Zaglądają, podglądają.

wtorek, 28 lutego 2012

Jak statki na niebie...

Rozpościłam się. To znaczy, rozpuściłam się z pisaniem postów, ale muszę, muszę Wam TO pokazać. Póki czas. Bo potem, jak ruszę w zieleń..., tylko kiedy ja ruszę tak na prawdę? I kiedy ta zieleń?
Chciałam zbliżenie. Wyszło, jak wyszło, ważne że są, że lecą do nas!
I jeszcze raz.
Wczoraj, w przedwiosennej euforii cięłam jak najęta co trzeba, ale winorośli nie zdążyłam. Co tam, wiosna na całego, ptactwo leci, jutro przytnę, pomyślałam
A jutro, czyli dzisiaj jest tak.

W dodatku nie wiem, czy winorośl nie przemarzła, ani jak ją fachowo ciąć. To znaczy, teoretycznie wiem, a jak stanę pod krzakiem, to nie wiem. Mądry winohodowca napisał gdzieś, że lepiej przyciąć źle, niż wcale i tego się trzymam.
Na podglądzie marnie te klucze widać, bo marny pewnie ze mnie fotograf, z jeszcze marniejszym sprzętem, ale je widzicie, prawda?
Pozdrawka.*
*"Pozdrawka" nie ma nic wspólnego z "pozdrówką" Megi. Tak mi się ładnie z Becherovką skojarzyło. Co ma piernik do wiatraka? No, tego to nie wiem, ale lubię Becherovkę.

poniedziałek, 27 lutego 2012

Stonka domowa.

Koniec ferii, koniec najazdu stonki. Koniec śniadań w południe. Koniec kłębowiska ciuchów i mokrych ręczników w łazience. Zniknie wiecznie odkręcona butelka z szamponem z brzegu wanny i przestanie wyparowywać papier toaletowy [ "Czy wy go zjadacie?"- zapytał M...]. Pozbierałam sto kredek, spinek, gumek do włosów i rzeczy zapomnianych, posprzątałam, cisza zadzwoniła mi w uszach i... wszystko wróciło do normy.
Przy założeniach, że trójki na raz nie będzie, bo zwariuję, że siostry osobno, bo się pozabijają, że w przypadku pytań małej, gdzie jest siostra, jak siostra będzie u mnie, należy niestety kłamać, że u koleżanki, logistyka zdała egzamin.
Łatwo nie jest, ale się kochamy. Ze starszymi kochamy się tak:
One: Wiesz, jak ja my cię kochamy?
Ja: Nie wiem.
One: Bardzo. Bardzo, bardzo.
Ja: A za co najbardziej?
One: Za to, że masz taki szybki internet. Żartujeeemy!!!
No, ja nie wiem, czy do końca.
Czego dzieci robić nie powinny.
Młodsza, jeszcze nie skażona wrednością, kocha miłością bezinteresowną, słodką i namiętną - "Jak ja lubię, jak ty mnie tak tulisz... , a zrobisz mi kisielek?"
A może "kisielek" już nie całkiem bezinteresowny?

Słodyszek*
 Jak to dobrze, że są. Jak to dobrze, że to są same dziewczynki. Żaden testosteron nie zakłóca nam babskiego gadania. M. czasem huknie, ale niegroźnie.
A ponieważ, mimo przedwiośnia, pogoda zupełnie nie ogrodowa, udało mi się skończyć pewne rękodzieło.
Sama nie wierzę, bo trwało lata świetlne, ale skończyłam!
Teraz akcent ogrodowy, bo jakże. Jutro, bezwzględnie jutro, niezależnie od pogody, idę ciąć winorośl,  jabłonkę, i aronię, bo termin goni. Reszta cięcia w marcu i kwietniu.
* Słodyszek- również szkodnik rzepaku.
Pozdrawiam jak zawsze.

czwartek, 23 lutego 2012

Tajemnicza.

