Zaglądają, podglądają.

wtorek, 10 lutego 2015

Post nieaktualny.

"Nadzieję na szybką wiosnę rozwiewa wściekły wiatr miotający tumany śniegu. W spisie cotygodniowych zakupów najpierw słowo „słonina” zostało wykreślone, teraz przywrócone. Nie chodzi mi o domowy smaluszek, a sikory – telewizory. Sikory - telewizory, bo są do oglądania. Mają dwa studia. Na tarasie i w kuchennym oknie.
Owszem, kłócą się jak politycy, ale jakież to piękne to kłótnie. Awanturują się z kulturą, znając swoje miejsce w szeregu, bez chamskich przepychanek i wróblowego [zbieżność nazwy ptaka i nazwiska posłanki nieprzypadkowa] pyskowania. 
Kwiczoły i paszkoty zjadły ostatnie jabłka, a przedwiośnia nie ma... Wprawdzie do magicznej daty jeszcze 12 dni, ale co by przedwiośniu szkodziło przyspieszyć? Przebiśniegom przebić? Śnieżycom się odśnieżyć, a skowronkom przylecieć?

Nie było w tym roku jemiołuszek na jabłoni. Rok temu bywały i zostawiły widoczne ślady – na jabłonkowych gałęziach pojawiła się jemioła. Taki to cykl rozmnażania jemioły i stworzenia nazwy ptaków z wdzięcznymi czubeczkami.
U nas w gwarze domowej na jemiołę mówi się „jejoł” Wziął on się, ten „jejoł”, od okrzyku średniej wnuczki, która zobaczywszy kiedyś w kotłowni wyrzuconą celem utylizacji poświąteczną jemiołową kulę, wpadła do pokoju z okrzykiem „Widziałam jejoła! W piwnicy leży jejoł!” Brzmiało to tak, jakby zobaczyła ducha, dzikiego zwierza, a przynajmniej wielkiego pomrowa, stałego bywalca piwnic, więc pobiegłyśmy sprawdzić kto tam jest. Pokazała mi. I zobaczyłam. JEJOŁA. Wnuczka wyrosła, a jejoł pozostał z nami na zawsze.
Chyba każdy dom, każda rodzina, ma swoją gwarę domową tworzoną często dzięki genialnemu słowotwórstwu dzieci. Należy się temu osobny wpis. Może kiedyś.
Obietnice poskromienia zakupów nasion których nie wiadomo, czy zasieję poszły... wiecie co poszły robić. Bo tak. Stoi człowiek przed wielokolorowymi stojakami z nieskończenie wielkim wyborem, stoi, stoi, gapi się, ogląda i w przedwiosennym amoku dokonuje idiotycznych wyborów. Znowu kupiłam lobelię i żeniszka.

Ale nic to. Zasieję, zasieję zasieję. Tym razem zasieję.
Ostatki zdrowego rozsądku nakazały mi wyjąć z koszyka nasiona petunii, surfinii i begonii. No przecież wiadomo, że nie zasieję. Nie przerobię sypialni na ciepły inspekt. Choć ciepło jest, ale to ciepło dla pelargonii i hortensji donicowych, które za chwilę tu trafią."
Koniec posta nieaktualnego.
Bo wczoraj było tak.
Nie miałam internetu, pisałam "na zapas", na dziś. A dziś - proszę, nagle odwilż, błotko, słonina znowu wykreślona, zostało tylko 11 dni, a M twierdzi, że pachnie wiosną.
Może, może, daj Boże.
Stąd tytuł.
A wiecie, jak było dokładnie rok temu? Było tak.
I trwało wielkie cięcie krzewów. I świeciło słońce.
Data wykonania 10.02.2014.
A wiecie, jak było dwa lata temu? Było tak.
Data wykonania 22.02.2013! Moje archiwum nie kłamie, choć wierzyć się nie chce.
I tak się plecie na tym świecie.
Nie narzekajmy! [to głównie do siebie]
Pozdravka.














środa, 4 lutego 2015

Nie wierzę!

Zima?
Nie wierzyłam w to, co zobaczyłam o poranku.
Za oknem, z kubkiem kawy i z aparatem? Zimę!
Szybko, bo tegoroczna zima jakby jesienno-wiosenna, zaraz zrobi się szaro buro.
A jednak - z zimna zamarzło moje mini oczko.
Tan napis coś znaczy, tylko zapomniałam co. "Mój ogród"? Chyba. Ale znaczy na pewno. Kto chce, niech sobie przetłumaczy.
Nie stać mnie na japońską latarnię... poza tym to stale tylko wschodni żart.
Trawy jak zwykle malownicze.
Bukszpan oczywiście nie mniej.
A z drugiej strony tak. Tu dokumentacja nie zza okna.
Zimowy spacerek, mam nadzieję, że jednak ostatni.
Z daleka tak.
Z bliska tak.
Z bardzo bliska tak.
Świerk conica . Leciwy, a niewielki. Jak to conicy mają. Taki kucyk świerkowy.

Ileż ja się po tych schodkach nabiegałam...

Berberys i jałowce. W ogóle nie widać kamiennego murka, który podpiera skarpę.
Bukszpanowe kulki. Już bym cięła...
Pędy derenia na śniegu. Czerwień efektem cięcia wiosennego Silnego, bezlitosnego, jak należy..
Rododendrony w zimowym malowniczym zwisie listowia.
Wrzosy. Niby mają się dobrze, ale one często tak mają, a potem już niekoniecznie.
Buk na wrzosowisku miał być tylko na chwilkę, dla pogrubienia pnia pod przyszłe bonsai i jakoś został. Może w tym roku go wykopię, może nie, kto to wie.

Jeszcze sentymenty...
Oraz głupotki. Kaczki są urody nikczemnej, wręcz paskudne, szczególnie  z oczu jakoś źle im patrzy, ale...
Migusiem  obok katalpy. Bluszcze mnie rozczulają Niezmiennie.
Jeszcze podtarasowy kątek z trzmieliną.
I hortensjami.
I koniec.
 Domek. Kawka, książka i byle do wiosny!
Żegnam nieco ozięble, bo jednak zima.
Pozdravka.