Zaglądają, podglądają.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Serdecznie życzę...

Czas, czas, czas. Goni, ucieka, znika. Koniec ze sklepami, co kupione, to kupione, reszta to rękodzieła, więc do dzieła.
Jak zapakować prezenty "kopertowe", o które przymówiły się małolaty? Jak wiecie małolatom - nastolatom w specyficznym, wieku nie odpowiada absolutnie nic, co odpowiadałoby nam. No to koperta, owszem, ale w ślicznych, kupionych za grosze pojemniczkach pomalowanych szybko białą akrylową, ozdobione sercem z kartonu.
Trzy małolaty, trzy razy pudełeczka na "bógwico".
Żeby kopertki się nie omsknęły, przytrzymają je serduszkowe zawieszki zrobione ze starych lnianych spodni w adekwatnym do okoliczności kolorze.
I efektowny efekt.
Nalewki prezentowe. Nie wystarczy wlać bo byle jaką flachę, więc na szybko kapturki.
Kapturki na butelki. Ale na jakie butelki! Ta po oleju rydzowym, do bólu szorowana ręcznie, potem w zmywarce.
Ta, nie do uwierzenia, ale jest ze mną ponad 20 lat, i jest oryginalną butelką po chińskiej wódce.
Każda umajona przaśnym sercem, bo od serca daję.
Czyli, niby nic, a cieszy. Mam nadzieję, że obdarowanych uciesz tak samo.
Jak każdego roku mała awanturka o choinkę, co wycinamy i dlaczego.
M się upiera przy dużej, bo"po co one w ogóle tam rosną", ja przy małym świerczku, bo "ten, to dopiero tu nie pasuje". Wiecie, kto wygrywa? Wiecie. Mały okazuje się nie taki mały i już ubrany dołączył swój zapach do aromatów świąt.
Ozdobione, zrobione, popakowane, upieczone, ugotowane, odliczone, czas na życzenia.
Życzę Wam, by jak najszybciej ptaki, które widziałam wczoraj, zmieniły kierunek lotu.
Zdrowia życzę, optymizmu mimo wszystko, radości nie tylko z ogrodu, ale też, wiary w ludzi, choć coraz trudniej, lutego nie tak lutego, marca jak marzenie, no a potem wiosny cudnej, lata pięknego i w ogóle - WSZYSTKIEGO DOBREGO!
 Pozdravka.






piątek, 20 grudnia 2013

Zaskoczyłam się!

W nastroju mało świątecznym, dla zabicia złych myśli wszelakich, pod wpływem tego co na blogach, w sklepach, w oknach, na drzwiach, tarasach i balkonach, postanowiłam urządzić sobie swoje prywatne warsztaty florystyczne i uwić wianki.
W nastroju, jaki obrazuje karteczka...
...przystąpiłam do zajęć.
Materiały:
-wiechcie brzozowe
-odpad po cięciu formującym daglezji
-kawałki drutku
-kawałki sznurków
-sekator, nożyczki
Podałam kawę uczestniczce, czyli sobie, bo od czegoś zacząć trzeba.
Zrobiło miło. Na chwilę.
Bo za chwilę...
Wiechcie brzozowe nie chciały się naginać, drutek się plątał ze sznurkiem, sekator ciął, jak sam chciał, i żadnej chemii między nami nie było.
Była demolka kuchni i narastająca ilość słów nieparlamentarnych rzucanych w przestrzeń.
A jednak! Efekt mnie zaskoczył.
Patrzcie i podziwiajcie, jako i ja podziwiam!




Czyż nie eko, czyż nie pięknie?
Żadnej brzozy nie odarłam ze skóry, żadnego mchu i porostu nie wydarłam środowisku, nie zmarnowałam, nie uszkodziłam, a zrobiłam!!!
Pozdravka.


wtorek, 17 grudnia 2013

Nostalgia.

