Zaglądają, podglądają.

środa, 29 sierpnia 2012

Mama.

Rzadziej piszę, bo lato. Rzadziej piszę, bo goście, a teraz Gość Najważniejszy.
Widać?
Mama.
Z wielkiego miasta, na niewielką wieś. Wypoczywa w cudownej pogodzie schyłku lata doceniając uroki wszystkiego. Dużo rozmawiamy, Mama jak zawsze zaczytana.

Więc jak zawsze ze wszystkim na bieżąco; polityka, gospodarka, moda. A kubek mój, Mama nie znosi kubków - "Kawę pija się w filiżankach." Wiem.
Czy ta pani kojarzy Wam się z posiadaniem czternastoletniej PRAwnuczki? Mnie też nie.
Ile ma wiosen? A może pozgadujemy?
Poza tym? No jakby to powiedzieć... lato niby jeszcze jest, ale...

Jakieś smętki się snują.



Trawy dojrzewają

Wino nie kapie, a miało, przecież tak się przygotowałam. Grad wytłukł grona, pozostawił butelki. Dowcipny taki.


No i różowieją rozchodniki...
O czymś to świadczy, niestety.
Ale , nic to.
Pozdravka.




niedziela, 19 sierpnia 2012

Nie tylko ogród..

"Z okien dobrze mu patrzy
Na wszystkie świata strony
U drzwi miedziana klamka
I w niebo wymodlony komin."
[Adam Ziemianin]

I wszystko jasne - o domu będzie. Tyle było o ogrodzie, a o domu niewiele. Raz. Chyba tylko raz. Na początku blogowania. A zresztą..., nie pamiętam.
No to dla  przypomnienia i dla wątpiących, że się da, że można.
 


Da się i można.

 Zaglądając do innych, szczególnie tych poszukujących, z zazdrością popatruję na wyszukiwane obiekty, często ruderki, ale za to jakie piękne, z jakim potencjałem! Jak miło by było rzucić się na remonty, wymyślania, przeróbki.
Dwie rady dla poszukujących, z własnych doświadczeń płynące i być może powtórzone - warto wydać pieniądze na specjalistyczną ocenę stanu mniej lub bardziej ruderki, bo dowiemy się czy w ogóle WARTO. Druga rada- nie spieszyć się, myśleć, myśleć, myśleć.
Jeszcze jedno; warto mieć pieniądze. Ja wiem, że zawsze lepiej je mieć, niż nie mieć, ale w sytuacji remontowo-budowlano-przeróbkowej warto je mieć szczególnie, bo żeby nie wiem jak liczyć; na zakładkę, z marginesem, na zapas i do przodu, to zawsze wyjdzie nam dużo więcej. Jeśli komuś wyszło odwrotnie i została mu kasa przeznaczona na tego typu szaleństwo, to niech się zgłosi, będę podziwiać.
Domek jest, jaki jest, ale na pewno wygodny. No i jeden poziom mieszkalny, więc nie latam góra - dół. Na górze nikt się nie kwapi mieszkać, więc stryszysko przepastne służy jako stryszysko i dobrze je mieć.
Biały domek jakoś należało oswoić, utulić, ogacić, wtopić w zieleń, więc posadziliśmy winobluszcz. Niech się gadzina wije.[ ... Za oknem zasadź bluszcz,
Niech się gadzina wije... - Jan Kaczmarek]
Po posadzeniu, ściana wschodnia, dla przypomnienia, wygladała tak.

Dziś jest tak.

Zwracam uwagę na tę białą "dziurę" ze śladami na tynku i może znajdzie się mądry, kto mi odpowie dlaczego nagle potężna gałąź tegoż winobluszczu uschła? Krzew jeden, czerwiec, masa liści, czyli nie przemarzło, a uschło. Więc co? Jaka przyczyna? Liście opadły, zgrabiłam i zagadka trwa. Na szczęście zarasta.
"...puk puk w okieneczko..."
Trochę za wysoko, no i ułanów brak...


Ściana północna gładka, bez winobluszczu i chyba dobrze, że nie na całości zieleń. Wybaczyć proszę obecność plastikowych korytek na zewnątrz tarasu. To wersja robocza, w korytkach rośnie przyszły żywopłot z cisa.


Na południowej elewacji winobluszcz ma się doskonale. Wprawdzie na początku piął się tylko po kamiennej podmurówce i bardzo mu nie pasował tynk [co natura, to natura], ale już się z nim pogodził, bo w końcu po czymś się piąć trzeba.

Kochany domeczek, wymarzony, własny, długo czekany.
I jednak coś ogrodowego.

Duży ogród, to dużo latania. Pustobiegi są stratą czasu, więc kupuję sobie co raz to jakieś narządka i wieszam w określonych miejscach, żeby nie robić kilometrów, żeby mieć pod ręką. Te kosztowały grosze, a przydatne bardzo. Trzeba tylko nauczyć się samodyscypliny i odwieszać, bo przepadną, jak ukochane sekatory i grabki. Zresztą wiecie, jak te rzeczy potrafią same znikać bez śladu.
No to miłego tygodnia i
Pozdrawka.




wtorek, 7 sierpnia 2012

Widziane inaczej.

