Zaglądają, podglądają.

sobota, 30 kwietnia 2011

Mama i kolory ogrodu.

Nie było mnie trzy dni. Poznań, wizyta świąteczna u chorej Mamy. Wiecie, jak to bywa; "człowiek myśli, Pan Bóg kryśli". Umawiałyśmy się na Wielkanoc. Snułyśmy plany, jak to dobrze, że późne święta, może będzie ciepło, już będą kwiaty i zieleń i kawki w ogrodzie... Nagle trzask, z dnia na dzień koniec marzeń, cierpienie, choroba i to taka, że nie wiem czy kiedykolwiek Mama ogród, który tak kocha, zobaczy. Zrobię wszystko, ale czy się uda, nie wiem.
Tylko Mama zna ogród tak jak ja. Potrafiła chodzić po nim kilka razy dziennie, przyglądając się z wielką uwagą każdej roślinie. Podziwiała kształty, kolory, zapachy, potrafiła się tym tak pięknie zachwycać. Jedna rzecz jest Jej absolutnie obca, a mianowicie nazwy. No, może bez, bratki i tulipany, reszta to czarna magia. Ja wiedziałam, że "różowe wysokie z motylami", to budleje, w odróżnieniu od "różowego niskiego z motylami", bo tu chodziło o rozchodniki. Miałyśmy swoje kody, wiedziałam o czym Mama mówi - to zielone kolo ławki, te drobniutki niebieski i tak dalej.Nie znosi sekatora i cięcia. Nie pomagają tłumaczenia, że to konieczne, przykłady, nic. Torturuję rośliny, zajadła jestem, wszystko mi przeszkadza... Wypatrzyła kiedyś, że usunęłam jednego z kilku  modrzewi, bo były zbyt blisko siebie i należało. Byłam przekonana, że nie zauważy, w końcu nie bywa u mnie tak często. A jednak. Chodziła, sprawdzała, a może i liczyła, czy mierzyła, nie wiem jak, ale zauważyła. Uuu, co to się działo.
Moja Mama. Tak bardzo bym chciała, żeby mogła zobaczyć, co teraz się dzieje w ogrodzie.
A tu maj za pasem i feeria barw w młodej zieleni. Dla mnie cuda!
Zaczynam od bladego błękitu fiołków.  Wdzięczne, ale agresywne
Nieco ciemniejszy błękit floksów. Bardzo elegancki kolor.

I ciemny błękit niskich kosaćców.
Sasanki, nie wiem jak określić tę barwę.

Kiczowaty róż, jaki lubią małe dziewczynki. Cudny.
Żółcie trzmieliny i pomarańcze tulipanów.

Kosaćce w bladożółtej odsłonie.
I jeszcze miejsce, gdzie to wszystko zakwitło.
Życzę Wam i sobie cudownego maja. Ciepłego, słonecznego i pachnącego.

wtorek, 26 kwietnia 2011

Piękny czas.

Czy nie uważacie, że teraz, właśnie teraz, jest ten czas najpiekniejszy, czas na który z tęsknotą czekamy? Dla mnie właśnie przełom kwietnia i maja ma najwspanialsze kolory, zapachy i nastroje. Najpiękniej śpiewają ptaki i najzieleńsza jest zieleń. A gdy jeszcze niebo skropi to wszystko o świcie ciepłym deszczem i ziemia zacznie parować, to niech się schowają najlepsze wody toaletowe, perfumowane i same perfumy najlepszych marek  też, bo tego podrobić się nie da.Wszystko zaczyna żyć, wzrastać, kwitnąć,eksplodować radością istnienia. Cudownie jest po ciężkiej pracy, albo w jej przerwie, usiąść spokojnie w cieniu , z kubkiem kawy, książką i rozkoszować się ogrodem i nicnieróbstwem. Chłonąć jego obrazy, wonie i odgłosy. Właśnie umościłam sobie taki zakątek w "leśnym " zaciszu przy brzozie i modrzewiu. Wolałabym, żeby huśtawka, która tam stoi była drewniana, ale...nie ode mnie to zależało. Wyobraźcie sobie, dostałam ją jako nagrodę za zdjęcia mojego ogrodu opublikowane w pewnym ogrodniczym czasopiśmie w ubiegłym roku. Nie mogłam się zdecydować, gdzie ją postawić, aż znalazłm to miejsce. Z widokiem na konwalie i rododendrony. Piękny to czas...



