dzikiej róży, zabiedzonego maleństwa zasadzonego wiosną.

 I pierwszy raz zakwitającej  katalpy na tle błękitu nieba.
Makolągwy, stałego mieszkańca ogrodu, ciesząc się, że nie dopadła jej sroka.
Oraz pierwszej letniej tęczy za ogrodem.
Takie drobiazgi składają się na ogromną radość z lata w ogrodzie i z możliwości ich dostrzegania.
A to już nie drobiazg. To początek eksplozji kolorów. Teraz jest tak.
 I tak.
Jakoś sentymentalnie się porobiło...
Pozdravka.

 

niedziela, 24 czerwca 2012

Taras.

Ktoś prosił, żeby nie katować tarasem, to Kogoś ostrzegam ; proszę nie czytać, nie patrzeć.
A dla pozostałych, taras właśnie.
Historia w skrócie, bo o tarasie owszem było, ale dawno, a czytelników przybyło, z czegom rada. Taras powstał, żeby ucywilizować bryłę budynku, który był, jaki był. Przypadkiem ma 24 m2, tyle co kiedyś moje całe mieszkanie. Gdy posiadłam taras wielkości mieszkania, to przez kilka lat szalałam z ukwiecaniem- donice, doniczki i doniczuszki, kwiatki i kwiateczki, ale uspokoiłam się, bo południowe słońce nie wszystkie rośliny znosiły, więc teraz tylko to, co sprawdzone. Poza tym w dużym ogrodzie i na dużym tarasie dobrze się ma, to co duże. Duże rośliny, pojemniki, dodatki. Gdzieś to wyczytałam, czy usłyszałam, a że to sensowne, to i stosuję.
Sprawdzone oleandry, duże i wiadomo że słońcolubne.
Właśnie pojawiają się pierwsze kwiaty.
Na które nie można się napatrzeć. Finezja kształtu .
Obok oliwka i znajome różowe dodatki, też rośliny słońca.
A dalej już soczysta, żywa, lśniąca zieleń sztywnych liści trzmielin japońskich.
I inna zieleń, ozdobiona pięknie wybarwionym przyrostami. To regularnie strzyżone pierisy japońskie. Rośliny, które są takie, jakie miały być. Wiadomo bowiem powszechnie, że foto z etykiety przeważnie odbiega od przyziemnej i nadziemnej rzeczywistości. A tu nie, wszystko się zgadza, jak na obrazku.
Krzewy zagęszczają się tworząc bardzo ładną kopulastą czuprynę.
Po drugiej stronie lustrzane odbicie.
Ale zamiast oleandrów róż surfinii z dodatkiem psianki, krewnej ziemniaka.
Z drugiej strony drzwi tarasowych taka sama kompozycja w większym wydaniu.
Czasem na tarasie bywa rojno i gwarno. To spotkanie okolicznej grupy "Ogrodowiska"-właśnie minął rok, więc zdjęcie sentymentalne.

Czasem cicho i spokojnie, jak dziś.
Zaraz kawa, książka, świergoty, przeloty, zapachy i cisza wiejskiego poranka. Och, jak ja to lubię! Czerwcu trwaj!
A tu już  25 ...
Pozdravka.



wtorek, 19 czerwca 2012

Minął dzień.

"Już słońce zaszło, psy się uśpiły...
...pod ulubionym jaworem."
Zdjęcie jakże adekwatne. Słońce zaszło, pies śpi, a jawor stoi. Jak w znanej [mam nadzieję] piosence.  To piękne drzewo, to klon jawor właśnie.
I po dniu. Po kolejnym dniu. Czy Wam też czas tak... Ucieka?
Cały dzień w ogrodzie. Skończę, niby ogarnięte wszystko, a tu niespodzianka, już chwaściory tam, gdzie dopiero co je wywaliłam są. Nowiutkie, świeżutkie. Boję się zapuścić, bo ogarnia mnie paniczny strach, że nie dam rady.
Dziś na skarpie.
   Milutko. Ciepło, ale nie upalnie, lawenda zniewala zapachem i niby czyściutko, prawdaż? Ale z bliska okazuje się, że wróg czuwa. Malutki, czerwoniutki z żółtymi kwiatkami mój wróg osobisty, wczepiony korzonkami nie do wyrwania szczawik.
Szczawika nie pokażę, ale wierzcie, że kryje się w każdym zakamarku. Myślę, że przywlókł się do ogrodu z jakąś rośliną, bo kiedyś go nie było. Nie jest też typowym chwastem polnym nawiewanym z okolicznych pól, których  mam dostatek.
No więc pod każdą z tych roślin szczawiki, a pod kamieniami mrówy. Miliony mrów.
Walczę. Wiem, wiem, że mrówki są pożyteczne bardzo i nawet bym się z nimi jakoś dogadała, gdybym nie widziała, co potrafią i JAK one działają. Otóż, gdy im bardzo, ale to bardzo coś, czytaj roślina, przeszkadza, to unicestwiają ją kwasem mrówkowym. Wiedzieliście, bo ja nie. Tak załatwiły mi wiele roślin i teraz z nimi walczę. Trudno.
Cały dzień w ogrodzie, ale bez przesady. Żyję jak południowiec. Czyli od południa fiesta i koniec. Żadna siła nie zmusi mnie do pracy w upale. Wolę wstać o piątej, a potem błogostan tu.
Pod drzewem osobliwości wszelakich, bo samo w sobie było tak pokraczne, że aż się prosiło żeby odwrócić od pokraczności uwagę.

