Zaglądają, podglądają.

niedziela, 11 listopada 2012

Małokolicznościowo.

Czytam biografię, choć nigdy nie przeczytałam Jego żadnej książki.

Choć "Sztukmistrz z Lublina" od lat stoi na półce w Mamy bibliotece.
Wstyd, ale widocznie trzeba dojrzeć. Właśnie dojrzałam.
Tematyka żydowska interesowała mnie od zawsze, ale tylko interesowała, pobieżnie, powierzchownie, nic więcej, bez wgłębiania się w temat. Ciekawy, tajemniczy, daleki, piękny.
Skąd to zainteresowanie? Nie wiem. Może zaczęło się dawno temu od pożółkłych zdjęć w albumie Ojca?
Stare szkolne fotografie, na nich gromadki chłopców i te Jego słowa...
"To Żydki, widzisz, to Żydek i ten Żydek."
Nie widziałam, nie rozumiałam, nie dopytywałam, ale w słowie "Żydek" wyczuwałam jakąś dziwną nutę. Niemożliwe, że pogardy. A jeśli nawet, to niezamierzonej przecież, bo z czułością i nostalgią wymawiał ich dziwne imiona.
Potem słowo "Żyd "pojawiało się w opowieściach innych ludzi i zawsze gdy je słyszałam, brzmiało w nim coś, co zastanawiało, choć niczego nie rozumiałam dalej.
Stopniowo dowiadywałam się, poznawałam, docierałam do tajemnic nieznanego; do piekła zgotowanego przez innych, do Korczaka i Jego dzieci, do "Sklepów cynamonowych", wstrząsającego "Warkoczyka" Różewicza, przeczytanej jednym tchem "W ogrodzie pamięci, do "Pianisty", do historii takich jak ta:

  "Elżbieta, nazywana Bietą, urodziła się 5 stycznia 1942 r. w warszawskim getcie jako córka Josela Koppela i Heni z domu Rochman. Jej historia jest jednak historią z happy endem, jedną z 2,5 tysiąca historii żydowskich dzieci ocalonych dzięki Irenie Sendlerowej. Elżbieta została przemycona jako półroczne niemowlę na aryjską stronę w zbitej gdzieś na Nowolipiu drewnianej skrzynce, ukrytej na wozie pełnym cegieł. Jej jedyną metryką jest srebrna łyżeczka z wygrawerowanym imieniem i nazwiskiem, wciśnięta do ręki Ireny Sendler przez matkę Elżbiety podczas przekazywania skrzynki pasierbowi – przedsiębiorcy budowlanemu. Miał przepustkę do getta, więc bez trudu wywiózł stamtąd wóz naładowany cegłami. Dziecko trafiło do Stanisławy Bussold, znajomej Sendlerowej, felczerki i położnej, współpracującej z Radą Pomocy Żydom –„Żegotą“, która je zaadoptowała. Henia Koppel zginęła w wieku dwudziestu czterech lat w 1943 r. w obozie w Poniatowej, Josel został zastrzelony ponad rok wcześniej na Umschlagplatzu – na peronie, gdy odmówił wejścia do wagonu. Elżbieta dowiedziała się o swoim pochodzeniu dopiero w wieku siedemnastu lat."

  Widziałam  i nie mogłam uwierzyć; płyty umacniające brzeg rzeki okazały się  płytami nagrobnymi z żydowskiego cmentarza... Zobaczyłam to przypadkiem, na spacerze i oniemiałam.
Dziś, jakakolwiek uwaga, słowo podszyte antysemityzmem budzi moją wściekłość. Tak, wiem, znam i inne sprawy, ale nie interesuje mnie nic poza człowieczeństwem. Bo, idąc tropem "innych spraw", dlaczegóż to nie my trzęsiemy finansami świata, dlaczego nie my pomagamy swoim najzdolniejszym i nie my dbamy o swoich najsłabszych? Dlaczego my, nie żyjący w diasporze, a posiadający swoje miejsce na ziemi, zagryzamy się nawzajem w kraju, nie mówiąc o braku wzajemnej pomocy na emigracji, gdzie Polak Polakowi wilkiem?
Świetnie pokazał cząstkę tych problemów "Cud purymowy".
Skąd w nas się TO bierze? Wyssane z mlekiem matek, wsączone cienkim strumyczkiem na katechezach, przejęte w złej tradycji?
Dla mnie wynika to wszystko również z poczucia ogromnej zazdrości i poczucia niższości. Bo my nigdy, nigdy nie bylibyśmy narodem takim, jak Oni i przykro to pisać w przeddzień 11 listopada. Bardzo przykro.
Kij w mrowisko? Nie, to moje subiektywne myśli. Jakoś tak mi się z czytaną lekturą skojarzyło, a że tak się z datą Święta zbiegło, to czysty przypadek.
Czytam książkę dalej, wstaję, patrzę w okno i zastanawiam się nad szczęściem jakiego doświadczamy.
Radosnego świętowania!
Pozdravka.

13 komentarzy:

  1. Chyba mamy to w genach. By Polak Polakowi był wilkiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gaju, bardzo Ci dziękuję za ten wpis. Jestem w Lublina i dojrzewam do lektury właśnie tej książki, nieomal nie kupiłam jej w piątek do swojej biblioteczki. I zapewne to zrobię, ale aktualnie pożyczyłam absolutnie zaskakującą książkę "Thalitha Kumi" Wiesława Sclavusa, którą mój kuzyn znalazł porzuconą na klatce schodowej, rok wydania 1907(!), o równouprawnieniu kobiet. Na pewno wkrótce o niej napiszę na swoim blogu.
    Interesuje mnie kuchnia żydowska i tygiel kulturowy. I nie zgadzam się, na inne niż ludzkie traktowanie drugiego człowieka. Otrząśnijmy się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocham Lublin, dawno nie byłam, w maju się wybieram.
      Kocham książki, czytam od zawsze, coraz mniej ludzi tę miłość pojmuje.
      No właśnie, ciężko z tym otrząsaniem...

      Usuń
    2. Dzielę z Tobą miłość do książek, zapraszam do Lublina. Wszystkich zachęcam do przeczytania "Sztukmistrza z Lublina":) Jasza Mazur to freelancer, artysta, narcyz, seksoholik? Dopada go kryzys wieku średniego. Niestety ani życie Piotrusia Pana, ani Jakbuba Pokutnika nie jest odpowiedzią na pytanie "how to live?". A co jest?:)

      Usuń
  3. Mój M , uwielbia czytać , o II wojnie światowej i co się z tym wiąże także o narodzie żydowskim, mam w domu baardzoo duuużo książek , jakoś nie przekonałam się do czytania akurat na te tematy, ale niewątpliwie temat ciekawy i interesujący, chyba nie dojrzałam .....
    pozdrawiam i zapraszam na mikołajkowe candy

    OdpowiedzUsuń
  4. Ładny krajobraz nie lubię czytać książek chyba że interesująca pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lubisz? Tracisz. Ja nie potrafię bez książek.
      Dzięki, to krajobrazy oglądaj.

      Usuń
  5. Po takiej lekturze można nabrać dystansu do siebie, do swoich spraw. I nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że nawet zastanowić się, co własciwie w moim zyciu jest najważniejsze i co chcę jeszcze zrobić. Takie spojrzenie z dystansu na siebie globalnie, wiele moze powiedzieć o samym sobie.
    Pozdrawiam An

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam do Moczarowiska po wyróżnienie!

    OdpowiedzUsuń