Zaglądają, podglądają.

środa, 31 października 2012

Czas rozmyślania.

Czas wspomnień.

Tato.
Trzynaście lat temu, o tym czasie, zaczęłam się z Nim żegnać, przygotowywać na odejście. Kilka lat opierał się chorobie. Nie lekceważył, ale nie mówił o niej i poza koniecznymi wizytami kontrolnymi oraz braniem leków, nie przyjmował jej do wiadomości. Ale ona o Nim pamiętała i właśnie przypuściła atak ostateczny.
Dalej się nie poddawał. Szpital, dom, szpital, dom i cały czas dobra mina do coraz gorszej gry.
Umierał w domu, wśród najbliższych, kiedy zakwitały przebiśniegi.
Z pogrzebu pamiętam głuchy stuk wkraczających do kaplicy warty honorowej. Żołnierze żołnierzowi.
Równo dziewięć miesięcy później na świat przyszła jego prawnuczka, której właściwie nie miało prawa być na świecie.
Nie mieliśmy wątpliwości jak to się stało, że jest...

Skromnie, z wrzosem, sosną, szyszkami. Był leśnikiem...

Będąc na cmentarzu u Taty, zaszłam jak zwykle  do Marzeny. Ale wspomnie o Niej kiedy indziej, jeśli lubicie ciekawe historie.

Odeszła Chustka. Czytanie bloga Chustki lekarze i psychologowie powinni przepisywać pacjentom na receptę.  I dawkować; jeden wpis zamiast pigułeczki. Jej kolorowe, uzdrawiające wpisy, zamiast kolorowych tabletek.
Pozdravka. 

 


sobota, 27 października 2012

O co chodzi?

Zaniemówiłam...
Bo jeszcze wczoraj zachwycałam się samoistną dekoracją jesienną na tarasie wykonaną przez wiatr.

A dzisiaj, w sobotni poranek... zobaczyłam zimę.
Z prawa.



Z lewa.
W dali.
Na tarasie.
Z drugiej strony.
Ciekawe, kiedy powyciągam te zaszrotówkowane liście kasztanowca zewsząd? Jak tego nie zrobię, to marny jego los za rok.

I  w ogóle wszędzie.  Widzicie te białe pola?

Zima? W październiku? Zacznę wierzyć w efekt cieplarniany,  w dziurę ozonową i inne kataklizmy, jakie ściągamy na naszą planetę.
A jak u Was? Sypie? Duje?
Pozdravka.
PS
Teraz, to dopiero sypie!


poniedziałek, 22 października 2012

Miasto w ogrodzie.

Nasyciłam się moim miastem. Wystarczą dwa dni, żeby je poczuć wszystkimi zmysłami. Obrazy, dźwięki, zapachy. Inne niż moje wiejskie, moje miejskie doznania. Spacer ulicami, przejażdżki tramwajami i wspomnienia, sentymentalne, nostalgiczne wspomnienia.
Przejdziecie się ze mną? 

O genius loci tej dzielnicy, zwanej Starym Grunwaldem decydują  willowe osiedla zaprojektowane kiedyś jako "miasto w ogrodzie". Brzmi wspaniale, prawda?

Kiedy dzielnica zaczęła powstawać dokładnie nie wiem, ale w 1927 roku nie było nawet planów tej części miasta. Najpiękniejsze domy-rezydencje powstały przed wybuchem wojny, późniejsze, już po prostu wygodne domy jednorodzinne, zbudowano w latach 50-60 poprzedniego stulecia.
To chyba rezydencja.
A to jeden z wielu "zwykłych"domów.
 Jak na miasto w ogrodzie, zabudowania toną w zieleni.


 Ulica Zakręt. Chciałoby się pomieszkać na takim zakręcie, który jest pięknym zaułkiem.
Kusiły mnie ogrody za ogrodzeniami.

 Ach ten modernizm...
Ale gąszcz nie pozwalał.


