Zaglądają, podglądają.

wtorek, 26 stycznia 2016

Nietujowa decyzja, tytuł z kluczem.

Miało być o żywotnikach, to jest. Otwieram Picasę, bo pogoda parszywa i archiwum potrzebne.
O żywotnikach zwanych tujami, czy na odwrót . Moje nasadzenia, przemyślenia i błędy.

Z nazwy roślina ta jest znana chyba wszystkim "zielonym", rozpoczynającym ogrodowe życie. Roślina  tuja. Bo już roślina  żywotnik mniej, i potrwa, zanim przekonają się ze zdziwieniem, że to to samo. W oczach bowiem będą mieli zakodowany obraz szmaragdowego szmaragda - taką tuje znają i już.
Tymczasem, chodząc po centrach ogrodniczych i marketach, coś im się zacznie nie zgadzać. Bo jak to? Wysokie szpiczaste tuja, małe i duże kulki też tuja, walce mniej i bardziej pojemne też?
Zaczną myśleć, myśleć i popadać w obłęd.
Ja to zielonym tłumaczę tak; różny wygląd roślin o tej samej nazwie, to tak jak różny wygląd zwierząt o nazwie pies. Różne nazwy odmian, to różne nazwy ras, ot co. Odmiana równa się rasa i to trafia, bo jamnik od boksera różny jest, a jednak pies. No tak...
U mnie to załapanie poszło to jakoś szybciej, bo znałam odmiany roślin zbożowych, buraczanych i innych paszowych. Wiedziałam, że takowe istnieją. Poza tym byłam zielona, ale obłożona katalogami, magazynami, gdzie wszystko było cudne, a w naturze już niekoniecznie.
Nie pamiętam jaka roślina była u mnie pierwszą, ale tuje w pierwszej piątce były na pewno i pierwszą chyba była ta. Hmmm.
Tu rozcapierzona i ładna, ale rozrost zmusił nas do cięcia. I też ładna. Też hmmm.
Następnie skusiłam się na odmiany kuliste.
To samo zimą
I we mgle.
I już widać, że do kul dolepiłam jaja. Tego nie lubi u mnie pewna Mądra Ogrodniczka, ale już wie dlaczego ich nie usunę.
Robiąc przy okazji podstawowy błąd zielonych - nie sprawdzając jakie to wysokie/szerokie będzie za kilka lat.
Jest za wysoko, za szeroko, ale co robić? Rosną sobie, jaja przycinane rozrastają się dalej.
Na skarpie, po prawej stronie posadziłam tuje od Mamy i tych nie ruszę. Dla wyjaśnienia tuje posadzone były przed wierzbą. W sensie czasu.
Z większym myśleniem powstawała ta iglakowa rabata.
Po całości.
We fragmentach.
 
Tu same kule.
 I taka sama w innym miejscu.
Na rabacie iglakowej są trzy "szmaragdy" po dwie kule mniejsze i większe oraz jako wypełnienie jałowce.
Na początku była mniejsza, zwykły prostokąt z żywotnikiem i jałowcami.

Później została rozbudowana i uzupełniona.

Nie chce mi się samej wierzyć, że tak się wypełniła, a kamieni nie widać w ogóle. Muszę je wydobyć spod roślin.
Jest jeszcze kilka żywotników w innych częściach ogrodu, ale wtopione w różnorodność nie rażą.
Tyle o moich tujach.
A ogólnie to takie przemyślenia:

Na szczęście nie popełniłam żywotnikowego żywopłotu.
Tuje nie są złe, byle przemyślanie i z umiarem.
Jak nie ma niczego ciekawszego, to niskie odmiany dobre są do pojemników.
Należy jednak, więcej lub mniej, w zależności od odmiany, przycinać.
Fajne czasem punktowo, w kompozycjach.
Nie lubię rozczochranych brabantów.

Jeszcze anegdota z dawnych czasów.
Odwoziłam kiedyś kogoś na przystanek autobusowy. Czekamy w samochodzie, podbiega facet i pyta.
- Czy pani nie wie, kto tu w pobliżu TUJE HODUJE?
A ja po zastanowieniu odpowiadam na pytanie pytaniem.
- Czy ktoś tu HUJE TODUJE...? niech pomyślę....
Litery mi się przestawiły i poszło.
Błąd tylko w ortografii, fonetycznie było tak bezbłędnie, że córki leżały na siedzeniach zwinięte ze śmiechu, a ja przepraszałam oniemiałego.
Przetrwało do dziś.

