Kicz.
Nie, nie będzie o ogrodach. Niech sobie żyją własnym życiem nawet te kiczowate. Co kto lubi, to ma.
Oprócz fioła ogrodowego, mam też świra książkowego.
Po stwierdzeniu, że już nie mam gdzie upychać książek starannie dobieranych i kupowanych jakże okazyjnie wiadomo gdzie [niech żyje Snajper], udałam się do biblioteki gminnej. Kiedyż ja byłam w jakiejkolwiek...
Miło, przytulnie, cicho, ludzi oczywiście brak.
Miło niezwykle, bo można pożyczać prawie bez ograniczeń co do ilości, a terminy zwrotu długie.
To lubię, bo muszę mieć w zapasie, gdyby zabrakło. [ To samo dotyczy paliwa w samochodzie, już obsesja?]
Wybrałam co chciałam chodząc wzdłuż regałów z moim zeszytem autorów i tytułów.
A potem zdałam się na łatwiznę, czas gonił i poprosiłam panią, żeby coś poleciła. Poleciła.
Same nowości! To, to i to, i jeszcze to. I jeszcze kilka.
Mam nowości, wracam szczęśliwa.
Konkluzja, bo przynudzam.
Luuudzie!!! Kto to pisze? Kto to wydaje? Kto to czyta wreszcie?
Kiedyś była tak zwana literatura dla kucharek. Obrażano kucharki, bo to, co ja w tych nowościach literatury polskiej znajduję, urąga wszystkiemu, a "Trędowata" [ dla kucharek niby ], to klasyka!
Kanony, tryndy raczej, są takie.
Ona rzuca:
Pracę w korporacji, męża, faceta, miasto, co kto chce, albo wszystko na raz.
Ona zaczyna:
Żyć w domku na wsi, który kupuje, remontuje, odziedzicza, dostaje, spada jej z nieba - proszę wybrać.
Ona łapie [przypadkowo]:
Faceta wolnego [zachowanego w głuszy], faceta zranionego [ bo to zła kobieta była], faceta- wdowca, faceta dawnego swojego skruszonego, faceta innego, z tym, że każdy zniewalająco przystojny, męski a łagodny.
Tu zaczyna się romans niezwykle romantyczny w romantycznych okolicznościach przyrody:
Bory, lasy, pola, łąki, dymy, mgły, ciepłe deszcze, jeziora, ciepłe kominki, wino grzane lub chłodne w zależności od pory roku.
I tak to się snuje, snuje i kończy szczęśliwie, bo jak by się miało skończyć? Źle?
Źle to się kończy w prawdziwym życiu.
Pierwowzorem tego wszystkiego była chyba książka z rozlewiskiem w tytule.*
Koniec.
No nie!
Celowo nie podaję tytułów i autorów [właściwie autorek], ani zdjęć okładek tego kiczu.
"Kończ Waść, wstydu oszczędź."
Tytułów wartych przeczytania książek należy szukać na książkowych blogach! Albo u mojej Przyjaciółki. Ot co.
Wracam do ogrodów.
Wśród zalewu badziewia trafiają się perełki.
Wracam do literatury - tu też.
Pojawia się blogowo temat wesel i innych wielkich uroczystości rodzinnych. Widomo, sezon tuż tuż.
Ile "problemów" i "ach, ach nie zdążymy"!
Perełeczka, wstążeczka, pierdułeczka?
Fryzjery bajery - loczki, koczki, czy troczki?
Limuzyna, bryczka, klaczka? [... taczka? ]
Mam swoje przemyślenia, obserwacje i dzielę się nimi, zaznaczając, że są one MOJE, li i tylko MOJE:
Im "piękniejszy " ślub i wystawniejsze wesele, tym krótszy staż małżeński młodej pary.
Najsmutniejszymi widokami są dogasające nad ranem wesela - więdnące bukiety i więdnący po kątach ostatni goście.
Dalej króluje staropolskie "zastaw się, a postaw się".
Najśmieszniejszym "zawodem" jest dla mnie konsultantka ślubna.
