Zaglądają, podglądają.

środa, 31 stycznia 2018

Początek nowego?

Może.
Dałam ogłoszenie.
Że AAA -dom sprzedam. Na razie jako osoba prywatna, potem może agencje.
Wiecie, jak się czuję? Jakbym własne dziecko do okna życia dawała.


Pisanie oferty, a zachwalanie:
Że jasne, przestronne.

Że taras.



Z  widokami.
[Ale bez psa, Hani nie sprzedam.]


A latem, jak cudnie.


I zimą pięknie.


I z daleka.


I z boczku.


A jaśminowce niech zakwitną...


Nic, tylko brać!
Trwało i trwało, zdjęcia kuszące wybrane, klik, klik i poooszło w wirtuale.
M myśli, że najmarniej ponad rok czekania, ja nie myślę wcale.
Przeglądam, określając moje zapotrzebowania, co rynek oferuje i marnie widzę. Wybór żaden.
Spokojnie "rozebrałam" po raz trzynasty choinkę i zastanawiam się, czy czternasty będzie tu, czy zupełnie gdzie indziej.

Mój autorski sposób rozbierania pozbywania się choinki bez śmiecenia w całym domu wygląda tak.


Potem tak.


Potrzebne dwa sekatory, wszystko zgrabnie do wielkiego kosza i po choince.

W miejscu choinki stanął mój nabytek z poszukiwań pod hasłem "fotel z PRL kupię".


Kupiłam, oddałam do tapicera będącego mistrzem w swoim fachu i mam. Drewno nie poprawiane.
Pisałam, że w bonusie do fotela za całe pięć dyszek było lustro? Skoro nie, oto ono.


Gratisowe lustro warte wg fachowca cztery razy więcej niż fotel. Pani chciała się pozbyć...
W ten oto mało skomplikowany sposób mam cudowne miejsce czytelniane.


Będące pijalnią kawy i nie tylko.


Degustacja pigwówki przebiegła pomyślnie. Wasze zdrowie!

Ksążki czytane, bo czasem czytam po kilka, składowane będą tu. To klasyczny gazetownik, który zabrałam z likwidowanego mieszkania Rodziców. Ma lata, ma styl, ma historię.


Eklektyzm mojego pokoju powiększył się o kolejne elementy i wpasował w pozostałe.


Uratowałam kolejny mebel, jako i te uratowałam. Kanapa nowa, reszta z odzysku.


Dziś jeszcze styczeń.


Tymczasem już jutro luty.
Czyli 21 dni i przedwiośnie!
A w lutym, jak to w lutym, początek cięcia, początek nawożenia domowych, Gardenia.


Początek sezonu? Jak nic początek!
Czujecie jak pachnie przedwiośniem?

PS. Obiecuję odpisywać na komentarze. Poprzedni post bez odzewu z powodu wyjazdu.

Pozdravka.










































środa, 17 stycznia 2018

Puk, puk....

Rzadki widok tej zimy - szron.


Jeszcze rzadszy, śnieg.


Właściwie zimy nie ma, a tu przedwiośnie puk, puk. Do mnie już puka.
Skąd wiem? Słyszę. I ciągnie mnie w dół, i nie jest to dół, od  "doła mieć", nie. Ciągnie mnie w doły domowe, czeluście piwniczne nieprzebyte.
Nasz domek sprawia wrażenie małego. Ot, wiejski, mały, biały, jakich wiele. Biały z czerwonym daszkiem i kominem, jak na dziecięcych rysunkach.


Odkąd utonął w zieleni, stał się jeszcze mniejszy.


A oglądany z ogrodu jest tylko do niego dodatkiem.


Pozory mylą.
Bo pod domkiem rozpościera się podziemie. Dziś nikt prawie nie podpiwnicza. Bo po co komu piwnica.
Też tak myślałam, do czasu. Teraz wiem.
Co roku Was tu zapraszam i co roku jest inaczej - miało być mniej bałaganu, miej donic do przechowywania, a jest odwrotnie.