Bardzo tajemnicza. Kupiona, jak to często bywa, na jesiennych przecenach. Biedna, bezlistna, badylki same, Lubię takie ratować, bo mi żal. Wzięłam dwie. O dziwo, na jednej była etykietka:
Fallopia japonica . Forma kompaktowa. Co się naszukałam! W końcu doszłam, że ma synonim  łac. Polygonum compactum. Raz mi się zgadza, raz nie, do końca nie byłam i nie jestem pewna, a że słowo RDEST przeraża mnie samym dźwiękiem, na wszelki wypadek nie wypuszczam ich  z donic, żeby nie zajęły całego ogrodu, jak to roślinne agresory potrafią, a co na przykładzie wydmuchrzycy przerobiłam.
Jesień przeżyły w stanie hibernacji w piwnicy, wiosną ożyły.
Bujały, ale nie wykazywały agresji. Liście stały się mocne, nieco sztywne.
Coraz bardziej czerwieniały im silne pędy.
W końcu zakwitły kwieciem może nie zachwycającym, ale trwałym.
Jesienią liście opadły, poszła spać do piwnicy.
I dalej nic nie wiem. Wysadzić do gruntu? Czy nie ryzykować?
Może ktoś to ma, coś podpowie? Może fachowcy wiedzą?
W trakcie rocznego obserwowania dowiedziałam się o jakichś niezwykłych mocach "rdestu japońskiego". Ale czy ów rdest, to jest ta moja tajemnicza? Może mam skarb, o którym nie wiem? A jakby co, to jak stosować? Nalewkę zrobić? A jak trująca?
Same pytania i jedna wielka tajemnica.
Tymczasem wieje, leje, popaduje, kropi, końcolutowo albo już wczesnomarcowo?
Pozdrawiam.



poniedziałek, 20 lutego 2012

Magiczna data.

Jeszcze wczoraj...
A już dzisiaj...

... i żeby znowu napadało, znowu zmroziło, to niezaprzeczalnym faktem jest, że już JUTRO MAMY 21 lutego i zaczyna się PRZEDWIOŚNIE.
Pozdrawiam i do pierwszych skowronków!

sobota, 18 lutego 2012

Post poza programem.

Bo.
Lubię zaglądać na Wasze blogi. Bardzo. Lubię wiedzieć, co u kogo w trawie piszczy. Lubię dopisać komentarz, bo wiem, że to miłe, a nawet jak nie wazelina, to życzliwie, w dobrej wierze, ku przestrodze, ku nauce. I co???
WERYFIKACJA OBRAZKOWA.
Była znośna, jest nie do przejścia. Próbowałam, na kilka prób jeden raz się udało. Traci się chęci.
Przy tamtej wersji, ktoś [Megi?] mi doradził, żeby u siebie wyłączyć. I dobrze.
Teraz ja radzę: POWYŁĄCZAJCIE TĘ CHOLERNĄ WERYFIKACJĘ.
Nic się nie stanie, a komentarz zawsze możecie skasować.
Mądrzy wieszczą koniec zimy, a do przedwiośnia trzy dni. Śniegi znikają. To zdjęcie dla optymizmu - tak było rok temu, albo 28 lutego, albo 3 marca, nie mogę dociec. Czerwień derenia i biel śnieżyczek - pierwsze sztandary wiosny.
Pozdrawiam weekendowo.

czwartek, 16 lutego 2012

Mchy w ogrodzie.

Jedni z nim walczą, inni wprost przeciwnie, zapraszają. Fakt, mech niszczy trawniki i tam go być nie powinno, ale w innych miejscach bywa piękny, dodaje ogrodom patyny, klimatu i tajemnicy. Zawsze lubiłam mchy i kiedy pierwsze kępki się pojawiły pojawiły, powitałam je z radością. Co lubią? Cień i wilgoć. Skąd się biorą? Z zarodników przywianych z wiatrem. Dobrze wyglądają w leśnych zakątkach, na kamieniach, cegłach, kostce brukowej lub bruku z polnych kamieni, w ogrodach japońskich. Zawsze dodają uroku.
To mech na cegłach w moim ogrodzie.
  Bliżej.
Najbliżej.
Mech w części "leśnej".

I w ogródku z w a n y m Japońskim.
A tu mech pięknie fugujący kostkę brukową i mech na schodach. Niestety, oba zdjęcia zrobione nie w moim ogrodzie. 

No czy nie cudne?
Jeszcze coś, jako ciekawostka. O tym, że jeśli się komuś spieszy, mech szybciej porośnie kamienie i doniczki posmarowane uprzednio jogurtem, to pewnie już ogólnie wiadomo, ale że z mchu można zrobić grafitti, pewnie nie wszyscy jeszcze wiedzą.
Oto przepis:
Składniki mikstury

-1 puszka piwa,
- połowa łyżeczki cukru,
- kilka kępek mchu,
- plastikowy pojemnik o pojemności przynajmniej 500ml,
- blender,
- pędzel [grubość pędzla należy dostosować do formy jaką chcemy wykonać]
Składniki umieszczamy w blenderze, mieszamy i po uzyskaniu kremowej konsystencji przelewamy do pojemnika. A potem udajemy się na zewnątrz i malujemy sobie, co tam chcemy, byle na cienistej stronie ogrodowego muru, może kamienia, może drzewa? Tekst i szablon przygotowujemy wcześniej.
Co Wy na to?
Podobną do mchu roślinką, czasem go zastępującą, jest karmnik ościsty. Kiedyś się pokusiłam, teraz mam go wszędzie, szczególnie tam, gdzie jest mi zupełnie nie potrzebny. Jak tu.
I w zbliżeniu. 
Karmnik, w przeciwieństwie do mchów, posiada korzenie i trudno go usunąć. Można chemią, ale unikam.
I tyle, łopaty w dłoń i odśnieżanie.
Pozdrawiam.

wtorek, 14 lutego 2012

Zabawa w kamyczki.

