Zaglądają, podglądają.

sobota, 29 stycznia 2011

Hu,hu,ha...nasza zima zła!



Zima może i jest piękna,ale mam jej serdecznie dosyć mimo tak pięknych obrazków. Zdjęcia z powodu szadzi wyglądają jak czarno-białe. Nie jestem mistrzem fotografii,aparat cieniutki, więc robię co mogę-wkładam serce w obiektyw i liczę,że coś z tego wyjdzie. Ale,ale,powiedzieć tu muszę nieskromnie,że za pierwsze zdjęcie jakie wkleiłam do bloga [ta biała droga do mojego domu] dostałam w nagrodę roczną prenumeratę "Werandy Country".Och,jak ja lubię takie sukcesy!

czwartek, 27 stycznia 2011

Rocznicowo.

Przedwczoraj minęło sześć lat od wiekopomnej dla mnie chwili, zamiany miasta na wieś.
Pogoda była taka sama,popadywał drobny śnieżek,a nasze lary i penaty zapakowane na przeprowadzkowe samochody mknęły ku nowemu. Radość mieszła mi się ze strachem,tysiące myśli tłukło się po głowie. Nie wiem dlaczego,bo klamka przecież dawno zapadła. Widocznie tak musi być. Rozpakowanie poszło sprawnie,bo logistycznie przygotowane było wszystko wzorowo i wieczorem naprawdę mieszkaliśmy w pierwszym własnym domu,na naszej własnej  ziemi. Dom był jeszcze nie ocieplony,bez tarasu, piwnice przypominały lochy więzienne,strych straszył czeluściami,ale poziom mieszkalny,był mieszkalny,wyremontowany i pachnący nowością. Wprawdzie wyposażenie kuchni  stanowiło kilka kartonów,po dwa garnki,kubki i talerze oraz czajnik elektryczny i turystyczny palnik na gaz w butli,ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Natomiast łazienka! Duża,z dużym oknem i dużą wanną,która wygrała z kabiną prysznicową,cała w kolorach kawy ze śmietanką i śmietanki,bez dekorków,ozdóbek,listewek,czego domagali się fachwcy i...z absolutnie źle dobranym kolorem podłogi. Ten fakt,który wkurza mnie do dzisiaj,to efekt pośpiechu i zmęczenia. Pocieszam się,że zawsze to można zmienić i bardzo się tym uspakajam.
A potem była pierwsza noc,czarna jak smoła i cicha wiejska noc,przetykana dalekim poszczekiwaniem miejscowych psów i tajemniczymi nieznanymi mi jeszcze odgłosami naszego domu.
Nie wiem,co mi się śniło,wiem natomiast,że pierwszą myślą po przebudzeniu,było "rany boskie,w piecu pewnie zgasło!"
W dużej wannie. Dorobić skrzydełka i byłby aniołek,prawda?

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Pusto tu...

Nikt tu nie zagląda,nic się nie dzieje,pusto,głucho,a nawet chłodem zawiewa. Zupełnie jak w ogrodzie. Może z wiosną coś się zacznie dziać,ktoś tu zajrzy,jakiś ślad zostawi. Poczekam,w końcu już za niecały miesiąc zacznie się przedwiośnie,cudowna pełna obietnic pora. Obietnic na nowe życie. A potem przebiśniegi,skowronki,żonkilki,hiacynty i póóójdzie!
A jednak,poniosło mnie do ogrodu,a tam,pod krzaczkiem...
Jestem pewna,że jesienią je dokładnie zakopałam,a więc-IDZIE WIOSNA!
Jeszcze pod drugim krzaczkiem i już jestem pewna!

sobota, 22 stycznia 2011

Las.

