Zaglądają, podglądają.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Chwalę.

Megi namawia, żeby chwalić  umajone. Chwalę.
Moja graniczy z ogrodem i należy do sąsiada. Jest mocno zaniedbaną łąką użytkową; chwastorodną, zalewaną, zażabioną, zawierzbioną i malowniczą, choć mało umajoną.
Oraz gościnną.

Z tym, że nie dla wszystkich.
Ciągnik wyciągnięto, ale skosić i tak się nie dała, bo się zalała. Nie łzami wprawdzie, ale zrobiła, co mogła.
Więc się jeszcze zawierzbiła.
Zawierzbienie cieszy mnie bardzo, bo rozmaici krajobraz, a gospodarze z nim walczą - rąbią, tną, siekają i rwą. Włosy z głowy też. Na moje  ciche szczęście walczą jak z wiatrakami.
Lubię tę granice - dotąd łąka, odtąd zboże. Najpierw zielone, potem srebrne, na końcu białe, czas żniwowania.
Po sianokosach "nie do końca", łąka zaczyna zielenieć. A zboże srebrzyć.

Tajemnicze kręgi, no dobra, linie. Ale za to znam pochodzenie.
Stąd uprawiam podglądactwo, tu fotografuję.
Nieopodal sąsiedzi pukają się w czoło nad moją głupotą - nam łąkę zalewa, my sianożęty czynimy, skończyć nie możemy, a wariatka nie ma co robić i pstryka.
Dobrze, że nie widzą, jak se tu śpiewam  "Chwalcie..."
To nachwaliłam!
Pozdravka.




piątek, 21 czerwca 2013

Lato?

Wróciłam. Kryzys zażegnany. Nie wiem, na jak długo, ale zażegnany. Chwilo trwaj!
Wróciłam i zaraz sprawdzający rzut okiem. Losowo. Padło na tę doniczkę.
Dyskretne dotknięcie; ziemia przyjemnie wilgotna, czyli podlewanie się odbywało. Ciekawe, czy z kartką w ręku, czy kartka po akcji, na zasadzie "tu byłem, tu byłem, a tu nie byłem, wracamy".
Miałam skasować część doniczek, nie udało się. Mnożą się, pączkują, same się zasadzają diabli wiedzą czym, w każdym razie usłyszałam, że na jedno podlewanie zużywa się około dziesięciu konewek.
Rewelacja!
Po dwanaście litrów. I że jest tego sporo.
Jest.
A ładnie z nimi jest?
Jest.
No!
Potem oczy moje ujrzały to. Zakwitły amarantowe łany firletkowej łąki.
Firletki są wszędzie, na różnym tle.

W kamykach.

Z lawendą.

I w samoistnych kompozycjach.
Nasiało się, nasiało, zakwitło, znowu zmieniło koloryt. Pięknie...
Nie było mnie pięć dni, a takie zmiany, skarpa była fioletowa od macierzanki, jest amarantowa od firletki. Teraz się uspokoi, barwy wiosny przygasną, wszystko zdominuje zieleń i lawendowy błękit.
Zapomniałam na chwilę o ogrodzie, bo są sprawy ważne i ważniejsze, a ogród czekał.
Poziomkami.
Dziką różą.
Pęcherznicami.

Ciepłym cieniem, aromatami, ciszą i tajemnicą. Komarami też.
Jak każdego roku byłam na  wiosennym spotkaniu klasowym. Nie warto liczyć lat - coraz więcej i tyle. Mimo tego nastrój wspaniały. Tym razem spotkanie w tym cudzie architektury.
Budynek stał tu od zawsze i popadał w coraz większą ruinę. Brawa dla miasta! Odremontowany z pietyzmem jest teraz kawiarnią i restauracją.
Ganeczek. Brak słów. Koronkowa robota, prawda?
I wnętrze. Nieco mnie mdli wszechobecne rozbielanie niby w stylu shabby chic.
Ale cóż zrobić, moda. Na szczęście gospodarze nie przesłodzili i jest trochę jakby skandynawsko, z naciskiem na "jakby".
Szkoda, że z rozpędu pobielono drewnianą konstrukcję budynku. To oczyszczone drewno samo w sobie było pewnie piękne.
I inny detal wystroju, tu z przemiłymi paniami z obsługi.
A poza tym upał. Nic dziwnego, mamy LATO!
Kiedy minęła wiosna? Ja też nie wiem.
Pozdravka.


















piątek, 14 czerwca 2013

Bywa.