"Nie kładź torby na podłodze."
"Nie przynoś do domu kamieni."
Dlaczego? Bo uciekają pieniądze.
Znacie to?
Z torbą zaczęłam uważać, bo a nuż działa, a kamyki znoszę. Dlatego pewnie mam jak mam, średnio. I dobrze.
Zbieram kamyki setkami kilogramów, bo są świetnym materiałem do obsypywania rabat. Zamiast wszechobecnej kory, która podoba mi się, pod warunkiem że nie wyziera spod niej żadna mata, a któraą u mnie natychmiast by wywiało. Wiem, te dwa zdjęcia były, ale dla ilustracji tematu powtarzam.
Zbieram, bo są, a zajęcie to, tyleż przyziemne, co bezmyślne, relaksuje świetnie. Biorę wiaderko i obchodzę granice działki, czasem zapuszczając się na pola sąsiadów. W przeciwieństwie do grzybów, zbiór zawsze pewny. A materiał darmowy, swojski, pasujący do reszty, dla mnie ładniejszy niż takie białe ze sklepów, szczególnie ładny po deszczu.
Te duże kamienie pod bukszpanem znikną, gdy dozbieram mniejszych.
W czasie mycia i przeglądu zbiorów odkładam najciekawsze i tak powstaje mała kolekcja kamyków domowych.
Bezimienny.
Telewizorek.
Jajo węża.

Dziwaki.

Kulki.

Mix.
 Najpiękniejsze okazy ogrodowe pokażę przy bardziej sprzyjającej aurze, a jako zapowiedź "sowa".
A teraz chciałabym zasnąć kamiennym snem i obudzić się z pierwszymi krokusami, no mogą być przebiśniegi, choć u nas nie mają czego przebijać.
Pozdrowionka!

sobota, 11 lutego 2012

Wielki cięcie.

To ta wierzbowa droga nas tu przyprowadziła. I urzekła. Tak bardzo, że zostaliśmy przy niej na stałe.
Piękna latem, to wtedy tak nas oczarowała, piękna zimą, piękna zawsze. Jak każda droga do wymarzonego domu.
Wiele razy zastanawiałam się, kiedy i kto sadził te wierzby, bo że dawno, widać po korze, dziuplach, majestacie i dostojeństwie.


 Niestety, aby takie "szopenowskie" wierzby dobrze wyglądały, konieczne jest ich drastyczne przycinanie. Raz na kilka lat odbywa się więc wielkie cięcie. Dwa lata temu wybroniliśmy "nasze" dwie wierzby, co nie dodało im niestety uroku, bo wybujały nieprzytomnie, co dokładnie widać na pierwszej fotografii. Więc, niestety, ciąć trzeba. I dziś właśnie, jak to na wsi bywa z pomocą sąsiadów, odbyło się cięcie. Piła, liny i robota poszła jak po maśle. Już sąsiad wspiął się na wysokość zadania.
   I zaczyna się cięcie.
M. na dole operuje sprzętem wysokiego ryzyka.
Zaraz spadnie ostatnia. Co fachowiec, to fachowiec.
I po cięciu. Druga wierzba poczeka, bo mróz i bałagan na dole taki, że ruszyć się nie można
Wydawało się, że to tylko gałęzie, a jest  ze trzy metry sześcienne drewna. Wprawdzie niezbyt dobrej jakości, ale po wysuszeniu będzie darmowym ciepłem, a darowanemu koniowi... wiadomo.
Pomagałam, a jakże. A poza tym posiałam żeniszki w małych "szklarenkach" kupionych jesienią za grosze. Lubię żeniszki za bezpretensjonalność i kolor, jaki w dają w grupie. Może jeszcze posieję szałwie, ale poza tym w tym roku nic więcej na parapetach!

I przyniosłam do mieszkania melissę, bo i ona, i mięta w doniczkach, poczuły już wiosnę.
Pierwszy raz od dłuższego czasu nałykałam się tlenu, popracowałam fizycznie i mimo mrozu, tak jak moja mięta i melissa, poczułam wiosnę! No, może przedwiośnie, ale dobre i to.
Pozdrawiam mroźnie i radośnie.