W słońcu jesieni ciche uliczki emanowały ciszą i spokojem i można było bezkarnie zagapiać się w niebo.
Uwierzycie, że tuż obok przebiegają jedne  z najruchliwszych ulic miasta? A jednak! Właśnie się do nich zbliżam. Jeszcze kwiaciarenka.
Z wrzosami w roli głównej.
I jedna z wspomnianych ulic, a przy niej taki dysonans...
 Małe niskie bloki uzupełniające przestrzenie między uliczkami miasta w ogrodzie nie rażą. Wtopiły się w te przestrzenie, otoczyły przez lata zielenią miejską, wrosły w dzielnicę. A tu nagle taki koszmarek . Nowiutki.
Trwały boje mieszkańców, żeby nie budować tego, sprawą zajęła się prokuratura, bo jakże można tak, w pięknej enklawie willowej dzielnicy zezwolić na budowę czegoś takiego?
Jednak można. Niestety.
Zwróćcie uwagę na brzydotę wejść i na cenę 1m2. Chętnych brak.
Ja też bym tu nie chciała.
Kiedyś na każdej z uliczek tej okolicy mieszkała jakaś moja szkolna koleżanka. Dziś odwiedzam w niej moją Mamę i za każdym razem spaceruję, podglądam i zastanawiam się, jak się dostać do ogrodów. Może poprosić?
Wracałam w mleku, jakie wczoraj zalało Polskę, a Wielkopolskę chyba w szczególności. Będąc kilka km od domu, zastanawiałam się, czy ja na pewno drogi nie pomyliłam i czy nie płynę po drodze mlecznej.
Wróciłam. Niby nic, ale dałam radę, wróciłam!
Pozdravka.



środa, 17 października 2012

Kolor energii.

Czerwień, karmin, rubin i ich odcienie zaczynają panowanie . Zabierają pierwszeństwo zieleni, nie oddają pola żółcieniom. Królują.
Czerwień drzew w wykonaniu dębu. Czerwonego zresztą.
Czerwień drzew inaczej... Biedne jabłka wiszą i proszą.
Czerwień krzewów - berberysy i irgi.


Red baron. Kolor godny nazwy.
Czerwieni się wrzosowe wrzosowisko.


Czerwieni się, czerwieni, w słońcu się mieni, energia mnie rozpiera od tego koloru, od słońca. Dobrze, bo to z pewnością ogrodowe ostatki. Dobrze, że są.
Popadało, wreszcie mocno popadało.
Żurawka po deszczu. Niby nic, a cudo.
Co jeszcze? Zdybałam nocą pomrowa piwnicznego. Po prostu wiem, że to on. Mieszka dalej. Co on je? Nadgryza kosiarki?
I, korzystając z niezłej pogody, postanowiliśmy zakończyć tegoroczny sezon giełdowy, gdzie ryż, mydło i powidło.
Jak GO zobaczyłam, nie wierzyłam, że GO widzę. Polowałam na taki posążek nie wierząc, że znajdę i nagle jest! Wypatrzony wśród miliona rupieci czekał na mnie ze swoim uśmiechem. Prawie kiwał do mnie łapką. Targowanie dało mało, z 60 na 50. Pod koniec giełdy zabraliśmy GO do domu za 25. Oczywiście, zawsze istnieje ryzyko, że upatrzonego towaru już nie będzie, ale ON widocznie wiedział, że po NIEGO wrócimy, poczuł się nasz i nie dał się kupić obcemu. No wiem, że bzdura, ale jak na tę wielką uśmiechniętą bzdurę patrzę, to ..., no zobaczcie!
Uszy widzicie? A nóżki? A jakież ma piękne korale! I po główce można poklepać. Śliczny jest.
Piękny w swej glinianej postaci, ale ponieważ zajmie miejsce w moim "japońskim" przedogródku zastanawiam się nad pomalowaniem GO. Myślę o ciemnej CZERWIENI.
Tyle. Teraz jadę do Wielkiego Mojego Miasta, żeby kilka dni pobyć kobietą wielkomiejską i nie zatracić się w wiejskim ogrodzie. Nawet paznokcie pomaluję, a jak! Na czerwono!
Pozdravka.

piątek, 12 października 2012

Zima idzie?