A teraz o innej sprawie, nomen omen, żywotnej.
Od jakiegoś czasu pojawiał się w domu temat drażliwy, wrażliwy, z łzami, z żalem, z obiektywnym i zupełnie nieobiektywnym podejściem do TEMATU, którego staramy się nie widzieć i prawie nam się udaje, a jednak temat jest.
Tematem jest pytanie "co robimy?" Z życiem co robimy...
Prawda jest taka, że pesel nie kłamie i może lepiej sprzedać to wszystko w cholerę, póki sprzedawać nie musimy, niż czekać, aż będziemy sprzedawać za bezcen, bo musimy.
Rozsądek podpowiada jedno, miłość do tego miejsca drugie.
Sprawę rozwiązał piec. Zaczął się psuć - dymić, popuszczać, syczeć. Też ma swój pesel.
Trzeba wymieniać, ale jak już, to na taki, co to raz w czas sobie zasypiemy, sam sobie będzie dosypywał spalał i..., no, jak taki piec będzie, to przy takiej wygodzie...
Krótko mówiąc piec za nas zadecydował i na kilka lat odsunął straszną perspektywę spędzania życia w wygodnym, aczkolwiek ciasnym i śmierdzącym mieście.
Jakby mi się pesel cofnął - pieprzyć pesela - zaraz wiosna, cudne lato, zostajemy!

I mam pytanie.
Przypadkiem, na stronie pewnego ogrodniczego sklepu internetowego trafiłam na własne zdjęcie przedstawiające oferowaną przez tenże sklep roślinę w cudnym rozkwicie. Mój taras, stół, obrus, moja roślina w mojej osłonce. Pojęcia nie mam skąd je mają, ja w tym sklepie żadnej galerii nie mam.
Jakiś czas temu pewien portal zapytał mnie, czy zdjęcia z mojej galerii mogą użyć do reklamowania własnego produktu. Zapytali, oferowali wynagrodzenie, podziękowałam, nie skorzystałam, zdjęcie udostępniłam, było kulturalnie i miło.
A tu się wkurzyłam, bo zabrakło mi owej kultury.  Coś mi się zdaje, że obowiązują jakieś prawa, o których wiedzieć powinni.
Mam rację? Jak zareagować? I czy w ogóle?
Wkurzona nadal.
Pozdravka.






czwartek, 21 stycznia 2016

Reminiscencja dnia.

Prawda czasu...
"Hej Bisiulku, ja z Marysią życzymy Ci wszystkiego najlepszego, zdrowia szczęścia i wszystkiego czego sobie zażyczysz z okazji Dnia Babci.  Zadzwoniłabym ale nie mogę, a mama w pracy."
Takie dostałam życzenia. Życzenia, jak życzenia, ale żeby FEJSEM? Dołączona była urocza słit focia
równie uroczych kuzynek spędzających jeden z dni ferii w towarzystwie własnym i własnych iphonów.

Prawda czasu...
Pogadałyśmy jeszcze fejsowo rozsyłając sobie różowe serduszka i inne cuda wianki.
Naganne? A gdzie kwiatki, czekoladki?
 Nie, nie naganne, a czekoladki  i tak będą. Takie czasy i koniec.
"Bisiulka" z licznymi przeróbkami typu Bisia, Bisiata i innymi niedorzecznymi, oraz różnymi skrótami, to ja. Średnia kiedyś powymyślała, przyjęło się, polubiłam i takie zastane nazewnictwo zastała i przyjęła Najmłodsza. Tak przyjęła, że...
Tu anegdota rodzinna.
Siedzimy sobie z Najmłodszą, wówczas 6-7 letnią przy obiedzie i Ona, głęboko zamyślona, pyta mnie, kim ja jestem...
- A o co chodzi dokładnie? - pytam.
- Nooo, kim ty jesteś, bo że Bisią, to wiem, ale kim jeszcze?
- ???
- No kim?
- ???
- Ciocią moją?!
Nie wierzyłam w to, co słyszę. Wyjaśniłam, teraz Najmłodsza często wspomina sytuację sama  z tego rechocząc.
Dotarło do mnie - byłam nikim! Byliśmy już z M "dziadostwem" - w nazywaniu członków rodziny w pisemnych ćwiczeniach z j. polskiego Średniej, co było logiczne, bo jak "kuzynostwo", to i dziadostwo" - ale nikim?
Lata minęły, powspominać miło.
Owa Najmłodsza, wydoroślona, ale nie za bardzo, spędza ferie u nas. Przybyła w nastroju karnawałowo - nieszczególnym.
Poza tym zima, panie, zima trzyma!
Od wyjścia, czy wejścia, zima!

Za ogrodem.
I w ogrodzie.
Bluszcz w odsłonie mrożonej.
 Zima.
Dziś mija 11 lat wieśniaczego życia.
Już?
Pozdravka.


piątek, 15 stycznia 2016

Przyprószone, zapomniane.