Każdy kto nie miał na swoim terenie ani jednego drzewa,pod którym można się schronić w upalny dzień zrozumie nas doskonale-marzyło nam się miejsce zielone,cieniste,chłodne i pachnące. Działka duża,więc odezwała się miłość do lasów odziedziczona w genach po Tacie leśniku i już wybieraliśmy miejsce.Długi pas ziemi między polem sąsiada a naszym ogrodem właściwym,tym ze ze skarpą i trawnikiem, miał stać się naszym lasem mieszanym. Odczekaliśmy aż poprzedni właściciel zbierze posiane jeszcze wiosną w tym miejscu zboże i zaraz po żniwach zaczęliśmy sadzić maleńkie sosenki,modrzewie,brzozy,świerczki i buczki. Wyglądało to biedniutko,ale było. Krótko było. Wiosną właściwie już nie było,bo nasze sadzoneczki okazały się przysmakiem dzikiej zwierzyny i... po lesie. Ale nie poddaliśmy się,kupiliśmy większe rośliny w pojemnikach,takie których wierzchołków nie dosięgną sarny i czekaliśmy,bo jak wiadomo,las rośnie wolno. Gaiczek jednak postanowił odwdzięczyć się za starania i rósł w tempie zadziwiającym. Mamy już wymarzoną masę zieleni,cień,chłód,zapach i ptaki szalejące w naszym lesie. Ornitologią nigdy się nie interesowałam,ale teraz podpatruję wszystko co lata i sprawdzam w atlasie prof. Sokołowskiego,co to takiego u mnie gości. Byłby Pan dumny Panie Profesorze ze swojej dawnej studentki... Wiem już jak wygląda żołna,pliszka siwa i żółta, widziałam najmniejszego polskiego dzięcioła i kraskę,słyszałam wilgę zwiastującą deszcz...A w lesie doszło jeszcze małe wrzosowisko, a pod koronami drzew zaczynam sadzić różaneczniki. Są fiołki i konwalie,jest miejsce gdzie można zaszyć się z książką i marzyć. Już gubią się w nim małe dzieci,a ktoś nazwał go "parkiem",co i jego i mnie bardzo dowartościowało.

 Ostatnie zniwa poprzedniego właściciela-tu będzie las.
 Teren lasu i pierwsze nasadzenia.
 To samo ujecie po czterech latach.
 Cień,wymarzony cień.
 Świerk srebrny i żywotnik.
 Poidlo dla ptaków.
Pod modrzewiami...
Mówia,że las rośnie wolno,ale są gatunki szybko rosnące i te należy sadzić,jeśli ma się ochotę oglądać efekty w miarę szybko.

wtorek, 18 stycznia 2011

Trawnik.

Za oknami brudny styczeń,a u mnie ciąg dalszy. Chociaż tu jest kolorowo.Trawnik marzył nam się duży,miękki i szmaragdowy. Miejsce było przygotowane profesjonalnie,najlepsze nasion traw czekały.Przed spodziewanym deszczem zdążyliśmy zasiać i zwałować. Czekaliśmy na deszcz...I nagle...jest,pada,coraz mocniej pada! Deszcz zamienił się w taką ulewę,jakiej ponoć nie pamiętali najstarsi mieszkańcy wsi. Z rozpaczą obserwowaliśmy,jak strumienie wody unoszą nasze nasiona na łąkę sąsiadów.
Jeszcze raz to samo,tym razem bez zaklinania nieba o deszcz. Ziemia była wystarczająco mokra.Czekaliśmy na seledynową mgiełkę igiełek zapowiadającą przyszłą murawę i doczekaliśmy się. Jest- duży,miękki i szmaragdowy. Do chodzenia,biegania,gry w piłkę i do wszystkiego na co kto ma ochotę.

 Trawa pod skalniakiem.

Złotokap na tle trawnika.
Dobra rada dla amatorów-nasiona traw kupować należy tylko w dobrych centralach nasiennych,a nie w marketach,bo szkoda pracy i pieniędzy.

niedziela, 16 stycznia 2011

Skalniak.

Upał.
Lato 2006 było nadzwyczaj upalne. Praca nie mogła jednak czekać. Na skalniaku zaczęły się pierwsze nasadzenia ,których w ogóle nie było widać. Cokolwiek wsadziłam w ziemię,ginęło w bezmiarze ziemi i kamieni.  Tylko chwasty szalały.  Nadal było goło,choć pieniędze na sadzonki wyciekały wartkim strumieniem. Niecierpliwość jest straszna! Człowiek po prostu nie może uwierzyć,że za rok,dwa,nie mówiąc o trzech i więcej,rośliny jednak się powiększą,urosną. Korciło mnie ogromnie,by mimo wiedzy, popełnić jednak błąd początkujących ogrodników i sadzić gęściej,ale udało mi się go nie zrobić. Nagrodą był nastepny sezon. Tak to już jest,że pierwszego roku posadzone wiosną i latem młode rośliny nie bardzo przyrastają. Przyjmują się w nowym środowisku i jakoś nie mogą wystartować,mimo dbania,podlewania,chuchania i zaklinania. Za to za rok pokazują,co potrafią,na co je stać! I pokazały!
To zdjęcie "zarys skalniaka" już było,ale nie bylo na nim roślin.
Maj 2008,nie do wiary,że minęły tylko dwa lata.