Ma być oryginalnie, niepowtarzalnie, a jest zwyczajnie. [Czasem śmiesznie]
Narzekamy, a rozpuszczamy dzieci jak dziadowskie bicze, robiąc cyrki z pierwszych komunii i osiemnastek.
Podłe jest oszukiwanie nieletnich, że na przyjęciu komunijnym nie ma alkoholu.
Dalej wzrusza mnie "Marsz Mendelsona".
Tyle.
Najsympatyczniejszą uroczystością była u nas w rodzinie pierwsza komunia Średniej.
Zapamiętana, wspominana, domowa.
Florystyka własna. Materiał - kosaćce, konwalie, floksy szydlaste i trzmielina.
Podwieczorek na tarasie.
Najstarsza i najmłodsza miały te uroczystości poza domem. Są jakoś mniej wspominane.
Z anegdot rodzinnych.
Młodsza córka z zachwytem pokazuje siostrze sukienkę ślubną i reakcja...
- Boże... -z odrazą -... w takiej bezie?
Po roku.
Pytam starszą, czy wybrała już sukienkę, bo za mąż się wybiera.
- Wybrałam, wisi w szafie.
- ... Beza???
- A po co kasę marnować? Wcale nie beza, piękna jest.
Nikt nie wie, co stało się z bezą, która na prawdę taką znowu bezą nie była, ale przed zaginięciem zdążyłam ją przymierzyć.
Jaka była piękna. A ja nigdy nie miałam białej sukni ślubnej...
Najstarsza w tym roku kończy 18 lat. Zamiast cyrków mała imprezka dla przyjaciół i sponsoring prawa jazdy.
I to mi się podoba!
Czy my poznańską gospodarność i zdrowy rozsądek dziedziczymy w genach?
O blogach haczących o politykę nie piszę, szkoda czasu.
Na blogach wnętrzarskich kończy się era przecierek, dekupażu oraz bielenia czego się da i chwalić Boga. Natomiast dobrze się trzymają loftyzm i minimalizm, białe kuchnie wiadomo skąd, ściany z cegły i lata sześćdziesiąte, czyli jest nadzieja, że za jakiś czas dobiję do bycia trendym z moimi starymi [ ale jeszcze nie tak ] meblami. Poczekam. Kilka razy miałam zakusy na zmiany, ale odczekałam i się doczekam. Czekaniu pomogła mi wyczytana wypowiedź pewnego Anglika o tym, że prawdziwy dżentelmen mebli i porcelany nie kupuje. On je dziedziczy.
Jestem więc prawdziwym dżentelmenem, bo odziedziczyłam tę porcelanę.
Chińszczyzna, owszem, ale jaka! Ma najmarniej siedemdziesiąt lat, posiada sygnatury i jest w stanie idealnym. Nie odziedziczyłam niestety serwantki, żeby to cudo móc eksponować.
Do użytku wróciły kryształy. Nie w formie wystawek, a do celów przeznaczenia - owocarki, patery, talerzyki do ciast, karafki i oczywiście kieliszki. Tu trendy jestem od zawsze.
Koniak w krysztale smakuje lepiej!
Odziedziczyłam też TO.
I co? Mieści się w trendach, bardzo, ale temat kontrowersyjny...
To trofea mojego Taty z czasów zanim oprzytomniał.
Co ja mam z TYM zrobić?
Loft posiadam, ale zamieszkują go tylko pająki i muchy.
Loft z zewnątrz.
Widok z loftu. Firaneczki wyrosły same.
I tak się piękny loft z widokiem się marnuje. Gdybym nadążała za trendami, to bym się tam przeniosła, ale nie nadążam.
Blogi modowe są mi obce, nie czytam, nie oglądam, żeby się nie załamywać.
A Wy? Jak balujecie? Jak mieszkacie? Jak się ubieracie? Nadążacie?
* Mój dom kiedyś był "za rozlewiskiem", ale wody gruntowe gruntownie się zapadły i został sam dom. Szkoda.
Pozdravka.