Bywa, że nic nam się nie chce. Pracy jest dużo. Ale nie chce się . Znacie? Znacie.
Stan "nicmisięniechciejstwa" dopadł mnie nagle, jak to zwykle z tym zjawiskiem bywa. Odłogiem leży warzywnik, na choroby grzybowe pryskać trzeba, o innych rzeczach nie wspomniawszy. I nic.
Siedzę, jak ten co na kanapie cały dzień.
Tylko że ja na leżaku. I jak on "wypraszam to sobie". Nic nie robię? Patrzę sobie.
W dal.
I dookoła.
 Ławeczka od Aneczki... M porozkręcał, wyszlifował, pomalował, skręcił...  Jak nowa, a prawie się rozpadała.

Kwiecia mało, głównie zieloności. Kiedy M zrobił te skrzyneczki? Rozmyślam. A jaśminy pachną...
 Skrzynki starzeją się szlachetnie. My mniej... Cholera, jak lata lecą...
Albo stoliczek prawdziwie ogrodowy. Stareńki. W jakim ogrodzie kiedyś stał?
Ikeowska współczesność. Lubię te schodki, pięknie popękały. I te pojemniki oraz niezwykle wygodną konewkę.

Popatruję z góry.


I w chmury.

Lubię lobelie, są jak niebo. Albo jak Adriatyk. Dziesięć lat temu byłam w Chorwacji i jedenaście... Dziesięć lat temu nie śniłam o ogrodzie. Już nie jeżdżę, nie muszę. Mam kolor tamtego morza w doniczce.
Tylko w to miejsce trudno mi patrzeć. Nie wyjdę na taras, żeby zawołać Mamę na obiad, albo tylko popatrzeć, jak w upalny dzień czyta sobie w cieniu krzywej wierzby. I ostróżek nie zobaczy, a tak pięknie zakwitły...
Jutro się spotkamy, szkoda, że nie tutaj.
Nikt mi nie powie, że nic nie robię. Myślę sobie. Czasem trzeba...
No to czasu na nicnieróbstwo i leniwe myślenie życzę.
Pozdravka.






poniedziałek, 10 czerwca 2013

Buksusy - ostre cięcie.

Może nie aż tak ostre jak w tytule, ale cięcie.
Czerwiec to dobry czas [ wiem, wspominałam już, ale obserwatorów ku mojej radości przybywa ]. Przymrozki minęły, można bez obaw ciąć bukszpany.
Na pierwszy ogień poszły dwa rosnące w dziwnym kątku domu. Czego w tym kątku już nie było; wrzosy, barwinek, hosty, teraz jest tak - klon palmowy, cis, bukszpany.



Rok temu  podsadzone były żurawkami. Czemu w dziwny sposób zginęły żurawki? Nie wiem.
Potem wielkie stare prześcieradło rozpościerałam na bukszpanowej rabacie i cięłam, cięłam, cięłam, docinałam i poprawiałam. Wyszło, jak wyszło.
Dalej.


 Bliżej z begonią.
 Najbliżej.
 Z panną frywolną i samosiejkami brzóz.
 Samosiejki jeszcze raz. Zostaną tu. Chcą, to będą, tylko mają dziwnie płytko rozłożone korzenie. Czemu?

 I z kamieniem.
Oraz rzut z góry. Jak geometria, to geometria.

Jeszcze narzędzia zbrodni, za jaką kiedyś uważałam wszelkie cięcia.
Sekatorek akumulatorowy, zwany krokodylkiem,  narzędzie wdzięczne i poręczne.

Oraz nożyczki, których kolorek określa firmę, a których używam do miejsc niedostępnych dla krokodylka, na przykład u samego dołu kuli.
Nie ubieram się w firmy, ale w narzędzia inwestuję.
Sekatotek, nożyczki i prześcieradło, to oprócz anielskiej cierpliwości, jedyne akcesoria potrzebne do cięcia.  Prześcieradło podłożone pod delikwenta, potem zgrabnie zwinięte i wytrzepane, zapobiega temu, czego nie można zgrabić, a co widać na poniższym przykładzie.
Moja technika cięcia jest techniką "na oko", więc tnę pomału i delikatnie, żeby szkód sobie nie narobić i na razie mi się udaje. 
Zrobione! Więcej w sezonie nie będę cięła, chyba że leciutka kosmetyka, nic więcej.
Miłego tygodnia!
Pozdravka.