Zgadywanka. Kto, ale od razu, zgadnie, czego to jest za plantacja? Co za nietypowa zieleń zieleni mi się przed oknami? Podpowiedź; nie jest to roślina ozdobna. Jadalna. Ja lubię, Wy chyba też.
Tu już rośliny bez kwiecia.


Zbiór owego kwiecia wygląda tak.
Uwijają się ludziska w zimnie i wilgoci, od samego ranka, żebyśmy potem mogli kupić w ulubionym sklepie i przyrządzać na wiele sposobów.
Ja lubię, między wieloma innymi  postaciami, przyrządzać je tak.

Ktoś jeszcze nie wie, o czym piszę? Na pewno nie, ale na wszelki wypadek, bo postać jadalna nietypowa; oczywiście, że brokuły.
Właśnie stwierdziłam, że jednak mam za oknem kwiaty! Morze kwiatów brokuła.
Na polach w ogóle wczoraj wrzało. Tu z innego okna podglądam końcówkę zbioru ziemniaków, zresztą niejadalnych, bo specjalnej odmiany na frytki, której w formie pozafrytkowej zjeść się nie da.
Ten ruch na polach dał mi do myślenia.
 Nie wiem, czy wiecie, ale wielkoobszarowi rolnicy mają własne, specjalnie im dostarczane i nijak mające się do tych , którymi nas barwnie raczą ćwierkający prezenterzy , prawdziwe prognozy pogody.
 Przymrozki idą? Nie namyślając się więc przytargałam do domu oliwkę. Reszta wytrzyma, ale co do niej nie byłam pewna.
Oliwka jest moim pupilkiem, dzieckiem specjalnej troski i bardzo się za tę troskę odwdzięcza gąszczem dorodnego listowia. Puk, puk.
Na oliwkowych kwiatach zupełnie mi nie zależy, na owocach też, więc w tym przypadku nie wymaga okresu przechłodzenia i zimuje ze mną, w ciepełku.
 Po namyśle, przezwyciężając lenistwo, wniosłam jeszcze beniaminki.
Na tym poprzestałam.
A rano.
Rano, całkiem spokojnie parząc pierwszą kawę, spojrzałam w okno i ujrzałam wszechobecną mgłę, która o tej porze, podobnie jak ruch na polach, przekłada się na zmianę pogody.
Wytrącona ze spokoju poszłam na taras, żeby uwiecznić dwa urzekające obrazki.
Kwity surfinii w szronie...
I niedawne wodne perełki rosy na pajęczynach, które zamieniły sie w najprawdziwsze kryształy lodu.
-"Czy ty widzisz, ile pajęczyn na tarasie!?"
Widzę. Piękne są. Małe pajączki pracują, uwijają się, a niektórzy... ech.
Mgła opadła, a z nią liście. Wystarczy kilka stopni mrozu i lecą, jak szalone.
Z kasztanowca. [Tego szrotówka nie mogę do końca zwalczyć, ale nie jest źle.]
Z katalpy.
Oczywiście, żadnej zapowiedzi przymrozków w naszym regionie nie było.
Dmuchawa pójdzie w ruch, kosiarki pójdą spać, jeszcze "adios pomidory" zaśpiewamy i ... I jak co roku zastanawiam się, jak przetrwam pluchy, zawieruchy, zamiecie i gołoledzie.
Macie na to jakieś lekarstwa? Naleweczki, soki z malin, OK, ale ileż można?
Mam prośbę. Podawajcie tytuły dobrych, sprawdzonych książek na zimę. Wiecie, takich pod ciepły kocyk na kanapie.
Pozdravka.