Zaglądają, podglądają.

środa, 14 marca 2018

Na wiosennym haju.

Weekendowe słońce spowodowało nagły przypływ endorfin do mózgu, co objawiło się natychmiastową potrzebą działania na łonie ogrodu. Porządkowanie, sprzątanie ogarnianie. Już, natychmiast!
Mimo błota sekatory w dłoń!


Dereń po cięciu wygląda wielce zadbanie. Zostawiam tylko czerwone pędy, szaro-bure wycięte w pień.

Dwanaście sztuk dereni i pęcherznic obrobiłam nie wiedzieć kiedy.
Wiosenny haj.
Pięciorniki, tawuły i inną drobnicę oblecę z doskoku.


Urobek i problem, co z nim zrobić. Na razie leży.

Cięcie kwiatostanów hortensji ogrodowych, to już zabieg kosmetyczny, dla odpoczynku.


W przerwach podziwianie i coroczne zachwyty.


Niby nic, a to wiosna wyłazi z ziemi.

Mchy zawsze mnie zachwycają.



Co ja mam z tym zrobić?


Czyścić? Zostawić?

W domu wiosenne parapety.


W szklarence pomidory z gardeniowych  warsztatów, czyli krwawa Mery w pierwszym stadium istnienia.


Poza nimi, bez szału, tylko lobelie i pelargonie na sadzonki, sałata lodowa, żeniszek i dwie nowości od Łukasza z Gardenii- bieluń surmikwiat i nikandra peruwiańska. Ciekawe.



Rozrzewniające początki -zielonymi listeczkami ruszyły pelargonie.
M w słonecznym natchnieniu wyszorował oba tarasy.


Glony pierwotki spłynęły, drewno jak nowe.

A teraz z innej beczki, choć temat związany z ogrodem.
Dostałam wiadomość z pewnego wydawnictwa z prośbą o patronat nad pewną książką i ewentualne zrecenzowanie tejże...
Nic więcej.
Zadzwoniłam i pytam skąd, co i jak.
Dowiedziałam się, że znaleziono mnie wędrując po blogach ogrodniczych, a że książka dotyka tych tematów, to oni bardzo by prosili i czy wyrażam zgodę na patronat, i że moje logo [ ja mam logo?] umieszczą.
No nie! Jak można patronować czemuś i recenzować coś, o czym nie ma się zielonego pojęcia!
Podzieliłam się tą myślą z wydawnictwem, po czym dostałam książkę  pdf-em i normalną pocztą pozycję  poprzednią z tej serii. Bo to seria.
Poczytałam, nie doczytałam i... Wiecie co?
Albo literatura zeszła na psy, albo ja mam jakieś wygórowane wymagania.
Nie, nie mogę patronować czemuś, co nie jest zgodne z moim pojęciem o dobrej książce, nawet za cenę nie ujrzenia na niej mojego "znaku firmowego", owego loga [prof. M. twierdzi, że można odmieniać] .
A w ogóle, co to się porobiło?
Jak na okładce "dzieła" nie przesłodzone do mdłości poziomki z wiśniami oraz róże z jagódkami, to teraz  fiołki i bzy. 
Z treści zaś lukier falą się wylewa i cukier puder się sypie.
Ale sprzedaż jest. Im słodziej, tym lepiej, widać.
A ja nie przepadam za słodyczami, no chyba że są to słodycze  bardzo wyrafinowane.
Brak popularności przeżyję, a honor uratuję.

Pozdravka.












piątek, 2 marca 2018

Pasje.

Byłam, byłam,  Gardenię zaliczyłam.
O nie, ani jednego zdjęcia nie wklejam. Dosyć ich wszędzie.
No może to. Zamglone łososiowe róże. Z koperkiem.


Impresje?
Bo ja wiem... jak co roku... chyba.
Fajne to były spotkania. Profesjonalne z Anią i Agą, które nauczały jak krwawą drogę należy przejść od nasionka pomidora do szklaneczki Krwawej Mery i towarzyskie, już trzecie, w stałym mniej więcej składzie w stałym miejscu, stąd łososiowe róże na górze.
Ania i Aga w akcji.


Blogowe ludzie.


Przedwiośnie zaskoczyło ogrodników jak zima drogowców. No bo jak to tak? Minus szesnaście w końcu lutego, w marcu? A jednak.
Ogród leży skutym odłogiem i zanim to wszystko odmarznie, zanim  zaczniemy szaleć i sadzić bratki, marzymy, planujemy i siejemy najwcześniejsze.
Marzenia...
Kiedy nie miałam najmniejszego spłachetka ziemi marzył mi się choć taki najmniejszy ogródeczek. Wtedy chyba natknęłam się na cudeńka, jakie na malutkich przestrzeniach potrafią wyczarować Japończycy. Oczarowało mnie, zaczęłam szukać, sprawdzać, dowiadywać się, podziwiać sztukę bonsai, a nawet bywać na wystawach tychże. Z ciekawości, bo spłachetka dalej nie miałam.
Gdy posiadłam, powróciły japońskie obrazki.
Ja już o tym pisałam, ale temat powraca i dla przypomnienia, w mroźny czas...


I jak tu nie sadzić hortensji?


No jak?
Jedni zbierają znaczki, inni mech i kamienie. Mech zbierałam w innej części ogrodu.


"Element wodny".


Ze stukawką.


Klon. Element niezbędny.


Kolor powalający.


Kamień.


Za kamieniem kolor..


Kamienie zawsze w liczbie nieparzystej.


Dekoracja.



Buk formowany, teraz rośnie jako niwaki w innej części.


Pod bukiem.


Napis nawet coś znaczy, nie pamiętam co.


Próba.

Tak było. Wiele się zmieniło, wiele roślin wyleciało, inne się rozrosły. Wiem, wiem, że to wszystko do niczego nie pasuje, że co mi do głowy strzeliło, że może powinien tu być wiejski ogródeczek. A jednak. Mam i nie zlikwiduję, bo tu zaklęta jest ta myśl, to marzenie, o najmniejszym choćby ogrodzie.
I jeszcze coś. Po latach zrobił się tu ciekawy klimat. Siadam wieczorem na ławce w bukszpanach i nie widzę "pól malowanych zbożem rozmaitem", widzę ciszę.

Nie jestem odosobniona, choć z autorką tej książki nie mogę się równać. Przeczytajcie, poznacie cudowne zasady tworzenia ogrodów wschodu napisane najprościej i najtrafniej, i poznacie kolejną zakręconą. Przeczytajcie z ciekawości. Przeczytajcie o pasjach.


 
Wabi sabi!
Nowy styl!
Tak o nim teraz głośno. Jest określeniem japońskiej filozofii, o czym dawno już przeczytałam w tej książce.
Sabi oznacza "rdzę".
Skrótowo rzecz się ma tak - japoński milioner wyda te miliony na zakup wielkiego omszałego kamienia, którego piękno i "bogactwo" dostrzegą jemu podobni. Spacerując po ogrodzie będą go cichutko podziwiać tak, jak nasi nowobogaccy będą głośno chwalić się najnowszym luksusowym Bentleyem, którego będą mu cichutko zazdrościć podobni jemu.
Jasne?
Dla garstki tak. Wierze, że jesteście w niej ze mną.

Pozdravka.