Zaglądają, podglądają.

poniedziałek, 29 lutego 2016

Przewrotnie o G.

Trzy dni w Poznaniu, jeden na Gardenii, w sobotę. Może nie jeden dzień, ale trzy godziny na pewno.
E, co tam, co mi szkodzi, tyle lat nie byłam, zobaczę - pomyślałam i poszłam.

Relacja. Pewnie inna niż wszystkie...

Początek - dzikie tłumy.

W halach gorąco i gorączka zakupów cebulowych. Innych też.
Nie kupiłam niczego.


Nie wierzyłam..., choć słyszałam, co ujrzałam.
Pięknie jak w marketach przed świętami...
Dobra, czepiam się, kolęd nie było.


Obok.
Też nie wiem, co to jest. Zawieszki jakoweś do zawieszania kędyś.


Dalej.
Są!!!
Krasnoludy śmieją się do gardeniowiczów pyzatymi gębusiami. [ Powiększały kości policzkowe? ]


Witają!


A nawet świecą solarnie.


Sowa łypie.


Miłość kwitnie.


Skała szemrze wodą jak żywa, a z plastyku.


A po kolumnach siedzą i myślą anieli.


Ja też zamyślona jakaś, ale oto i rośliny!

W kompozycji meblowej. Jak to się ma do opadów?


Tricolor iglasty.


Modne cięcia.


Inne cuda na kijach.
Trzy cuda na jednym kiju! Widział ktoś?


Las kijowo - thujowy .


Mech do wnętrz w kostkach sprzedawany.


Ogródków pokazowych sześć, ale tu tylko trzy.

Badylkowy z telewizorem.


Słodki.


Leśny.


Nie wiem, który wygrał.

Cuda nie tylko na kijach. Tu na półkach.


Gdzie ja jestem???

Co mi się podobało?

Te kule.


I te kosiarki.


Ach, mieć taką! Wypuści się rano z budy - ładowarki i koszenie z głowy.

Straszna jestem, krytyczna, ale tak właśnie widziałam Gardenię.

Za rok pojadę, ale tylko po to, żeby się spotkać z przemiłymi ludźmi na prywatnej imprezie w jakiejś Kulce, innym Ptasim, zależy gdzie Ania załatwi.

Ania załatwi?


Wróciłam.
Po drodze widzieliśmy gęsi gęgawe na Bagnach Średzkich, bo chyba one to były.

W domu czekały urodzinowe róże w ilości dużej w cudnym różu.


Upiekłam chlebki.


Sprawdziłam trzydniowe przyrosty.


Poczułam się domowo.
Pomyślałam, że rano wezmę się za przycinkę krzewów.
Ale rano...


Rano było biało na sześć cm.


Na osłodę przeczytałam na fb - znak czasów - życzenia od Średniej:

"Bisiulku jako że są twoje urodziny zaznaczę na początku że Cię bardzo kocham i że jesteś w top 2 najważniejszych babć w moim życiu. Życzę Ci (uwaga będzie długie) -przede wszystkim żebyś sie teraz nie wściekała za błędy ortograficzne -żeby twoj tajemny blog miał jak najwiecej wpisów i coraz więcej obserwatorów ale to chyba nie jest najważniejsze wiec życzę Ci byś czerpała z z pisania jak najwiecej radości -zdrowia oczywiście ale ty dobrze sie trzymasz wiec życzę Ci by ludzie myśleli ze jesteś moją mamą gdy sie razem pokażemy -żeby w twoim ogródku były wymarzone..."

Było długie. Było pięknie i niebanalnie oraz wzruszająco. Za błędy się nie wściekałam.

Na "tajemnym blogu" zrelacjonowałam Gardenię 2016.

Kto nie był, niech nie żałuje, że nie był na G.
Kto nie był, nich żałuje, że nie był w Kulce i nie poznał kogo trzeba i należy znać .

Pozdravka.















