Zaglądają, podglądają.

poniedziałek, 29 września 2014

Letnio - jesiennie.

Jest czas siewów, jest czas zbiorów. Jak to w życiu.
Nie siałam, nie sadziłam, a mam. Mam rumianą kolorową i pachnącą  obfitość jako pozostałość po tych, co kiedyś byli, zasadzili i... odeszli.
Obfitość pachnącą jabłkiem, nie marketem.
Zbierając wspominam, choć nie znałam.
Wiem, że byli dobrzy i pracowici.
Wiem, że dzieci nie doceniły, roztrwoniły.
Najpierw sprzedali ziemię, potem dom. Sprzedali ojcowiznę, a to na wsi nie uchodzi.
Może dlatego tak lubię i szanuję tę jedną jedyną jabłonkę?
Tego też nie siałam, ale zebrałam. Co roku rośnie ich kilka niedaleko domu, przy drodze.

W sam raz tyle, żeby poczuć niebiański smak.
Kilka ususzyłam, mają świetny aromat.
A to już i siałam, i zbierałam, przetworzyłam, zamroziłam.
Z braku miejsca w zamrażarce zastosowałam jedną z najstarszych metod konserwacji włoszczyzny - zasoliłam.
Miłą częścią domowego przetwarzania, z uwagi na czas przyszły tego przetworu, będzie zagospodarowanie owoców pigwowca.
Pigwówka zimowa porą... mmm.
Koniec kulinariów.
Ogrodowa proza miesza się z ogrodową poezją.
Bo.
Jak oszalała wspomnieniem lipca kwitnie drugi raz lawenda.
Dalej na "letnio" kwitną powracające do łask pelargonie.
No i niby jeszcze letnio, ale już niestety jesiennie.
I nostalgicznie.
Nie mogę nie pochwalić się nowym  nabytkiem z giełdy staroci.
Mam go, mam!
Zastąpi znienawidzoną serdecznie ławę.
Ileż to naszukałam się takiego stoliczka na A. Bez efektu. Ceny podobnych, ale "nie tych" porażające.
A tu - jedno spojrzenie i już wiedziałam - mój ci on. Jeszcze bardziej ucieszyła mnie cena - 50 zł. kupiłam bez targowania.
Idę zbierać w obiektyw słoneczną jesień.
Pokażę w deszczu.
Pozdravka.







wtorek, 23 września 2014

Czy można?

Żyć bez internetu?
Można. Wróciłam, przeżyłam i wcale, ale to wcale, się nie stęskniłam.
No może troszeczkę.
Zamiast fb, blogowego świata i innych - skądinąd fajnych rzeczy - miałam pod opieką dom, jego mieszkańców i jego bliższe otoczenie.
Otoczenie dalsze jest nadmorską wsią, gdzie stare miesza się z nowym i trwa w dziwnej symbiozie, a wszystkiemu przyglądają się wiekowe lipy.
Kto je sadził?
Stary bruk.
Kto go kładł?
Stare domy.
Kto je budował?
Kto w nich mieszkał?
Jak ja bym chciała znać odpowiedzi na te pytania...
Stare dachy.

Ten sielski spokój burzy nagle "nowe".
Ni cholery nie pasujące, krzykliwe, pachnące pieniędzmi, - choć ponoć owe nie śmierdzą - "nowe". Mnie tu właśnie zaśmierdziało.
Takich śmierdzących przykładów było więcej, ale po co pokazywać, skoro ta subtelna kulka z ornamentem mówi wszystko? Hmmm...
Zdecydowanie bardziej przemawiają do mnie takie malownicze ruiny nie wiadomo czego, a chciałabym wiedzieć czego, w pokrzywach.
I opowieści z mchu.
Bliższe otoczenie, którym zarządzałam, to otoczenie tego domku.
W wielkim skrócie wygląda ono tak.
Psia łąka, a dlaczego psia, o tym za chwilę.
Warzywniczek.
Szklarenka.
Zdrobnienia zamierzone, bo wszystko niewielkie.
Tarasowy murek.
I na tarasowym murku.


Kolorowo jeszcze, słonecznie, lato łaskawe.
Taras, na który, co jest dla mnie genialne, wychodzi się z kuchni, i na którym samotnie piłam kawę z nieadekwatnego okolicznościowo kubeczka.
Okienka tarasowe.