Gaju, podpisuję się pod Twoim postem obiema rękami! Ja tak samo odbieram to dzisiejsze życie. Mieszkam w ponadhektarowym ogrodzie, ale domek mały mały, dla dwóch osób. Nawet nie ma 100m2. Stare meble (poznańskie) odziedziczone po teściowej i różne inne domowe "porcelany"... Wszystko w użytku, nic nie wyrzucone, bo po co skoro jeszcze dobrze się mają. Chyba poznańskie geny przeszły na nas gdyż wszystkie uroczystości (np. chrzciny)były w domu i też z przyjemnością do nich się wraca. A co ja słyszę... Moje braterstwo poszło na osiemnastkę kuzynki, 32 osoby- 120 zł/ na osobę. Wesele, a nie urodziny. Byli źli, ale kasę dali. Pytam ich dlaczego? Bo tak wszyscy robią. Jak dla mnie nie do pomyślenia!
OdpowiedzUsuńCo do książek Grażynko, to wcale nie zwracam uwagi na nowości. Sięgam po raz wtóry po stare sprawdzone i ukochane. Lubię biografie, dostałam od koleżanki na urodziny ksiązke pt."Katarzyna Wielka, gra o władzę". Jak nic biografia. Niestety wyssane z palca opowiesci autorki o poczynaniach młodej Katarzyny widziane przez dziurke od klucza, albo szpary w podłodze.Nie polecam, nie zachwyciła mnie, może już mam spaczony gust?
Pozdrawiam ciepło.
Pięknie zastawiony stół, a jaki tort! Nic dziwnego, że to miłe wspomnienia.
Aaa, no bo poznańskie meble są solidne i po co zmieniać?
UsuńTak, komunie dziś, to wesela wczoraj, a osiemnastki, to idiotyzm podkreślający brak dojrzałości organizatorów, nie mówiąc o jej braku u osiemnastkowiczów, no ale oni młodzi są...
Nie masz spaczonego gustu, to literatura się spacza.
Pozdrawiam!!!
Już od lat ,,współpracuję" z bibliotekami :)))))) Kupuję tylko pozycje bez których nie mogłabym żyć... dzięki temu mam jeszcze przestrzeń w domu :))))
OdpowiedzUsuńTak na chwileczkę ale widzę wiele pięknych zdjęć i więcej poruszonych tematów, ale to następnym razem... pozdrawiam :)
Czekam na "następny raz". Już wiem, biblioteka tak, ale wybory własne.
UsuńKicz jest wszechobecny, blogi "popierdółkowe" biją rekordy popularności, ale przyznam się, ze czasem lubię ksiązki z cyklu " mały, biały domek, on ja kocha itd..." czasem. I pod warunkiem, ze są napisane poprawną polszczyzna, a oto raczej trudno ostatnio...
OdpowiedzUsuńAsia
Brawo wielbicielko poprawnej polszczyzny! Nie jestem osamotniona, o jak dobrze.
UsuńA mały biały też mam, tyle że okupiony własną pracą i to jest dopiero materiał na powieść - rzekę.
No cóż... Ja też się z Tobą zgadzam. Te wszystkie wielkie imprezy, 18 nastki z alkoholem chyba najbardziej mnie szokują. Rodzice wyprawiają takie imprezy na 40, 50 osób, płacą 150 zł za osobę a dodatkowo butelka wódki na osobę. A na jednej z imprez jeszcze było mało i szanowny tatuś jeszcze na stację benzynową jechał po alkohol:)) No nie wyobrażam sobie...Szok... Ja mam bliźniakiw wieku 13 lat. Komunia na ogrodzie, pod namiotem - było super,ale nie wyobrażam sobie co będzie za 5 lat...Ja takiej bibki zakrapianej alkoholem dla takich młodych ludzi nie zorganizuję.
OdpowiedzUsuńA co do książek. Ja jakiś czas temu w okolicznej bibliotece też poprosiłam panią o zaproponowanie czegoś i niestety byłam bardzo zniesmaczona i maksymalnie znudzona, ale jakoś ją zmęczyłam. Była to też nowośc. I też tak jak Ty zastanawiałam się jak mozna coś takiego nasisać...