Macierzanka piaskowa,cudna roślina na skalniaki-pachnie i można ją do woli deptać.
Dlatego może porastaćschodki i ścieżki. Dziś na dworze plus 9 stopni,aż pachnie wiosną,ale kalendarz mówi swoje...

wtorek, 11 stycznia 2011

Zimowe obrazki.

 Poranki na wsi są piękne. Nie ma nic cudowniejszego niż czerwcowe świty. Ale zimowe widoki o poranku też mogą zachwycać. Pod warunkiem,że nie włączymy radia i nie zkłóci nam kontemplacji wiadomość o kolejnej wojnie na górze
 Wschód słońca.
Pełnia.

Przedogródek po japońsku.

Przedogródek ma być wizytówką,zaproszeniem,a nasz raczej odstraszał,niż zapraszał. Zupełnie nie miałam koncepcji,zresztą skalniak,z którym najszybciej coś trzeba było zrobić i trawnik,żeby nie topić się w błocie miały priorytet. Ale nadszedł czas i na tę część ogrodu. Rozmyślałam długo...i nic. Poprzedni właściciele mieli tu ryż,mydło i powidło,a jedyną rośliną która była do zaakceptowania,to piękna peonia. Wykopałam,przesadziłam. Oprócz zielska rósł tam stary,zaniedbany bardzo jałowiec i to on pomógł mi w podjęciu decyzji.Podkrzesałam ostro,wygładziłam i ukazał się pięknie wygięty,rozgałęziony od samego dołu pień. Jak w japońskich ogrodach,pomyślałam i jak pomyślałam,tak zrobiłam. Na przekór"okolicznościom przyrody",a co mi tam. O ogrodach japońskich dużo wiedziałam choć jeszcze kilka lat temu nie były tak popularne.No,przede wszystkim wiedziałam,że są potwornie drogie. Usprawiedliwiłam się,że to będzie tylko mój japoński żart i zabrałam się do roboty sama. Zaczęłam od dziury w ziemi,która miała imitować element wodny.  Widzowie uśmiechali się z politowaniem,a ja już sadziłam wszystko z "japońskim" w nazwie-runianki,tawuły,azalie,klon palmowy,miłorząb,do tego magnolia,różaneczniki,hosty i oczywiście hortensje. No,nie wszystko od razu ,trochę to jednak trwało. Żeby zamiary zrealizować, nie można było się spieszyć. Kilka roślin miałam,kilka dokupiłam i po pewnym czasie coś się zaczęło rysować,coś wykluwać. Doszły jeszcze głazy układane zgodnie z zaleceniami tylko w nieparzystych grupach,na jałowcu zawisł bambusowy dzwonek powietrzny i mój japoński żart dojrzewał. Jako wypełnienie pustych przestrzeni ustawiłam donice z moim pierwszym drzewkiem bonsai i iglakami. Kiedyś przypadkowo kupiłam za bezcen stukawkę. Pani w sklepie nawet nie wiedziała do czego to służy i co to w ogóle jest. Zalegało,drastycznie obniżyła cenę. Nie dziwię się,bo był to sklep ogrodniczy...przy cmentarzu. Może za rok stukawka zacznie stukać? I w ten sposób stałam się posiadaczką kawałka mojej własnej Japonii na wielkopolskiej wsi. A swoją drogą,jest w tym przedogródku jakiś klimacik,jest tu inaczej,ciszej,spokojniej. No i jest pięknie,pod warunkiem,że się o ten kawałek ogrodu dba szczególnie-wszystko musi tu być w porę przycięte,przystrzyżone,wygrabione. Może zawodowcy doczepiliby się do tego i owego,ale ja mam usprawiedliwienie,w końcu to tylko japoński żart.
 Widok ogólny na przedogródek.
 To co kiedyś było dziurą w ziemi zmieniło się w poidło dla ptaków-siadają na konarze i piją.
 Hortensje,azalia i mech.
 Bukszpan formowany i wierzba.
Sosna kosodrzewina pod sosną żółtą

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Zaczynamy,czyli początek orki na ugorze.