Przemijanie, przemijanie, przemijanie...
Na ile wystarczy trzecia transfuzja?
Po co mam myć okna? Po co mi duża choinka? Nie upiekłam pierników.
Straciłam poczucie nieśmiertelności. Dawno.
Od okna...
... ile już lat ma ta brzoza?
Do okna...
Wspomnienia...
Zapach burych mydlin na parkiecie podnosił z dębowych klepek zapach czystości. Zapach pasty zamieniał go w woń luksusu. Froterka swoim "szu...szu... szu..." przemieniała matowość w lśnienie.
Ceremonia czyszczenia mosiężnych klamek. Wcieranie, wcieranie, potem polerowanie czystą szmatką do połysku słońca.
Upinanie bielutkich firanek.
Szły Święta... Powoli, dostojnie, w rytmie domowych rytuałów.
Aż wreszcie.
Cisza. Przebudzenie. Kojące ciepło chrzęszczącej krochmalem świeżej białej pościeli. Wszyscy śpią, a ja już nie. Wigilia. Otwieram oczy... jest! Stoi w kącie pokoju - ogromna, ciemna, pachnąca, oparta o ścianę naga jeszcze choinka.... Dziecięce uniesienie.
Nie ma tego domu, nie ma Taty, na ile wystarczy transfuzja?
Zostały fotografie.
Zajrzeć w nie głębiej. Wejść tam, poczuć zapachy, na chwileczkę...
Można zrobić zbliżenie.
Tylko.
Od okna, do okna...

Pozdravka.




wtorek, 3 grudnia 2013

Wczoraj.

Zimno. Niby ma prawo być zimno, ale nie lubię, oj nie lubię. Bardzo i zdecydowanie. Koło południa słońce wywabiło mnie jednak spod komina. Wymotałam się z ciepłych pieleszy i wyszłam.
Komin, jak komin, dymi i nie o niego mi idzie, ale o brzozę. Nasza piękna, najpiękniejsza brzoza włazi w przewody i przy dużym wietrze, a u nas tylko duże wiatry, grozi awarią. M. straszy, że obciążą nas kosztami jej usuwania i nie dość, że prądu nie będzie, nie będzie też kasy. Dużej kasy. Zabieram się do napisania pisma w sprawie wycinki. Brzoza rośnie tu osiem lat i bez pozwolenia nie warto próbować.Zrosła się brzoza z domem, ja z brzozą i bardzo mi jej szkoda.
Wywabiona spod komina, ubolewając nad brzozą, poszłam do ogrodu.
Idę i wiem po co.
Ta pogoda jest mi dana po to, żebym jednak dokończyła kopanie warzywnika. Więc idę dokończyć dzieła, żeby na wiosnę już tylko grabie i nasionka. Lekutko.
W drodze do ogrodowej siłowni kolejny raz potykam się o gada.
Gadzina jest gadem zabawką i została porzucona przez dzieci. Ja ją znam, ale nie raz widziałam reakcje tych, którzy nie wiedzieli, że jest z plastiku... Kwik, wrzask i ucieczka. Albo paraliżujący strach i niemoc ruchowa. Obie reakcje piękne, z tym, że śmiać się nie należy. Należy współczuć, ubolewać.
Urzekają mnie kwiatostany pęcherznic.
I kolor dereni. Jak zawsze.
Rugosy zresztą też.
Nalewka wisi  jeszcze na krzakach, zamiast przegryzać się w słoju. Jutro, koniecznie!
I tak sobie idę.
Wrzosy i różaneczniki muszę podlać i otulić dokładniej.

Kora i liście, to chyba trochę za mało, ale ziemia jeszcze nie zamarzła na 5 cm [dzięki Megi], więc czekam.
Poza tym ślicznie.
Na skarpie kolory grają w słońcu.




Mimo, że skarpa już zimowa, to jeszcze kolorowa.
Iglaki wyrudziałe, wyszarzałe, na zimowo.
I tak, z pewną niechęcią, doszłam do warzywnika. Skopałam, nawiozłam, zakończyłam, amen.
A M. w tym czasie skosił trawnik. Tym razem chyba na prawdę po raz ostatni. Widzicie paski?
I gdyby nie data w kalendarzu, można by mieć jakieś letnie skojarzenia.
Pozdravka.

















czwartek, 28 listopada 2013

Zatrzymać się.