 
.
 



























































sobota, 20 lutego 2016

Blogowo.

Przemykam po różnych blogach, podczytuję i powracam do tematu, który ostatnio się przewija i w którym też troszkę zamieszałam.
Kicz.
Nie, nie będzie o ogrodach. Niech sobie żyją własnym życiem nawet te kiczowate. Co kto lubi, to ma.
Oprócz fioła ogrodowego, mam też świra książkowego.
Po stwierdzeniu, że już nie mam gdzie upychać książek starannie dobieranych i kupowanych jakże okazyjnie wiadomo gdzie [niech żyje Snajper], udałam się do biblioteki gminnej. Kiedyż ja byłam w jakiejkolwiek...
Miło, przytulnie, cicho, ludzi oczywiście brak.
Miło niezwykle, bo można pożyczać prawie bez ograniczeń co do ilości, a terminy zwrotu długie.
To lubię, bo muszę mieć w zapasie, gdyby zabrakło. [ To samo dotyczy paliwa w samochodzie, już obsesja?]
Wybrałam co chciałam chodząc wzdłuż regałów z moim zeszytem autorów i tytułów.
A potem zdałam się na łatwiznę, czas gonił i poprosiłam  panią, żeby coś poleciła. Poleciła.
Same nowości! To, to i to, i jeszcze to. I jeszcze kilka.
Mam nowości, wracam szczęśliwa.
Konkluzja, bo przynudzam.
Luuudzie!!! Kto to pisze? Kto to wydaje? Kto to czyta wreszcie?
Kiedyś była tak zwana literatura dla kucharek. Obrażano kucharki, bo to, co ja w tych nowościach literatury polskiej znajduję, urąga wszystkiemu, a "Trędowata" [ dla kucharek niby ], to klasyka!
Kanony, tryndy raczej, są takie.
Ona rzuca:
Pracę w korporacji, męża, faceta, miasto, co kto chce, albo wszystko na raz.
Ona zaczyna:
Żyć w domku na wsi, który kupuje, remontuje, odziedzicza, dostaje, spada jej z nieba - proszę wybrać.
Ona łapie [przypadkowo]:
Faceta wolnego [zachowanego w głuszy], faceta zranionego [ bo to zła kobieta była], faceta- wdowca, faceta dawnego swojego skruszonego, faceta innego, z tym, że każdy zniewalająco przystojny, męski a łagodny.
Tu zaczyna się romans niezwykle romantyczny w romantycznych okolicznościach przyrody:
Bory, lasy, pola, łąki, dymy, mgły,  ciepłe deszcze, jeziora, ciepłe kominki, wino grzane lub chłodne w zależności od pory roku.
I tak to się snuje, snuje i kończy szczęśliwie, bo jak by się miało skończyć? Źle?
Źle to się kończy w prawdziwym  życiu.
Pierwowzorem tego wszystkiego była chyba książka z rozlewiskiem w tytule.*
Koniec.
No nie!
Celowo nie podaję tytułów i autorów [właściwie autorek], ani zdjęć okładek tego kiczu.
"Kończ Waść, wstydu oszczędź."
Tytułów wartych przeczytania książek należy szukać na książkowych blogach! Albo u mojej Przyjaciółki. Ot co.
Wracam do ogrodów.
Wśród zalewu badziewia trafiają się perełki.
Wracam do literatury - tu też.