Pozdrawiam
No widzisz, jak głupi rodzice, to czemu dzieci się czepiać, że niemądre? Za pięć lat zrobisz świetną osiemnastkę, boś mądra.
UsuńWiesz, po tych "nowościach", wolę sprawdzone"starości".
Przeczytałam Twój post kilka godzin temu i wróciłam z własnymi przemyśleniami. Bo ujęłaś tutaj tak dużo i "moich" spostrzeżeń, że muszę troszkę "porozmawiać" Wiesz Gaju, tak sobie myślę, że sami jesteśmy sobie winni, i mamy to, czego oczekujemy. Włączam radio - mówią "najlepsza muzyka" i powtarzają do znudzenia, że w końcu większość wierzy, że gdy "idzie do słońca", to szczyt najwyższej kultury. Oglądam teleturniej i słyszę, że ktoś ceni dobrą książkę, a potem okazuje się, że to kryminał gdzie szast, prast ściele się trup za trupem. Zaglądam do programu - jest film z pięcioma gwiazdkami - robię herbatę siadam porozkoszować się dobrym kinem (5 gwiazdek przecież) a tu DiCaprio lata za zombi. Tak nas zewsząd mamią, że wierzymy, iż to co dostajemy, jest najwyższych lotów. I tu zaczyna się problem. Gdzie refleksja nad obejrzanym filmem, przeczytaną książką, jakieś wrażenie estetyczne oprócz zwykłego - ładne, fajne, może być. I jak przekazać młodemu pokoleniu, że "wysoka kultura" jest jednak inna, jak nauczć ją wybierać? Jak przekazać czy zaszczepić modę na kulturę? Ja próbuję (zawodowo) i nie tylko, ale coraz z tym trudniej. Tym bardziej, że coraz mniejsze poparcie. Moda - przemija, klasyka - wciąż aktualna. I chociaż czasami zrobię przecieraną skrzyneczkę, przeczytam leciutką książeczkę, posłucham jak ktoś "idzie boso" wracam do drewnianej szafy, kryształowych ozdób moich rodziców czy muzyki klasyków wiedeńskich. A dzieciakom na przyrodzie pokażę kilka zdjęć z krajobrazów śródziemnomorskich i przemycę w nich piękne zabytki architektury starożytnych Rzymian, Egipcjan czy Greków.
OdpowiedzUsuńPoprzynudzałam jak stara n-lka:) Ale już tak mam.
Pozdrawiam
Ups. Za zombi latał wczoraj Brad Pitt:)
UsuńŁoj tam, ten, czy ten, nie ważne.
UsuńN- lka? Ja też. Przyrody? Ja też. Tylko szkołę mi zlikwidowano. Wyżywam się na wnuczkach i usłyszałam od jednej najpiękniejszy komplement - gdybyś ty nas uczyła, to byśmy chemię [bo to równania reakcji były ] umieli...
Przeraża mnie poziom nauczania, przeładowane bez sensu programy, brak dbania o indywidualności, brak pasji.
Oświata upada tak, jak psieje cała kultura.
"Boso" i skrzyneczka? Przecież nie są złe w zalewie rzeczy naprawdę strasznych.
Fajnie, że poznałam bratnią duszę... po fachu:)
UsuńNam też chcieli zlikwidować szkołę. W zasadzie zlikwidowali, ale założyliśmy stowarzyszenie i od trzech lat ciągniemy ten wóz razem z kilkoma rodzicami, którym zależało.
Miłej niedzieli:)
Gaju, czy mogę kupić pomysł z taczką i ślubem? Może wykorzystam do swoich ogrodowych nie-bajek... ;).
OdpowiedzUsuńTaczkę daję Ci za darmo - bierz i używaj. Kto pojedzie? Biedrona i Żuk, Żuraw i Czapla? Nieee, oni już byli. Ciekawam.