Huśtawka jest przeznaczona do huśtania rośliny, tylko jeszcze nie wiem, jaka się pohuśta.
Tu kontempluję sobie wrzosowisko.


Oczywiście w trakcie kontemplacji dostrzegam chwasty, które muszę natychmiast usunąć.
I kontempluję dalej.

Podziwiając, jak pięknie rosną maleństwa otrzymane w ramach nagrody.
Po czym przenoszę się na drugą stronę i patrzę sobie tak.
Mój piknikowy koszyk mieści prawie tyle co moja torebka, z zamianką portfela na kubek kawy, która mi się do tegoż koszyka notorycznie ulewa.
I gdyby nie koniec sjesty, to żyć nie umierać.
Niestety, proza życia nakazuje mi wrócić do domu.
Bo żaden facet nie naje się tym. Ja bym się tam najadła...

No, może nie dwiema, ale miseczką, z bita śmietaną, jak najbardziej.
Jeszcze coś. Na zwariowanym drzewie w donicy z pelargonią rośnie taka żurawka. Ktoś wie, jaka to odmiana?
Koniec. Żeby jutro fiestować, trzeba popracować. Szczawiki rosną, mrówy grasują, ogród czeka.
To dziwo na środku, to kwitnący rojnik, jakby kto pytał.
Pozdravka.



piątek, 15 czerwca 2012

Nowe stare.

Albo stare jak nowe. W każdym razie, kolejne zakupy w wiadomym miejscu, gdzie ryż mydło i powidło.
Tym razem , proszę bardzo, jak na zamówienie, donica na moją oliwkę, która prosiła o przesadzenie. Prosiła, to ma!
Cudo, prawda? I już się gości moja oliwka w oliwkowej donicy.
Oliwkowe detale, jakby ktoś miał wątpliwości, że to dla niej właśnie.
Napatrzeć się nie mogę, tyle radości za 12,50 zł.
Następna zdobycz w podobnej cenie. Takich korytek nigdy nie za wiele.
Jako i konewek. Przybyła szósta do kolekcji i wszystkie są w ciągłym użyciu.
No i nowa panna, jako para dla panny ciemnej, panna jasna.
"Lubię panny prosto z wanny" pisał klasyk. Ja też, więc odszorowana czeka na ustawkę.
I tak sobie obie czekają, aż mnie olśni, co z nimi zrobić, jak je ustawić i gdzie. A może obie razem? Może
tyłem do siebie? A może przodem?  Prowokacja taka?
Tylko co powiedzą nawiedzeni? Tak narażać moje panny? A może osobno w podobnych okolicznościach przyrody? A, a, a... I dalej nie wiem. Może jakieś pomysły?
Na razie stoją i czekają. Polatam z nimi po ogrodzie i poprzymierzam, tylko ciężkie te panny jak diabli.
Zdobyte też zostały żeliwne nogi od maszyny. Same nogi, bez mechanizmu napędowego. I dobrze, o to mi szło, przecież szyć na tym nie będę.
Posłużą jako kwietnik po dorobieniu [kiedy???] blatu. "Chciałabym, chciała...", chciałabym blat z nieregularnie przyciętej  prostokątnej płyty granitowej, tylko chcieć, to ja sobie mogę. Zobaczymy, nogi są, to se stoją.
Trwa sobie moja zabawa w ogród, a przecież dziś mecz. Kibicka ze mnie żadna, ale UKAZAŁ mi się stadion!
Może TO coś znaczy? Oby. Niech się naród cieszy! Niech ma igrzyska! Niech na chwilę jeszcze odwlecze spojrzenie na szarą rzeczywistość; zanim spod łopoczących radośnie chorągiewek na samochodach ujrzy ceny na saturatorach...
Mało optymistycznie, ale szlag mnie trafia.
Pozdravka.