Pojawia się blogowo  temat wesel i innych wielkich uroczystości rodzinnych. Widomo, sezon tuż tuż.
Ile "problemów" i "ach, ach nie zdążymy"!
Perełeczka, wstążeczka, pierdułeczka?
Fryzjery bajery - loczki, koczki, czy troczki?
Limuzyna, bryczka, klaczka? [... taczka? ]
Mam swoje przemyślenia, obserwacje i dzielę się nimi, zaznaczając, że są one MOJE, li i tylko MOJE:
Im "piękniejszy " ślub i wystawniejsze wesele, tym krótszy staż małżeński młodej pary.
Najsmutniejszymi widokami są dogasające nad ranem wesela -  więdnące bukiety i więdnący po kątach ostatni goście.
Dalej króluje staropolskie "zastaw się, a postaw się".
Najśmieszniejszym "zawodem" jest dla mnie konsultantka ślubna.
Ma być oryginalnie, niepowtarzalnie, a jest zwyczajnie. [Czasem śmiesznie]
Narzekamy, a rozpuszczamy dzieci jak dziadowskie bicze, robiąc cyrki z pierwszych komunii i osiemnastek.
Podłe jest oszukiwanie nieletnich, że na przyjęciu komunijnym nie ma alkoholu.
Dalej wzrusza mnie "Marsz Mendelsona".
Tyle.

Najsympatyczniejszą uroczystością była u nas w rodzinie pierwsza komunia Średniej.
Zapamiętana, wspominana, domowa.
Florystyka własna. Materiał - kosaćce, konwalie, floksy szydlaste i trzmielina.

Podwieczorek na tarasie.

Najstarsza i najmłodsza miały te uroczystości poza domem. Są jakoś mniej wspominane.

Z anegdot rodzinnych.

Młodsza córka z zachwytem pokazuje siostrze sukienkę ślubną i reakcja...
- Boże... -z odrazą -... w takiej bezie?
Po roku.
Pytam starszą, czy wybrała już sukienkę, bo za mąż się wybiera.
- Wybrałam, wisi w szafie.
- ... Beza???
- A po co kasę marnować? Wcale nie beza, piękna jest.

Nikt nie wie, co stało się z bezą, która na prawdę taką znowu bezą nie była, ale przed zaginięciem zdążyłam ją przymierzyć.
Jaka była piękna. A ja nigdy nie miałam białej sukni ślubnej...

Najstarsza w tym roku kończy 18 lat. Zamiast cyrków mała imprezka dla przyjaciół i sponsoring prawa jazdy.
I to mi się podoba!

Czy my poznańską gospodarność i zdrowy rozsądek dziedziczymy w genach?

O blogach haczących o politykę nie piszę, szkoda czasu.

Na blogach wnętrzarskich kończy się era przecierek, dekupażu oraz bielenia czego się da i chwalić Boga. Natomiast dobrze się trzymają loftyzm i minimalizm, białe kuchnie wiadomo skąd, ściany z cegły i lata sześćdziesiąte, czyli jest nadzieja, że za jakiś czas dobiję do bycia trendym z moimi starymi [ ale jeszcze nie tak ] meblami. Poczekam. Kilka razy miałam zakusy na zmiany, ale odczekałam i się doczekam. Czekaniu pomogła mi wyczytana wypowiedź pewnego Anglika o tym, że prawdziwy dżentelmen mebli i porcelany nie kupuje. On je dziedziczy.
Jestem więc prawdziwym dżentelmenem, bo odziedziczyłam tę porcelanę.

Chińszczyzna, owszem, ale jaka! Ma najmarniej siedemdziesiąt lat, posiada sygnatury i jest w stanie idealnym. Nie odziedziczyłam niestety serwantki, żeby to cudo móc eksponować.
Do użytku wróciły kryształy. Nie w formie wystawek, a do celów przeznaczenia - owocarki, patery, talerzyki do ciast, karafki i oczywiście kieliszki. Tu trendy jestem od zawsze.
Koniak w krysztale smakuje lepiej!
Odziedziczyłam też TO.
I co? Mieści się w trendach, bardzo, ale temat kontrowersyjny...
To trofea mojego Taty z czasów zanim oprzytomniał.
Co ja mam z TYM zrobić?
Loft posiadam, ale zamieszkują go tylko pająki i muchy.
Loft z zewnątrz.


Wnętrze loftu.