Rozsypała się nocy biżuteria.
Popatrzcie. Cudowne wzory dla jubilera stworzone przez naturę.


Zachwycają maestrią wykonania.

Mieć taki naszyjnik... Niekoniecznie z diamentów, mogą być szkiełka...

Cuda prawda?

Po deszczowej nocy, po wreszcie deszczowej nocy, poszłam na poddasze, żeby spojrzeć na umytą, czyściutką i świeżutką  okolicę.

 Świat widziany z góry nabiera zupełnie innej perspektywy.


Mam ogromny lęk wysokości, ale wychylam się.



No nie za bardzo się wychyliłam. Strach ma wielkie oczy.
Czy widzicie trawnik za skarpą? Nowiutki, dopiero zaczyna być trawnikiem a nie milionami seledynowych igiełek. Pieknie połączyłby się z łąką sąsiada, gdyby nie konieczność pozostawienia paska na drogę dojazdową na działkę z lewej strony. Niestety, ofert kupna brak, zresztą mało się staram. Żeby osłonić drogę chyba kolejny żywopłot? Po prawej stronie nowego trawnika posadzimy kilka drzew, po prawej zostanie warzywnik i częć gospodarcza.
Pokonuję fobię żeby zobaczyć, jak z góry wygląda to miejsce w załomku domu. W samym rogu rośnie jeszcze klon palmowy, ale zbraklo mi odwagi na przechył.



Wychylam się na drugą stronę, na przedogródek, gdzie dalej szaleją hortensje.

 I do przodu. Widok z góry na jabłonkę z pelargonią zamiast pnącej róży.


Z ulgą opuszczam taras i fotografuję z okna po drugiej stronie.
Wejście do ogrodu. Bluszcz jednak rośnie wolno i nie może wspiąć się na "dach" wejścia.


I jeszcze dwa widoczki.
Na ukochane znane już miejsce wypoczynku, tym razem widziane z góry.


I na fragment rabaty z powojnikiem.



 Uuuu, za dużo podniebnych wrażeń.
Wolę przyziemie. Kawka? Robi się.

I do ogrodu, zapraszam w bezpieczne rewiry. Tu czuję się znacznie pewnie.

Chłoniecie aromaty? Świeżej kawy i rześkości letniego poranka w ogrodzie?
TEJ biżuteria i TYCH perfumy nie da  się zamknąć w szkatułce, we flakoniku. Są jednorazowe, dostepne tylko głęboko wtajemniczonym koneserom.
Czujmy się wyróżnieni!
Pozdravka.

czwartek, 2 sierpnia 2012

Kolory.

Miało być elegancko, a wyszło jak chciało, bo samo z ziemi wyszło, wylazło, ujawniło się, rozwinęło i zakwitło tym, czym chciało. Nie zmieniło się w różowości i błękity, pozostało przy swoim.
Pojawiły się więc kolory.
Biel pięciornika i hortensji.

Żółcie i oranże. Też pięciornik, żółty, na tle pęcherznicy "Diabolo" i snopy cynobrówek. Dopiero się rozwijają, ale zaraz zapłoną cynobrowym ogniem.


Oraz przedziwny kolor młodych przywrotników.

Nie da się, u mnie jednak nie da się utrzymać w ryzach kolorystycznych ogrodu, więc zrezygnowałam z zamiarów, przestałam się spinać i poooszło . Dokupiłam, dosadziłam i mam kolorowo.
A jak kolorowo, to musi być czerwień. I jest.

Puste miejsca po zimowym pogromie zapełniłam jednorocznymi.

Czy tylko mnie się to z czymś kojarzy...? Ten kwiatek kształtem i kolorem przypomina mi karmin dmuchanych usteczek lwic salonowych dzisiejszych "salonów".  Swoją drogą, płacić tyle kasy za to, że ktoś nas oszpeci i zrobi nam taką lwią paszczę? Szczyt głupoty.

I mijał sobie dzień, jak co dzień. Południowa kawka w cieniu. Pies też sjestuje, tyle że on sjestuje całe dnie, bo "chodzi na nocki". Przejście kilku metrów, zmęczenie, atak ziewania.

I już dobrze, można znowu zapaść w miłą drzemkę.

Popijam, poczytuję, popatruję  na wrzosowisko, które lubię niezmiennie.


I nagle co dostrzegam? Wrzosy sfioletowiały?  Już, tak nagle?

 Wrzosy? Sierpień, wrzesień... Idzie jesień..., idzie sobie do nas, do ogrodów, chcemy, nie chcemy, idzie i już. Zaraz się rozpanoszy.
Jeszcze spokojnie kwitną kwiaty lata, a już za chwilę poniosą się po ogrodzie moje soczyste nieparlamentaryzmy na temat własnej głupoty. Mało mi tych pojemników, było jeszcze na drzewach wieszać? I kto to wszystko ma znosić, do lochów przepastnych taszczyć?  Miało być mniej, jest więcej. Nawet jak coś powędruje do gruntu, bo koniec z tym, natychmiast pojawia się coś nowego. A za rok to samo. Nieuleczalne.

Nieuleczalne. Ale jakie ładne...
Pozdravka.