"Tu na razie jest ściernisko...",albo"...a tam,gdzie to kretowisko..."Pamiętacie tę piosenkę? Tłukła mi się po głowie,gdy spoglądałam na nasze włości. Ściernisko i kretowiska,to pikuś przy tym,co na nich było. Nierozebrane walące się budynki,bałagan poremontowy,wystające fundamenty niegdysiejszej stodoły,chylące się ku upadkowi stareńkie jabłonie,a wszystko to zanurzone głęboko w morzu dzikiego bzu,śnieguliczek-samosiejek,dorodnych pokrzyw i wszelkiego innego zielska.. Materiał do zielnika"Chwasty polskich pól".A nas dobry humor nie opuszczał. Jeszcze nie było nasze,a już tyraliśmy jak na swoim. I dobrze,bo co zrobione,to zrobione. Do zimy nie było bzu i śnieguliczek,strego sadu i starego płotu.
Potem nadeszła długa zima 2005 roku,przykryła wszystko białym puchem i było ładnie. Zachwycaliśmy się tą bielą, ciszą, wschodami słońca i w ogóle wszystkim.
Aż śniegi stopniały i odsłoniły pobojowisko. Zwątpiłam. Ta działka ma ponad 7000m2! Wtedy w ruch poszły ogromne maszyny. Burzyły,równały,wywoziły gruz. Do czasu. Koniec,nikt już gruzu nie chce,można go wywozić na specjalne wysypisko za ogromne pieniądze. Szkoda pieniędzy,więc ruszyliśmy z akcją p.t."rozdajemy starą cegłę". UWAGA,to był jeden z najgłupszych pomysłów! Taką ceglę należy pieczołowicie zebrać,oczyścić i zachować. Kto chciał,to wziął,ale zostało jeszcze mnóstwo wszystkiego. Decyzja zapadła taka a nie inna-skoro nie ma co z tym zrobić,zgarniemy to na jedno miejsce i zrobimy z tego wielki skalniak. Nie lubiłam ogrodowych skalniaczków-góreczek ozdobionych kamyczkami,przypominających ciasteczka-jeżyki. Ale...taki skalniak,to może być coś!


Przyszłe podwaliny skalniaka,bardzo wczesna wiosna 2005

Podwaliny zepchnięte na właściwe miejsce.

.
. Zarys przyszłego skalniaka z "dobudówkami" i schodkami z granitowych bloków.

sobota, 8 stycznia 2011

Remont.

Miał przebiegać szybko i bezproblemowo,a to nie łatwe. Rada dla tych,którzy maja taki zamiar-spokój,myślenie,sprawdzona ekipa i d o p i l n o w y w a  n i e tejże. Najbardziej chyba pilnować należy docieplania domu. Małe szczelinki w łączeniu styropianu,jego warstwa pod zewnętrznymi parapetami,to newralgiczne punkty,przez które uciekać nam będzie ciepełko. Nie ma siły,błędy się popełnia. Zawsze będzie potem rozpamiętywanie,że nie tak,że trzeba było inaczej,że dlaczego nie pomyśleliśmy wcześniej. Trudno. My też je popełniliśmy. Nie tak dużo,ale mogło ich nie być wcale.  Do ciepełka wracajac. Wydaje mi się,że wszędzie tam,gdzie nie można liczyć na ogrzewanie gazowe,sprawdza się ogrzewanie kotłem CO,który spala wszystko;miał,węgiel,koks i drewno. Ogrzewania kominkiem nie przerabiałam,bo nie lubię kominków,ale wiem że są coraz większe problemy zarówno z ceną,jak i za zdobyciem drewna.
Nasz remont wnętrza mieszkalnego trwał około czterech miesięcy i pamiętnego dnia,w styczniu 2005 roku, zamieszkaliśmy w NASZYM domu. Wymianę dachu i docieplenie zaplanowaliśmy na lato i tak się stało. Wtedy też dobudowany został taras,który pięknie zmienił nieciekawą bryłę budynku i nieszczęsny ganek,altanka,werandka,czy nie wiem jak to nazwać, z tyłu domu. Nieszczęsny,bo nieszczęsny był fachowiec i wszystko trzeba było zmieniać.