Widok z loftu. Firaneczki wyrosły same.

I tak się piękny loft z widokiem się marnuje. Gdybym nadążała za trendami, to bym się tam przeniosła, ale nie nadążam.

Blogi modowe są mi obce, nie czytam, nie oglądam, żeby się nie załamywać.

A Wy? Jak balujecie? Jak mieszkacie? Jak się ubieracie? Nadążacie?

* Mój dom kiedyś był "za rozlewiskiem", ale wody gruntowe gruntownie się zapadły i został sam dom. Szkoda.

Pozdravka.






wtorek, 16 lutego 2016

Po kropelce.

Po kropelce, po maleńkiej, ale zakrapla mi się w ogrodzie wiosna.
Zaklinanie. Wiem, jeszcze nie, ale połowa lutego to jakby marzec, a 21dnia tegoż miesiąca wielkiej nadziei rozpoczyna się najprawdziwsze przedwiośnie [ za pięć dni!!! ], a przedwiośnie to jakby wiosna...
"Jakby", to prawie jak "prawie". Podobno duża różnica, bo "jakby " i "prawie to jednak nie "na pewno", ale nie bawmy się w niuanse.
Dla mnie jakby prawie wiosna!
I tak kropelkami nadchodzi... Niebieski kroplomierz odmierza.
Pierwsza kapnęła przy cieciu winorośli.
Tnę. Czyli wiosna.
Ni cholery nie pojmę zasad cięcia winnego krzewu, ale tnę, bo ktoś bardzo mądry napisał, że lepiej przyciąć absolutnie źle, niż wcale. I o tę radę mi chodziło! Tę wybrałam spośród wielu - prosta i mądra.
Inne są pokręcone jak łozy moich winorośli na kratkach - jak czytałam, rozumiałam, a przed krzewem głupiałam. Co roku to samo.
Kropla druga to przebiśniegi.
Kiedy to wyszło z ziemi, nie wiem. Nagle po diable i są. Śniegu nie musiały tego roku przebijać, moją glinę, tak. Dają radę!
Trzecia - żonkile
Nie mam fioła na punkcie cebulowych. Coś tam kiedyś poutykałam, nornice przerzedziły, podchodzę do nich bez ambicji. Żeby na marne nie poszło, wsadzam gdzie mi w duszy gra wiosenne po kwitnieniu, własne i po rodzinie zbierane. Stąd one.
Czwarta - krokusy.
Marniutkie jeszcze, ale czego chcieć? Będą.
Krokusy lubię. Marzy mi się powtykać gęsto na trawniku, ale czy zdążą zaschnąć przed pierwszym koszeniem trawy? Na razie są pod krzewami, tam żadną kosiarą mi nikt nie wjedzie.
Piąta - niezawodne fiołki.
Posadziłam kiedyś pod sosną.
Chwała mrówkom, roznoszą fiołkowe nasiona gdzie się da.
Szósta - ułudka. Właściwie ułudka z wyprzedaży. Beznadzieja, kupiona na marketowych ostatkach, w ogrodzie oszalała.
Koniec kropelek zwiastujących.
Kropla goryczy.
Popełniłam błąd ogrodniczy, nie przycięłam jesienią jednego powojnika. A ładny jest, biały.
Ja do suchego kłębu z sekatorem, a tu...
Na wysokich pędach takie pąki. Co teraz?
Wierzę w siłę przyrody, co ogrodniczy błąd zaniechania i lenistwa naprawi. Zetnę na 30 - 40 cm i zobaczymy.
Jeszcze ogólnie szaro. Troszkę koloru golterii na wrzosowisku
I ukochany zieloniutki mech. Mogłabym mieć go wszędzie. Mogłabym mieć trawnik z mchu.
Albo ogród z mchu. Z mchu i paproci. Byłaby bajka.
Czyż nie wiosna, prawie, jakby? No, przedwiośnie na pewno.
Pozdravka.