Zaglądają, podglądają.

piątek, 28 kwietnia 2017

Panta rhei.

W przenośni, bo już po prawie po kwietniu i dosłownie, bo woda płynie u nas w każdej postaci.
Gradu.


Innego gradu.


Deszczu.


Był też śnieg i szron, i mgła. Kwiecień przeplata, ale bez lata. Zatrzymał się na zimie, trwa.
Z utęsknieniem spojrzałam rano w okno, a za oknem tak.


Poszłam po aparat, otworzyłam, a on nic. Trzy metry od domu! Tyle że się odwrócił. Młode, to głupie. Przychodzi codziennie i codziennie jest bliżej. Zamieszka z nami? Pies udaje, że go nie widzi. Taki pies.


Przyleciał dziesiątego kwietnia, jak każdego roku. Staw sąsiadów zapełniają deszcze, więc bywa częściej.


Odbudowuje gniazdo, znosi badyle i inne cuda.


Zmoknięty ogród zarasta chwastami, zdjęć brak.
Z okna.


W piwnicy prawie pusto, wszystko wyprowadzone, ale...


Opuncja. Spróbujcie przejść nawet metr od niej, a i tak Was dopadnie. Kupiłam ją, kiedy składała się z jednego cudnego plasterka, wiedziona sentymentami z czasów, kiedy poznańska palmiarnia, z racji bliskości i uroku miejsca,  była moim ulubionym stanowiskiem do nauki. Podziwiałam, zachwycałam się i... nie wiedziałam, co potrafi.
Plasterek namnożył się w liczne potomstwo. Wiadomo, przez pączkowanie, jak to kaktus.


Z licznymi kolcami.


Kolce opuncji mają haczyki, którymi wbijają się tak, że nie można ich usunąć.
- Wywal to ścierwo, nie mogę na to patrzeć, wredne, kłujące, paskudne! Przecież to jest niebezpieczne, jaszcze któraś na to wpadnie i będzie. - wściekał się M świeżo zakolcowany.
No, byłoby, fakt.
Postanowiłam pozbyć się opuncji.
Posiekam szpadlem, zakopię, zniknie. A potem zrobiło mi się żal. A może sprzedam? Może ktoś by chciał?
Tylko muszę odzyskać donicę, to donica z kolekcji, więc trzeba przesadzić. I tu zaczynają się schody.
Jak, pytam, jak przesadzić opuncję?
Czeka uwięziona w piwnicy i nie ma prawa z niej wyjść...

Z innej beczki.
Przed moim domem, u wjazdu, rośnie wielki kasztanowiec. Po zamieszkaniu tu dosadziłam po drugiej stronie brzozę, która szybko dogoniła kasztanowca i stworzyła się zielona brama wjazdowa.
Innej nie mamy, bo nasz ogród to "ogród otwarty", mimo że do rejestru nie wpisany.


Wiadomo, kwitnienie kasztanowca zwiastuje czas matur, ale założę się, że w tym roku nie zdąży. Matury od czwartku, a kwiatostany takie.


Rodzinna maturzystka zakuwa.


I zajada. Dokarmiam jak mogę, bo dowiedziałam się, że ostatnio żyje serkami grani i kawą.
Zestaw maturzysty bez serka.


Dokarmianie.


No to jajecznica ze szczypiorkiem, na masełku raz! Do łóżeczka, a jak!
Niech wie, niech po wsze czasy pamięta.
Chociaż to, bo przy takiej chemii odpadam.


Trzymając się tematu odgrzebałam TO.


TO, to ja. Mam 17 lat, zdaję maturę, kwitną kasztanowce i konwalie.
Nie pytajcie, kiedy TO było.
No to udanej matury Mańka! Tobie i wszystkim, którzy w czwartek zasiądą nad arkuszami!
Pozdravka.








 
 
 

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Marne zaklęcia.

Żeby już luty, żeby marzec, żeby wiosna... Zaklinaliśmy całą zimę, bo chyba nie byłam sama, i co? Nic. Kwiecień, a jakoby zima.
W ogrodzie znowu przysnęło obudzone i śpi dalej, bo jak nie spać lodowatym wietrze?
Jeden tylko rododendron, mój pierwszy, odratowany, dmuchany i chuchany rozkwitł pełnią karminu.


Zimno mu służy, bo kwiaty zastygły i trwają.


Pozostałe śpią otulone ułudka.


Zadziwiają mnie różaneczniki cunninghams white w pąkach różowe, a potem czysto białe. Szpecą okropne wżery, dzieło opuchlaków.

 

 
Tulipany.
Mało ich, ale wybrańcy w pięknych kolorach i zapachach.


Nie lubię białych i żółtych, takie lubię.


Szafirki, jak to one, gromadnie. Wplotły się w konwaliowe pole. Czy "majowa" do maja zdąży?


Przekwitają narcyzy zwane żonkilami.


Niby piękne.


Jednak zdecydowanie wolę te prawdziwe. Białe, skromniejsze, ale z zniewalającym zapachem. Są późniejsze i trwalsze.

Krzewy jeszcze rzadkie i nagie po radykalnym cięciu. Latem będzie gąszcz, wiosną znowu cięcie.
Pęcherznica .


I dereń.


Wiele widać w skłonie.
Start funkii.


Zasuszonej rok temu tawułki, o której nie wiedziałam, że taka wodolubna.


Zadarniającej miejsce pod drzewem ułudki.


Początków kwitnienia floksów szydlastych.

.
Szczytowej formy gęsiówki.


Poziomek.


Oczyszczonych z nasion szyszek.


Przywrotników, o których dowiedziałam się, że żeby były ładne, należy po kwitnieniu ściąć razem z kwiatostanami liście i odmłodzić je na ciąg dalszy sezonu.


Mało jeszcze tego...
W górze koronka listków brzozy samosiejki, co to "trzeba przesadzić, trzeba przesadzić" i tak została.


W ciepłe kwietniowe dni, bo były, jednak były, zaszaleliśmy i wierząc, że tak pozostanie i że Wielkanocne kawy i mazurki celebrować będziemy wśród zieleni, wystawiliśmy huśtawkę.
Mocowanie huśtawki sprawdziło się, wiatr nie dał rady. Za karę na cztery strony świata powyginał jej dach.


Odnowione meble na tarasie i w ogóle "umeblowaliśmy" ogród jak należy.


Jak było, sami wiecie.
Nic to, czeka huśtawka, czeka tona książek, jestem przygotowana.

Po zewnętrznej stronie tarasu szaleją limonką jaśminowce.


Podsadzenie nimi tarasu było jedną z niewielu mądrych decyzji w morzu narobionych głupot przy zakładaniu ogrodu.

Po tynku nieśmiało pełza winobluszcz.


Widoki wciąż takie same, a zawsze inne.


Na wierzbie gołąb grzywacz. Jest tu taka parka każdego roku, ale czy ta sama?


Ta nieopatrznie posadzona tuja doprowadza mnie do irytacji. Jak ją zlikwidować? Pytanie wiadomo do kogo.


Z drugiej strony monotonia ziemniaczanych  pól i wiosennie zainteresowany Rogaś z nizin.


Tyle z ogrodowego dziennika pokładowego w lodowaty i wietrzny, oby nie wieczny, kwiecień 2017.
Są tacy, komu sprzyja taka pogoda? Są. Maturzyści.

Pozdravka.