No i proszę,to to samo ujęcie. Dom bezpośrednio po remoncie nie miał oczywiście takiego otoczenia, bo przecież nie było OGRODU,ale tak wyglądał.

piątek, 7 stycznia 2011

Dom.

Stał zaraz za wierzbą,którą widać na pierwszym planie. Zbudowany około czterdziestu lat temu,brzydki,z czerwonej cegły,z bitumiczną dachówką,opuszczony i zatopiony w zieleni chwastów panoszących się dookoła jak działka długa i szeroka. Za długa i za szeroka Za domem pasły się żywe reklamy pewnego mleka. Łaciate popatrzyły na nas jak na intruzów i zajęły się dalszym wykaszaniem terenu. A my? Pooglądaliśmy jeszcze częściowo zrujnowane pozostałości po dawnym gospodarstwie,zajrzeliśmy do studni bez wody,wsiedliśmy w samochód i odjechaliśmy. Nie,nie,nie! To nie to czego szukamy.
Wracając wierzbową drogą już podświadomie tęskniliśmy za tą ruiną.
Wracaliśmy tu jeszcze i odjeżdżaliśmy kilka razy. Odgarniając firny z pajęczyn obejrzeliśmy dom w środku,od przepastnych piwnic [po co nam piwnice?],przez mieszkalny parter [co za bezsensowny rozkład!],po tajemniczy ogromny strych [ale by tu było mieszkanie!]. Buszować mogliśmy sobie bezkarnie,bo właściciel,któremu bardzo zależalo na sprzedaży, dał nam klucz i przyzwolenie,a na nasze wybrzydzania reagował prawidłowo,co raz obniżając cenę.
W końcu poprosiliśmy o opinię na temat technicznego stanu budynku odpowiedniego i zaufanego znawcę tematu. Wynik oględzin był pozytywny-mury idealne,reszta do kapitaknego remontu.
Podjęliśmy decyzję. KUPUJEMY!
Sprzedajacy był tak uradowany,że dał mi wszelkie notarialne pełnomocnictwa,abym w Jego imieniu sama sobie sprzedała Jego dom i ziemię,a koszty załatwiania spraw miałam odliczać od ceny. Nigdy w życiu nie spotkałam tak dziecinnie ufnego czlowieka.
Kiedy już wszystko było postanowione,pojechałam tam,usiadłam za domem na zdezelowanej ławce,którą wyszarpaliśmy z wrośniętego w nią krzaka dzikiego bzu i zobaczyłam bezmiar pracy jaka nas czeka. Usłyszałam  też ciszę,jaka mnie otaczała, poczułam ciepło ostatnich dni lata,a oczyma wyobraźni zobaczyłam MÓJ OGRÓD,który tu powstanie.
Tak wyglądał dom w chwili kupna.

czwartek, 6 stycznia 2011

Początek.

Pozazdrościłam innym,a że to nieładnie,więc zaczynam "na swoim". O czym? O ogrodzie od podstaw,a nawet od "mniej niż zero",o tym że warto sadzić drzewa,o życiu na wsi i o wielu innych,nie tylko pewnie ogrodowych sprawach.
Zaczęło się od tego,że przyszła kiedyś pora podjęcia decyzji co dalej. Czy miasto,czy wieś? Urodzeni i do końca studiów mieszkający oboje w wielkich miastach, mieliśmy jednak dużo długich "wiejskich epizodów". Znaliśmy plusy i minusy mieszkania w obu środowiskach,oba kusiły i nęciły,a że "osiołkowi w żłoby dano",nie mogliśmy się zdecydować.
Aż w końcu postanowiliśmy,że wieś. No i się zaczęło. Droga była kręta,z wybojami,ale za to jakie widoki! Odczytywać to można w przenośni i dosłownie,ale czy takiej drodze,na końcu której był dom, w którym mieliśmy zamieszkać, można się było oprzeć? Ja nie mogłam i dla mnie TA droga zadecydowała!