UsuńZa mąż wychodzę - za jakieś trzy, cztery miesiące (tak z marszu to nawet nie wiem za ile, bo nie liczę na bieżąco). Szaleństwa weselnego (wizualnego) do pochwalenia się nie będzie, bo nie mam takich potrzeb. Póki co 'szaleje' moja Mama, bo martwi się na zapas, że niby nie zdążymy ze wszystkim (??) Na blogi ślubne zajrzałam raz, jakiś dwa tygodnie temu i doszłam do wniosku, że uwłaczają mojej inteligencji :)
OdpowiedzUsuńŚlub ślubem, ale żyć trzeba. I tak zupełnie serio, to chyba daliśmy się zwariować. Dzieci rodzicom, rodzice światu, dzieci światu i rodzice dzieciom. Zgubiliśmy zdrowy rozsądek i serdeczność. Dajemy się ogłupiać i co gorsze, przekazujemy to kolejnym pokoleniom.
Na szczęście nie wszyscy i nie bardzo :) Pozdrawiam :))
"Za mąż wychodzę - za jakieś trzy, cztery miesiące"... No co za cudownie nonszalanckie podejście!
UsuńMamy zawsze się martwią na zapas, wiem. I nic to nie daje, też wiem.
Na blogi ślubne masz zakaz zaglądania!
Ogólnie pogubiliśmy wszystko, ale ja się nie daję i próbuję to przekazać potomnym. Czasem mi się udaje.
Znam datę ;) A dni i tak przemijają za szybko, żeby je zliczać.
UsuńPowodzenia z niedawaniem się i żeby 'czasem' stawało się 'często' :)
Piękny wpis. Wspaniałe zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Marianno!
UsuńCo do zdjęć - wielka przesada...
Przeczytałam i... eeee... sama nie wiem... jakoś tak... Każdy ma swój punkt widzenia, są gorsze i lepsze dni... No jeśli smęcisz tak na co dzień to współczuję twoim bliskim, jak zdarza Ci się od czasu do czasu to współczuję Tobie i łączę się z Tobą w tych trudnych babskich dniach :P Słowo daję zabiłaś mnie tym postem...a początek był taki piękny :D
OdpowiedzUsuńGorąco pozdrawiam :D
Tak nasmęciłam? Aż tak? Dlaczego czujesz się zabita? Post, jak post. Wyjaśniaj, bo nie zaznam spokoju!
UsuńNie powiem...trochę się uśmiałam ;) Sporo w tym wszystkim racji, ale i nie ze wszystkim się zgadzam (jak choćby z wystawnościa wesela a długością stażu małżeństwa ;) ), tak czy inaczej - bardzo dużo refleksji się nasuwa po przeczytaniu tego wszystkiego :) Miło było czytać
OdpowiedzUsuńDziękuję. Ty się uśmiałaś, poprzedniczka, że smęcę... ano każdy inaczej odbiera.
UsuńTo ja przewrotnie coś polecę :D....książkę, którą czytałam wiele lat temu, ale lubię do niej wracać. Treścią troszkę chyba przypomina te opisywane przez Ciebie, ale....mam nadzieje, że się nie zawiedziesz :)
OdpowiedzUsuńhttp://lubimyczytac.pl/ksiazka/36168/jezynowe-wino
No, no, może przeczytam, choć te malinki, konwalijki i inne poziomki w tytułach, trochę mnie przerażają. No, ale jeżynki w wino zamienione? Może?
UsuńDziękuję.
Wiem :) dlatego to trochę przewrotne ;)
UsuńCoś w tym jest, o czym piszesz Gaju...
OdpowiedzUsuńDlatego piszę... bo coś w tym jest.
UsuńDo przeczytania "Jeżynowego wina" Joanne Harris zachęcam! Nie jest to Dostojewski, ale przyzwoicie napisana książka o dochodzeniu do dojrzałości i odwadze wyboru drogi życiowej z pasją ogrodniczą w tle. Opowieść zaczyna butelka wina... Lubię ją (książkę, nie butelkę).
OdpowiedzUsuńDziękuję. Poszukam, przeczytam.
OdpowiedzUsuń