W pełni kwitnienia moje ulubione małe tulipany i magnolia zwana "Zuzią". Tym razem pogoda sprzyja jej kwitnieniu.


W wejściu do domu ustawiłam kompozycję nawiązującą do japońskiego charakteru przedogródka. Niby dobrze, ale pamietać o podlewaniu tych liliputów, trudna sprawa. Grubosz to mój najstarszy egzemplarz rośliny doniczkowej. Tnę ile wlezie, podlewam minimalnie, a jemu pień grubieje i rośnie cudnie. I niech mu tak zostanie!  

No i trwa walka z mniszkiem. Mniszek wygrywa! Wiem, wiem, krety pokochać, mniszka polubić... No jakoś nie mogę.
Życzę Wam, pięknej pogody w ogrodach i w duszy!

sobota, 23 kwietnia 2011

Wielkanoc...

Pamiętam wiele takich wiosennych Świąt. Różne pogody i te same nastroje. Kochani ludzie, z których jedni odchodzili z życia, aby dać miejsce następnym, tak samo kochanym, i ten sam stół, na którym kolejny raz postawimy poświecone jajka, chleb i sól...
Życzę wszystkim spokoju i radości przy Waszych stołach i żeby ludzie od nich nie odchodzili.

środa, 20 kwietnia 2011

Gotowe!

Ufff... Trwało, ale zostało zakończone i mogę wreszcie pokazać, jak wyglądają moje rabaty po przeróbkach. Na lewej niewiele zmian, tylko kosmetyka. Zdjęcia robione z góry wymagały mocnego wychylenia z tarasu, a barierka niziutka,a ja mam lęk wysokości...

Na prawej skończone układanie kamieni, kamyków i kamyczków, usunięte trzmieliny, posadzone bukszpany, a zamiast iglaka w donicy, już jest kolejny bukszpan. Na razie efekt mnie zadawala, zobaczymy jak długo to potrwa.





Nie wiadomo kiedy zazieleniły się berberysy w żywopłocie. Są równie efektowne, co potwornie kłujące. No, ale nie będę się czepiać, w końcu były prawie za darmo.

Temperatura rośnie i ogród nabiera coraz większego uroku. Już niedługo nadejdą ciepłe wieczory i takie widoki będę mogła oglądać nie tylko z okna. Ilekroć patrzę na rozlewisko o zmroku, przypomina mi się określenie Ani z Zielonego Wzgórza - "Jezioro Lśniących Wód". Och, gdzie te czasy, kiedy czytałam tę książkę, a nazwę zapamiętałam.
Gorączka przedświąteczna rozpoczęta, a ja zamiast szaleć z porządkami i piec mazurki siedzę w rabatkach.
Pozdrawiam przedświątecznie i radośnie, miłej pracy życzę.

niedziela, 17 kwietnia 2011

Wierzby.

Na poczatku blogowych pisanek jest tekst i zdjęcie wierzbowej drogi, która nas urzekła i przyprowadziła w to miejsce. Przypomnienie i porównanie, jak droga wygląda zimą i wiosną.

Lubię wierzby, ale ponad wszystkie przekładam wierzbę płaczącą. Marzyłam o tym, żeby rosła w dali, za skarpą, ale skąd ją mam wziąć, nie miałam pojęcia. W żadnym centrum ogrodniczym niczego takiego nie znalazłam. Wtedy dowiedzialam się, że wystarczy wziąć gałązkę takiej wierzby, ukorzenić i zasadzić. Nie bardzo wierząc w szczęśliwy koniec eksperymentu spróbowałam. Pewnego wiosennego dnia, równiutko trzy lata temu, czekałam w samochodzie na M. Samochód stał na jakimś parkingu, a obok rosło sobie, powiewając delikatnymi gałązkami, moje marzenie. No to zaczynamy, pomyślalam, a że ZAWSZE, jak to prawdziwa kobieta, mam w torebce nóż ogrodniczy, szybko ucięłam foremną gałązeczkę, którą w domu wstawiłam do wody, a po pojawieniu się korzonków posadziłam do doniczki.
. Późnym latem wierzbka została zasadzona w ustalonym dawno miejscu, za skarpą i za nią po prostu zginęła, no bo jak niby miałam maleństwo  zaobaczyć?

