Zaglądają, podglądają.

poniedziałek, 23 maja 2011

Doniczkowy zawrót głowy.

Z końcem każdego sezonu przysięgam sobie, że koniec z tym i że będzie to koniec definitywny. Koniec z donicami i innym pojemnikami. Koniec z noszeniem , przenoszeniem, podlewaniem, zresztą już o tym pisałam. I co ? I nic, znowu noszę, przenoszę i podlewam, podlewam, podlewam bez końca. No wiem, są niby jakieś hydrożele utrzymujące wilgoć, ale jak widzę te środki w sklepie, to nie kupuję, bo koniec z donicami, a jak sadzę, to nie mam, bo miał być koniec i zaczyna się kręcić błędne koło.
Ile tego mam? Nie wiem, nie liczę, żeby nie wiedzieć. Żeby się nie denerwować, że więcej niż rok temu. Codziennie jednak, a czasem i dwa razy, no chyba że popada, rano albo wieczorem, zaczynam mój rytualny taniec z licznymi obrotami i nawrotami. Od kranu do donic i z powrotem.
Chyba nie będę już więcej sobie obiecywać, widocznie tak mam i zostanie.
Przed ostatnim wyjazdem zleciłam podlewanie M.
-Będziesz podlewał?
-Będę.
-A wiesz co?
-Kwiaty.
-Wiesz gdzie i jakie?
-Nie wiem, napisz.
Zrobiłam rozpiskę.
Przeraziłam się. Tyle tego było. Dwa tarasy, pod tarasem, wejście, przedogródek, na szambie, na rabacie jednej drugiej i trzeciej, w lasku. no i jeszcze wrzosowisko. Wrzosy na kwaśnej  piaszczystej przepuszczalnej glebie lubią częste poranne podlewanie. Nie ogarnie, zniweczy, pomarnuje...  Ogarnął, niczego nie zaniedbał. Po przedostatnim podsuszeniu ukochanej hortensji, tym razem wszystko zastałam zadbane. Podziękowałam. Potem dowiedziałam się, że ostro popadało...
W rozpisce zaczynało sie od wejścia.
Nastepnie przedogródek. Wymagana dbałość szczególna, ze względu na bonsaiowate maleństwa i rozmnazane hosty.



Potem rabaty o róznych nazwach i w różnych miejscach.




Jeszcze nowy kącik w lasku,gdzie zrobiłam próbę plecenia wierzbowego płotka. Zadanie dla cierpliwych.
Płotek ma zabezpieczać rośliny przed działalnością kosy,którą wykaszany jest teren .
I tak wygląda, no może jedna piąta, doniczkowego ogrodu. Jest co robić, ale mimo złorzeczeń jakoś nie wyobrażam sobie ogrodu bez pojemników.
Uporałam się ze szpinakiem. Wiem, mało kto go sieje, bo mrożony w sklepie zastępuje trudy przygotowania. Ale kiedy sprobówałam tego, co mi wyrosło, zastanawiam się co jemy w mrożonym? Trawę? Przed trzema laty, nie myślałam nawet o ogrodzie warzywnym, a tu proszę, szpinak.
Deszczyku życzę, bo u mnie coś kiepsko.

5 komentarzy:

  1. tak,donice sa potrzebne bo sa dopelnieniem.rosliny sa cudne!
    jesli chodzi o mrozonki to mam to samo.niestety wszystko co mrozone smakuje mi jak trawa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gajuś, ja również tak mówię,że to już koniec z donicami i w tym roku dam sobie spokój. Przychodzi nowy sezon i jak zwykle targam nowe donice do ogrodu. To jest chyba silniejsze od nas :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam ledwie dwie donice w ogrodzie i dwie skrzynki na balkonie, i wciąż podlewam o 2. w nocy, gdy tuż przed zaśnieciem przypomnę o nich sobie...
    Donice dodają klimatu:) U Ciebie to widać.

    OdpowiedzUsuń
  4. U mnie donice są na razie tylko na tarasie,ale niedługo kilka powędruje do ogrodu...pięknie u ciebie...pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Płotek cudny, a z tym podlewaniem to zawsze jest problem, bo ja mam tak, że kiedy podlewam, zaraz pada deszcz;)

    OdpowiedzUsuń