Jestem dzieckiem PRLu. Trochę wstyd, trochę sentymentu, ale fakt jest faktem.
Z PRLu mam najukochańszą, jedyną zresztą, Przyjaciółkę, taką, że daj Boże każdemu.
Byłam w Poznaniu, więc szybkie spotkanie, szybkie ploty rodzinne i towarzyskie, szybka kawa. Tylko gdzie? Jest na rogu kawiarnia, idziemy...
Rany boskie, czas się zatrzymał...
[Komórka, pstryk, pstryk.]
Stanął w miejscu i stoi, jak TA palma...
...jak TA kawa.
Natychmiast zażyczyłyśmy sobie takiej samej.
PRLowska pani kelnerka, ze znawstwem dobrana do scenerii, postawiła na PRLowskim stoliczku ze sztucznego marmuru dwie cudnie parujące PRLowskie kawy-żużlówy.
A serwetniczek, jakże gustowny, widzicie?
Ponieważ Przyjaciółka nie wierzy w kalorie [ "A widziałaś ty kiedyś kalorie? To powiedz jak wyglądają?"] przyniosła też świeżutkie i pachnące brzdące i kremówki nie tknięte chemią, jak na PRL przystało, a nas zaczarował barek.
Nic z tego, samochody.
Trwaj kawiarenko na rogu, gdzie czas stoi w miejscu. Żadne dizajny na sztuczny PRL nie zastąpią tego, co tu jest "na prawdziwo".
Po dwóch godzinach teleportowałyśmy się do rzeczywistości.
Za drzwiami kawiarenki Toyota i Ford zamiast Fiata 125 i Syrenki i bieg, bieg, bieg...
Dokąd?
Pozdravka.





wtorek, 19 listopada 2013

Okrywać? Czyli o tym, jak mi się nie chce.

Jak co roku moje dylematy - okrywać, dać sobie spokój, niech się same ratują, a może szkoda, a może jednak?
Odpowiedzią jest na ogół aktualny poziom własnego lenistwa, a jest w niebezpiecznie górnym stanie. Jak czytam, co należy okryć, ręce opadają. Pół ogrodu? Jak?
A tu już szronić zaczyna, czas nagli, pogania...
I taki księżyc! Zapowiedź silnych przymrozków!
Padło na to, że okryję ketmię, przysypię listowiem i ziemią klematisy, listowiem i stroiszem -potem [kiedy?] - agrowłókniną wrzosy.
Powiążę w chochoły miskanty, bo dzielone piłą i siekierą wiosną, mogą zmarznąć, a szkoda, bo przyjęły się i piękne są.
Widać tylko trzy kępy, ale z podziału jednej powstało ich aż siedem.
Hortensjom dam spokój, za dużo ich.
Plan więc jest, gorzej z wykonaniem. Zaczęłam od przygotowania eleganckich osłon.
W Hiltonie będą spać wybrańcy. Wiosną przemówią po chińsku. I po angielsku.
Gustowne legowiska nabyłam latem w SH. Ja wiedziałam, że się przydadzą, nie wiedziałam tylko do czego. I już wiem, mam, jak znalazł. U góry, czyli u dołu poręczna taśma ściągająca. Cudo!
Nie okrywam lawendy - to ta kępa po lewej stronie. Mrozi, wieje, a ona rośnie od lat, się sieje i nic się  jej nie dzieje . Puk,puk.
Piękną pakę, a nawet dwie od MPO w ramach nagrody dostałam.
W pace książki.

W drugiej pace kosmetyki, więc gdy już od nich wypięknieję, jak zapowiadają, zasiądę tu i pogrążę się w zgłębianiu tajników sztuki ogrodniczej i w marzeniach o wiośnie. Nalewki w kredensie.
Szron nie ustępuje, wyjść z pieleszy się nie chce.
Jaka ja kiedyś byłam z tych schodków dumna... Przedłużam...
Dalej wyjść mi się nie chce, to jeszcze zapytam o taką różę.
Co z nią zrobić dalej? Na straty, czy można potem, ale nie wiem kiedy, do ogrodu?
Słońce!
Idę. Na szron i mróz, trudno!
Okrywacie?
Pozdravka.