 
 Okienko prawie jak z piosenki co to "puk, puk w okieneczko..." i już ułani przybywają i "..wstań, wstań, wstań dzieweczko..." wołają.
A dzieweczki nie ma...
Znajduję sobie prace najróżniejsze, żeby o dzieweczce na łożu szpitalnym nie myśleć, ale i tak... Wiecie, jak to bywa.
A po co psia łąka?
Po to. 
Mieszkańcy domku, użytkownicy psiej łąki.
Najstarsza z najmłodszą, przy czym najmłodsza jest największa.

Teraz najmłodsza ze średnią.
I sama najmłodsza  w swojej długiej piękności.
Albo pięknej długości.
Po co Wam trzeci jamnik!?
Już wiem, do kochania. No bo jak tu nie kochać Hanki?
Razem będzie tego z półtora metra... Dużo miłości potrzeba.
Ale: "szczęśliwy dom, gdzie jamniki są".
To jeszcze nie wszystko; domu, otoczenia i jamniczek, bo to panienki, pilnuje on.
A w domeczku ręka córeczki. Zielono.
Tulipanowo cały rok.
Zachwytom nad tym prezentem nie było końca.
"Prawdziwie stara, cudownie obłazi, no coś pięknego."
Po kim Ona to ma..?
I Jej rękodzieło - obudowa kominka a na niej ozdobne "kafelki".
Nie drze pierza, nie tka, nie przędzie, serów nie warzy, choć diabli Ją wiedzą, czy nagle do psów nie dołączą jakieś kozy, owce, czy inna zwierzyna.
Robi za to takie cudeńka.

Neurochirurgia czyni cuda nie do uwierzenia. Podłubali w kręgosłupie, wyjęli, wstawili i po trzech dobach pacjentka wróciła jakby nigdy nic do domu w stanie takim, że jeszcze chwilka i nic tam po mnie.
Wróciłam i ja.
Zarosło wszystko złośliwie, choć, nie przeczę, malowniczo.
W ostatnim odcinku niedzielnym widziałam w tefałenie swoją  własną górę  kompostową.
Luuudzie, jaka cudna! A czegoż w niej nie było, a jakie wszystko piękne!
Gdybym nie była pewna, to bym nie uwierzyła, że stylista przy tym nie majstrował i nie ułożył w artystycznym natchnieniu kompozycji ze skorupek od jajek, resztek pelargoniowego kwiecia i brokułowego głąba. Coś pięknego.
Pozdravka.



















wtorek, 9 września 2014

Jak się polepszy...

... to się popieprzy.
Tak to już w życiu bywa. Za dobrze za długo być nie może. Prawo jakieś jest, które fakt ten normuje, określa, stanowi, tylko nie wiem, jak dokładnie brzmi. Fakt, że ma zastosowanie. Samo się stosuje, w życiu każdego człowieka.
No to czas na gorsze. Na jak gorsze? Oto jest pytanie, bez odpowiedzi.
Czas, czas, czas. Wszystko pokaże czas.
A jak taki czas, to wrzosy.
Same w sobie są pięknym smutkiem. Bo coś się kończy, a one są tego początkiem.
Z rododendronami też piękne.
Niektóre z nich jeszcze kwitną.
Złe wyniki Mamy. Rozmyślanie, że taka kolej rzeczy...
W piątek przyspieszona operacja córki. Jej optymizm, że przestanie boleć, że to najlepszy ośrodek w kraju, mój pesymizm, bo to przecież kręgosłup.
Sama sobie zabraniam czytania na ten temat i czytam dalej. Mistrzyni stresu. Ona nie czyta, żeby się nie stresować. Tak daleko padło jabłko od jabłoni.
Jutro wyjazd do Niej, ale będę tam bez Niej...
No więc te wrzosy na smutki.
I ostatnie pąki pelargonii na krzywej wierzbie.
I rozchodniki w bladym słońcu.
Jest różowo, choć różowo mi nie jest.
Pewnie trochę mnie nie będzie, więc jeszcze odrobina lawendowego.
Lawenda kwitnie po raz drugi bujnym łanem.
Kwitnie samosiejkami.
Kwitnie wciśnięta w szczeliny.

Łudzi, że to jeszcze lato.
Pozdrwvka.