Dałam się ponieść wariactwu. A co tam, w lutym się sieje, a te, jako nieliczne, produkuję własnoręcznie, bo kocham ich błękity.
Ale tylko błękity właśnie, więc kupiła nasiona lobelii niebieskiej kompaktowej [???]. Jeszcze takie nie są, ale będą. Chociaż, jak l.kompaktowa, to może nie takie?
Bo komponują się ze wszystkim i zawsze, i nigdy ich za dużo.
Pomarzyć dobra rzecz...
Choinkowe przeceniają i chowają, ogrodowe na salony marketowe wstępują,
Prosiemy, prosiemy, wiosna idzie. Akurat tę przdwczesność jako jedyną lubię.
A tymczasem śnieży troszkę, pudruje raczej.
Mały spacerek?
Ślisko.
Wiem, wiem, zapomniane, w oczy kłuje, pewnie przemarzło, ale kto wie?
Może nie?
Inne zapomniane...
Ale w śniegu też piękne, jak ta upadła lampeczka
Kurka umarznięta.
I grabeczki wiszące.
I szczotka.
Fotka, fotka, fotka, uczę się, a te zdjęcia... bo ja wiem?
Więcej nie szukam, bo będę żałować, że nie zabrane, nie daj Bóg zmarnowane. Niczego nie zabieram, będzie na wiosnę jak znalazł.
No i sobie wykrakałam, już żałuję - serca nasze!
Z drzewa spadły, a jedno nawet pękło.
Ciekawe czyje...
A takie były ładne, młode.
Nic to, idźmy dalej.
Berberysowe koronki.
I koronki ogrodowe trawiaste.
Oczywiście nie związane w cudne chochołki, jakby należało.
Oraz, tu przestawiam na "pejzaż", koronki pejzażowe.
I wierzbowe.
Teraz miało być o THUJACH, ale odpuszczam do następnego razu, bo to osobny temat będzie.
Mijam rozczulający jak zawsze barwinek poddomowy.
Światło, światło, niby nic, a wszystko.
Wracam otrzepawszy obuwie specjalneśnieżnoogrodowe i naspaceryzpsem przeznaczone.
Miłego weekendu!
Pozdravka.





wtorek, 12 stycznia 2016

Pochwała bluszczu.

"Na zewnątrz , mgła, tylko ziąb i deszcz... "
No to o czym by tu? Może, w nawiązaniu do postu o bramkach, post pochwalny dla tego kto je oplata? Może post pochwalny dla bluszczu?
No to o Hederze Helix L.
Znacie, wiem, ale wiem też, że zaglądają tu absolutnie zieloni. Zieloni, ale pełni zapału, głodni wiedzy innej niż ta jaką posiądą czytając etykietkę na zakupionej sadzonce. Owego bluszczu, zwanego przeze mnie hederką, na przykład.
Nie dowiedzą się na pewno tego, że zanim hederka ruszy, zanim pokaże co potrafi i czym może być, muszą uzbroić się w cierpliwość. Bo w pierwszych dwóch sezonach będzie mizerotą, z która nie wiadomo co zrobić. Nijak nie będzie odwzorowaniem obrazka z etykiety.
Cierpliwość wynagrodzona zostanie w trzecim sezonie, no a potem, jak hederka ruszy, jak da czadu!
Więc najpierw jest niemrawo.Wydaje się, że kratka nie zarośnie nigdy.

A potem...
I później.
Zaczyna się falowanie.
Falowanie i spadanie.
Malownicze, nie przeczę, ale sekator w dłoń i tniemy, tniemy, bo zarośniemy. Tniemy latem, nawet kilka razy w sezonie, ostatni raz w sierpniu, by młode przyrosty, które natychmiast się pojawią, zdążyły zdrewnieć i nie przemarzły.
Przycinanie tej bramki trwa około dwóch godzin absolutnego relaksu. Lubię!

Kiedyś wspominałam, ale jeszcze raz - obalam mit, że bluszcz pospolity lubi tylko cień. Owszem, lubi, ale nie tylko.
W amoku pierwszych prób ogrodniczych posadziłam bluszcz na wiecznie nasłonecznione skarpie.
Rośnie jak szalony.
Uwielbia ten nagrzany słońcem kamień.
I kamienne schodki.

Konkuruje z czym się da.
Wypiera. Tu mocno cięty i trzymany w ryzach.
I zawsze cudnie wygląda. Zimą też.
Lubię go za to, że można się nim bawić, dekorować.
Lubię jego koronkową subtelność.

Lubię oplecione pnie.
 Z daleka, z jednej i drugiej strony.
Z bliska.
I kocham moją prywatną kapliczkę.
Ale to już wiecie.
Co jeszcze by tu? Może to, że hederka urośnie na każdej ziemi, że nie imają się jej choróbska grzybowe, nie przepadają za nią mszyce i inne fruwające? Że posadzona na ścianie domu zimą ociepla, latem chłodzi? A że mieszkają w niej, hederce znaczy, pająki?  "Szczęśliwy dom, gdzie pająki są".
Pozdravka.