Zaglądają, podglądają.

poniedziałek, 30 maja 2011

Fioł ogrodowy.

Ogrodowy fioł. Tak, tylko tak można nazwać TO, co mnie, a nawet nas, dopadło. Może TO przychodzi z wiekiem, ale chyba nie, bo wiem, że wielu młodych też w TO popada. Może TO dziedziczy się w genach, ale mnie akurat jakby to nie miało prawa dotyczyć, a poza tym pewnie prowadzi się takich badań. Więc nie wiem i tak już zostanie, skąd się bierze nagły pęd do posiadania ogrodu, do ciężkiej, a nawet często syzyfowej, powiedziałabym pracy. Do babrania sie w ziemi w niemym zachwycie nad jej ciepłą, przyjazną strukturą. Czy to normalne, żeby czerpać przyjemność z dotykania mieszanki różnego kalibru żwirów i resztek organicznych, no bo w końcu tym jest gleba? Tyle razy zadaję sobie pytanie, po co mi to? I nic. Pomyślę, pogadam sama z sobą i dalej robię to, co należy w danej chwili zrobić i przerobić, nie wiedząc dalej skąd się ogrodowy fioł bierze.
No, może czasem pojawia się malutka odpowiedź. Wtedy, gdy prawie wszystko zrobione, piszę "prawie", bo do końca nigdy, jest cieplutko i milutko, mam co czytać i zasiadam z nieodłącznym kubkiem kawy w zacisznym cienistym kąciku. Wtedy, gdy śmigają i śpiewają ptaki, zaczynam troszeczkę rozumieć, że bez ogrodowego fioła, nigdy nie dane by mi było przeżywanie takich upojnych chwil. Chwil odpoczynku we własnym ogrodzie. Delektowania się ciszą, zapachami, szumem drzew. Ekstaza trwa krótko, bo nagle zaczynają sie pojawiać  pytania, a w ślad za nimi działania.  Czy ptaki  mają wodę w poidle, czy ja podlałam dziś hortensje w donicach?  Wstaje, sprawdzam, czyli koniec przerwy i  juz pojawia się  ogrodowy fioł. Jeszcze wracam, jeszcze trochę kawy, jeszcze, no powiem prawdę, papieros, ale właściwie to ja już się naodpoczywałam i zaczynam sie rozglądać, gdzie zostały grabie, gdzie położylam sekator, czyli ogrodowy fioł triumfuje... Macie takie doznania? Pocieszcie, napiszcie, że nie jestem sama...
Fioł u M. ma inną postać. Sprzęt ogrodniczy. Kosiarki, wertykulatory, siewniczki i inne warczące. Węże ogrodowe, opryskiwacze, sekatory  i cała teszta. Zawsze wychuchane, czyściutkie, gotowe do użytku. Poza tym wszystkie narzędzia do obróbki drewna, którymi robi co rusz to coś nowego, no i trawnik. Jego duma. Szmaragdowy, gęsty, piękny. Mnie wystarczyłby bardziej naturalny, ale z Jego fioł na coś takiego by nie pozwolił. Rozumiem. Gorzej ma z roślinnością jnną niż trawa, chociaż ostatnio zaskoczył mnie nazwą "bergenia" i to BYŁA bergenia. Bo dotychczas używał nazwy "kapusta". Na rozchodniki wielkie nadal mówi  "brukselka" i niech sobie tak zostanie.
A więc każde z nas swego fioła ma. Fioły, które na szczęście pojawiły się równocześnie, jak widać współpracują, uzupełniają się i sobie nie wchodzą w drogę.
Pytanie skąd się wzięły nadal bez odpowiedzi. Może ktoś ją zna? Napiszcie.Pozdrawiam majowo-końcowo, jaśminowo i pachnąco.
 A to moja jedyna róża. Jedyna, ale za to , jaka piękna!
I ukochana macierzanka. Niezniszczalna, niewymagająca i jaszcze do tego pachnąca.
A tu, uwaga, najnowsze dzieło, tarasik w kącie wypoczynkowo-kawowym. Huśtawka otrzymała podłogę-taras, żeby nie przenosić jej przy wykaszaniu. No i żeby umaić, ugaić, żeby ładnie było.
Sosnowy tarasik.
Umajenia-ugajenia w przecenowych osłonkach, które wreszcie znalazły swoje miejsce.
Duet bukszpana z hortensją.

Trzmielina japońska.
Czas sianoksów. Sąsiedzi skosili łąkę, prasa zrobiła kostki, zapasy zimowe trafią do stodoły. I TO MA SENS. Rany boskie, co oni myślą o naszych sianokosach? No fioł, po prostu fioł.

3 komentarze:

  1. Ja też mam takiego fioła ogrodowego i też nie "przekazanego" w genach. Nie usiedzę chwilę, bo zawsze mam co robić. Mój mąż nie lubi ze mną chodzić do ogródka, bo nie siadam z nim, tylko coś dłubię. Też już myślałam o tym skąd to się we mnie wzięło.I wiem - kocham kwiaty, drzewa, ptaki ...( nie zaskrońce, bo mi żaby wypłoszyły z oczka) i chcę być z tym na co dzień. Nawet brudne paznokcie mi nie przeszkadzają, byle w ogródku było ładniej, ładniej, bo to mój kawałek przyrody. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. O.... Wiem doskonale co znaczy taki FIJOŁ;) Jak raz chwyci - nie odpuszcza. Rozumiem Cię doskonale i łączę się z Tobą w radości płynącej z babrania w ziemi;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Taaak... ja tak próbowałam poczytać książkę, szydełkować, wyszywać.... Na nic. Łyk, dwa kawy jeszcze gorącej a potem znajduję ją zimną wieczorem ... Robótka rzucona do koszyka zdążyła się rozgrzać do czerwoności na słońcu, kartki książki przewrócić do przodu i tyłu dwa razy. Nie da się. Trzeba usunąć mlecz, podciąć, przesadzić, podlać... Z perspektywy tarasu/fotela/ławki nagle widzi się oczywistości. I nie da dłużej wypoczywać dopóki się nie zagospodaruje 'tego mankamentu', nie wyprostuje rzeczywistości ;)

    Ja też pożegnałam się z pięknymi pazurkami. Najważniejsze aby były równe i nieprzeszkadzające... a że nie pomalowane? Trudno :)

    OdpowiedzUsuń