Zaglądają, podglądają.

czwartek, 24 października 2019

Chciałaś, to masz.

Cienia, cienia, odrobiny cienia - takie było pragnienie na początku, kiedy w niemiłosiernym upale  ugór usiłowaliśmy zamienić w ogród.
Zrobimy sobie cień - wyznaczyliśmy pas terenu i zaczęliśmy sadzić. Dwa dęby,


cztery brzozy,


świerki, modrzewie i sosny, czyli "las mieszany". "Las" miał wysokość pół metra i cienia nie dawał, ale rósł. Rósł, rósł, aż wyrósł. Chciałam, to mam. Mam cień, a że cień dają liście, to mam liście.
Dębowe,


brzozowe... dużo.


Liście są wszędzie...


... i wszędzie. Spróbujcie wybrać je z żywopłotu.


Pół biedy z brzozowymi, wierzbowymi, bo te rozkładają się szybko i wiosną nie powinno być po nich śladu, ale dębowe trzeba zebrać, bo czas rozkładu, mimo uroku, trwa i trwa i na wiosnę będą nietknięte jego zębem. Więc zbieramy.


I do ogniska, bo zielonych odpadów u nas nie zbierają.


W czasie grabienia co krok zachwyty nad symbolami  jesieni.


Niestety, symbole są niejadalne.


I znaki czasu, powolny rozkład... To był ogromny pień służący nam na początku za stół ogrodowy piwno - kawowy.


Tyle z niego zostało, bo w proch się obraca w miarę nieustraszonego pędu naszych peseli.


Czas. Nie będzie nas, będzie "las".
Czas zadumy, czas refleksji i rozmyślań przy ognisku.

Tymczasem trzeba posprzątać.
Zebrać klatki.


I klateczki.


Narzędzia.


Zmarzlaki.


Przewieźć to wszystko, i wiele innych ogrodowych detalików, na spoczynek w piwnicy.

Mgły się snują, płonie kolejne ognisko, siedzimy sobie i wspominamy, i gadamy.

I tu przechodzę do opowieści dziwnych treści.

Kilka dni temu słuchałam audycji znanej polskiej filozofki, ateistki zresztą, o przemijaniu. Ta wykształcona i mądra [co nie zawsze idzie w parze] kobieta opowiedziała historię, jaka zdarzyła jej się na cmentarzu. Stała nad grobem swego ojca i miała mu za złe, że ją opuścił. Wtedy z rosnącego nad nią kasztanowca spadły na jej głowę dwa kasztany. Skojarzyła to natychmiast z tym, że ojciec był leśnikiem i kochał kasztanowce. Znak... Tak podsumowała to pragmatyczka. Znak, bo co innego?

Kiedy tak siedzieliśmy i gadaliśmy, zaczęliśmy mówić o tym, że jaka to szkoda, że mojemu Ojcu nie było dane doczekać tego, czego dokonaliśmy. Byłby, dumny i zachwycony. Przecież był leśnikiem i tak kochał drzewa. W tym momencie na ławkę, obok mnie, spadł cicho i przysiadł piękny liść dębu. Znak...
Liść dębu powędrował z nami do domu.



Snując się opowieści siedzieliśmy w przedwieczornym październikowym ogrodzie w miłym towarzystwie.


A swoją drogą jak pięknie się łączą kryształ z granitem...


PS
W odpowiedzi na "liści nie palimy" informuję, że liście dębu rozkładają się latami, a zawarte w nich garbniki powodują, że pozostawione na podłożu i rozkładając się powoli hamują wzrost jakiegokolwiek runa.
Jedyną metodą "domową" walki ze szrotówkiem, jest palenie liści lub zakopanie ich na gł. co najmniej 30 cm. - dla mnie niewykonalne.
Pozdravka.

piątek, 4 października 2019

Chwalipięta.

Im lepszy aparat, im lepszy telefon, tym gorsze zdjęcia. Nie pytajcie dlaczego, nie wiem. Fakt, nie czytam żadnych instrukcji, wyjątek skręcanie mebli z I..i., do wszystkiego dochodzę sama, tu nie dochodzę.
Aż tu nagle, o poranku, czekając aż wybulgocze się kawiarka, spojrzałam we własne okno kuchenne i ujrzałam taki widok.


Taki kicz, że tylko jelenia brak.
Zachwyciło mnie i wstawiłam na fb. na grupy ogrodowe.
Nigdy w życiu nie liczyłam kciuków, serduszek i innych takich, a tu policzyłam z dokładnością do setek i oniemiałam. Żeby aż tak?
No to się pochwaliłam.

Teraz z innej beczki.
Fragment wywiadu z pewna mądrą kobietą.
"Przeraża mnie sprawa edukacji w tej chwili. Nikomu nie przyszło do głowy, żeby wysnuć podstawowy wniosek, że to jest celowe działanie na pokolenia w przód, żeby wychować pokolenie tumanów."
Podpisuję się pod tym, nie rozwodzę się nad tym, tu wszystko jest zawarte.
Dziwię się tylko rodzicom, że nie biją na alarm - programy rozdęte do granic, dzieci nie dają rady, nauczyciele nie dają rady, a tu cisza.
Pani roześmiana zastąpiona panem smutnym, a dyskusja nad jednym - "seksualizacja".

Z "seksualizacją" mam doświadczenie własne. Sporo lat wstecz, biologia w kl. 4, tematy z układu rozrodczego, świetny podręcznik, nowy program, no to lecimy.
W podręczniku zdjęcie nagiej kobiety i nagiego mężczyzny.
Najpierw pozwoliłam się wychihotać i zapytałam, czemu nie śmiali się nad zdjęciami ucha, czy nosa. Zastanowiło ich to, uciszyli się i mogłam zaczynać.
Potem było zebranie rodziców. Ktoś wstał i powiedział, że w imieniu wszystkich chciałby porozmawiać o "tych" tematach poruszanych na biologii.
No to się doigrałam, pomyślałam, natychmiast przypomniały mi się określenia "polucja", "ginekomastia" i całe przekazane "zło", a jako ratunek miałam tylko jedno - program.
- No to słucham. Powiedziałam odważnie i usłyszałam...
- Chcieliśmy pani podziękować, bo wie pani, my nie za bardzo, my nie umiemy, wiec dziękujemy.
To się pamięta!
Niech mi więc nikt nie pieprzy, że mądre uświadamianie, dopasowane do wieku, jest niepotrzebne. Jest konieczne. Może zapobiec wielu tragediom.

A teraz wspomnienie - piękny letni poranek, znowu podgląd ogrodu z kuchni.


Żeby nie było za pięknie, to katalpa dogorywa rażona jakimś paskudnym grzybem, a przez okna salonu włazi mi ferma indyków.
Podyskutujcie ze mną o szkole.
Pozdravka.