A potem wierzba oszalała; koniec ciasnej doniczki, przestrzeń, ziemia, słońce i poooszła, jak burza. Pod koniec lata ze zdumieniem zobaczyłam wychylający się zza skalniaka jej wierzchołek. Minęły tylko trzy lata i proszę, mam wymarzony widok.
Tyle o wierzbach, teraz krótka relacja z ogrodu.
Zazielenił się pieknie żywopłot, jest dobry czas, żeby obejrzeć go i poprzycinać ręcznie niedoróbki z zeszlego sezonu.

Zakwitły kępy fiołków posadzone kilka lat temu pod drzewami. Wiem, ze ich nasiona roznosza po ogrodzie mrówki, ale u mnie coś im to idzie niemrawo. Porozsadzam ręcznie .

Dalej kwitną i oszałamiają zapachem hiacynty. W tym roku, jak i w zeszłym, obiecuję im wykopanie, przesuszenie, posadzenie na nowo. Zobaczymy...

Wrzosowisko przezimowało średnio,ale rododendrony jakoś się trzymają.

No i przycięłam bukszpanowe kule. Bez szablonu, na oko, ale zrobione. Rabata jeszcze nie skończona, nie mam czasu na zbieranie kamyków.

A kącik kawowy czeka....I nie może się doczekać, taki los ogrodnika, nie tylko wiosną. To już koniec historii mojej wierzby i spaceru po ogrodzie. Życzę moim czytelnikom miłych wiosennych dni.

czwartek, 14 kwietnia 2011

O tym, że ogród nigdy końca nie ma...

Założenie ogrodu bez projektanta jest możliwe, ale wiedzy jednak trochę trzeba mieć. Ja niby miałam, ale,błędów nie uniknęłam i po trzech latach moje rabaty okazały się być za małe w stosunku do skali ogrodu i do przestrzeni trawnika. Szczególnie uwidoczniło się to po tym, gdy rośliny się rozrosły, bo jednak rosną i to szybko, tylko my w to jakoś na początku ogrodniczej przygody nie bardzo wierzymy. Po trzech latach więc, to co kiedyś ginęło na rabatach, zaczęło się z nich wylewać i podjęliśmy decyzję o powiększaniu. Znowu byly kłótnie o kształt, ale co do zachowania geometrii byliśmy zgodni i wkrótce, zaopatrzeni w geowłókninę, starą cegłę, żwir i nowe rośliny, ruszyliśmy do roboty. Praca była ciężka, szczególnie zrywanie darni, a pogodę wybraliśmy nie najlepszą, bo środek lata i upały. Tak niestety mamy, że jak coś wymyślimy, to zaraz, już i natychmiast. Sporo potu tam wylaliśmy. Na powiększonej rabacie iglakowej dosadzone zostały iglaki, na trzmielinową zaś postanowiliśmy przesadzić dość wiekowego już bukszpana, którego w dotychczasowym miejscu pobytu w ogóle nie było widać i dosadzić mu bukszpanowe towarzystwo z donic, potem stopnowo rezygnować z trzmielin i zastąpić je buksusami. Bukszpany mają niewielkie stosunkowo i dość delikatne systemy korzeniowe, przy czym nie korzenią się zbyt głęboko, więc dają się stosunkowo łatwo przesadzać i dobrze przyjmują się w nowym miejscu. Problem był tylko w tym, czy damy radę.Wiekowy egzemplarz wraz z bryłą korzeniową był jednak ogromny i ciężki. Daliśmy. Rośliny pięknie przetrwały zimę. Niestety, zabrakło nam ciemnego żwiru. Miał być na wiosnę, ale nie ma i część bukszpanową wypełniam drobnymi kamykami polnymi. Efekt pokażę, na razie pokaz prac remontowych na rabatach. A ja zbieram kamyki. Chodzę sobie, zbieram, a miejscowi pewnie pukają się w czoła. Trudno.
Na ten sezon wiele nowych planów i pomysłów, no bo tak jak w tytule, ogród nigdy końca nie ma.