Długi korytarz prowadzi do mojego królestwa, a przy okazji - niech żyją składane meble!
A w nim, w tym królestwie...
Byłoby jak w oranżerii, gdyby nie temperatura.


Na stole ogrodniczym...


...jak najbliżej światła, poupychane, co się da. Syf na stole mówi sam za siebie - tu się nie stylizuje, tu się pracuje.
Lawenda w donicy. Czasem podlewana i zaklinana, żeby przetrwała, bo dorodna.


Laury. Podobnież.


Agawy. Trwają bez wody i zaklęć.


Na posadzce też  tłok. Bukszpany doniczkowe, gar z bergenią i bajzel ogólnoogrodowy.


Bukszpankowe sadzoneczki. Nigdy nie wiadomo do czego i kiedy się to przyda.


Różne inne, które by zmarzły, a  w marcu będą jak znalazł. Wrzosy wykopię, wysadzę, bratki wkopię i w donicy po jesieni wiosna.


No właśnie.
Wrzosy tegoroczne nie wysadzone do gruntu, pozostawione eksperymentalnie w doniczkach. Wysadzę wiosną po przycięciu.
Na razie zajmują parapety.


Parapety moje i nie moje. Tu z młodymi trzmielinami japońskimi.


Bo u nas tak jest, mamy swoje piwnice i tu się po prostu wkradłam.
U mnie już wszystko zajęte. Na przykład wnęki.


Ściany i półki.

Podłogi.


Miejsca pod sufitem.


I wszystko, co się da, hahaha.
A, że da się już niewiele.


Dlatego powolutku anektuję piwnicę M.


Gdzie, w przeciwieństwie do mojej, panuje wzorowy porządek. Oczyszczone, nasmarowane, zadbane i podwieszone. A parapety wolne.


Jeden ma tak, drugi inaczej.


Tu jak w dobrze zaopatrzonym sklepie.
Ale już tutaj, w tak zwanym "warsztacie" porządku zachować się nie da.


Jest, a jak, pomieszczenie zwane kotłownią.


Od kiedy mamy piec samoobsługowy, zrobiło się w niej czysto i zapragnęłam mieć letnią kuchnię. Wiecie - warzywa wstępnie umyć, brudną robotę ogarnąć. Na razie mam ją we fragmentach, ale jest nadzieja.


Przy kotłowni skład opału.


Tu śpi snem zimowym mój rower. Też czeka na wiosnę.


Nieźle, co?
Chodzę wiec sobie po piwnicach, doglądnę, podleję ciut ciut co trzeba i tak właśnie czuję zbliżające się przedwiośnie.

No i widzicie, co kryje niewielki domek?
A przecież jest jeszcze miejsce pod czerwonym daszkiem.


I tu kolejne 100 m2 małego domku.
M pyta, czy wiem, że przed sprzedażą trzeba tu posprzątać. Ja to wiem, ale czy Wy wiecie, ile rzeczy można upchnąć na strychu przez trzynaście lat?
Strych to ulubione miejsce Hani. Tu  można się wybiegać, nawąchać przeszłości, apotem paść po podniebnym spacerze.


Padnięty pies-wąż w całej długości.
Po co w ogóle ten post?
Bo słyszę to puk, puk i zaczyna mnie nosić. Wiem, że to wariactwo, ale pomyślcie, przecież w lutym sieje się lobelię, żeniszki i inne szałwie, a luty już prawie że, no nie?
Wam jeszcze nie puka?
Jutro jadę na kilka dni do Poznania. Nawdychać się  luftu z vatrelandu, posłuchać szumu ulic i zgrzytu tramwajów, postać i pokląć na przejściach, popatrzeć na wariactwo życia w mieście i powrócić tu z przekonaniem i spokojnością, że 14 lat temu dobrze wybrałam.
Pozdravka.