Zaglądają, podglądają.

piątek, 12 grudnia 2014

Na finiszu.

Finiszujemy. Zaraz przesilenie, a potem na barani skok. Lepszy barani, niż żaden.
Póki co takie nie wiadomo co.
Szroni.
Bluszcz przedarł się na taras i chce do ludzi.
Na balustradzie szronowa zima z łapkami wróbelka.
Za oknem tak.
A za chwilę tak.
I tak.
No więc co to jest?
Jednego dnia, z jednego okna. Bo jakoś nie spacerowo mi.
Jeszcze raz. Raz tak, raz siak.
Schodki. {Nasze pierwsze dzieło w zakresie architektury ogrodowej.}
I bukszpanki  na prawie zimowo.
 Pola. Dookoła pola. Szara orka czasem się wyzłaca i jest zjawiskowa.
Jako i mój drzewostan.
I krzakostan.
Podkreśliła mi maszyna, że nie ma słowa "krzakostan". Ja mam. I krzakostan i słowo.
Choinka nadal nie wybrana.
Mnie by parę gałązek za choinkę zrobiło, ale niektórzy są jak dzieci, choć dzieckiem nie są nawet jednym... Mowy nie ma, żeby nie było.  Choinki. Do sufitu.
No to będą awantury o choinkę. I awantury o lampki też. Bo awantury o lampki, które nie świecą choć rok temu NA PEWNO świeciły, należą do tradycji.
Owszem, można zawczasu pójść na zimny strych, poświęcić się i sprawdzić, ale tradycja to rzecz święta. Mogłoby nie być karpia, ale nie może nie być zepsutych lampeczek!
Co kraj, to zwyczaj,
co chałupa, obyczaj.
U nas taki.
A u Was?
Pozdravka.







poniedziałek, 1 grudnia 2014

Jak nie wybrałam choinki.

Myk, i nastał grudzień. Nie wiadomo kiedy.
Ogród pogrążony w stężałym mrozie, smagany wiatrem i niby nic w nim nie ma, a jednak.
Wybrałam się na poszukiwanie drzewka świątecznego, bo znowu, jak co roku przed godziną zero, jak nic dojdzie do scysji. A tak, pochodzę, zawczasu wybiorę i proszę - wycinamy to, a nie tamto, albo jeszcze inne.
Drzewka nie znalazłam, czyli w zerowej godzinie znowu działo się będzie, ale znalazłam takie cuda. Wprawdzie do barszczu się nie nadadzą, ale do pooglądania  bardzo.
I od spodu. Dzieło sztuki!
A teraz inne.
Samo złoto. Lśni w szarości ogrodu.
Tylko mnie takie rzeczy zachwycają?
M najchętniej by to zlikwidował, zdarł, wyskrobał, a potem jeszcze zakonserwował.
Drewno by zakonserwował, bo TO je niszczy, a i na zakonserwowanym się tak łatwo nie zalęgnie.
A mnie się TO podoba.
TO oraz wszystkie temu podobne - mchy, porosty, próchnoty, drewniane oberwańce i inne dziwa.
Poza mykologią jest tak.
Zimowo poczerwieniały pędy dereni.
Jeszcze pięknie na wrzosowisku.
A choinki nie znalazłam.
Czytam, czytam i czytam.
Teraz to.
Zachwycająca proza! W jakiejś recenzji przeczytałam, że książka napisana jest niezwykle  wyrafinowanym językiem. Recenzja niezwykle trafna! Język elegancki, intrygujący opisujący równie intrygującą historię.
Finezja.
A skoro o książce, to...
Ukazała się angielskojęzyczna wersja katalogu mebli, markiz i parasoli ogrodowych, dla których tłem był nasz ogród.
Popatrzcie, jak wyszło.
Na powyższym i poniższym zdjęciu strony domu i ogrodu są tak poodwracane i pomieszane, że trudno się połapać - winobluszczowa ściana na górnym w realu jest z lewej.
A tu - przecież z lewej stoi dom, a z prawej puste pole...!
Cuda, jak oni to robią?.
I kilka innych ujęć.
My w roli statystów.
I te mebelki. Najpiękniejsze.
Co u Was?
Pierniczki? Malowanki? Wyklejanki? Aniołki i bałwanki?
A, ktoś pytał, jak tam nalewki.
Aroniówka odbywa kolejne sześciotygodniowe czary.
Pigwówkę cedzę za tydzień.
Winogronowej więcej nie zrobię.
Malinowa się gryzie.
Żubrówka w użyciu. A aromat....
Pozdravka.











piątek, 21 listopada 2014

Syzyfowo.

Jubileusz!
Walczymy dziesiąty rok.
I nie, że z wiatrakami. Może z nimi byłoby łatwiej.
Z czymś gorszym, złośliwszym, zaraźliwszym, a wrednym z nazwy jak uśmiech posła na H., co to niby słodki, a jadowity wielce był. [Na szczęście czas przeszły, bo już się do mnie z TV jadem nie śmieje.]
No gorzej przedstawić nie mogłam - oto on.
Niby ładnie.
Malowniczo nawet.
Ale. Spróbujcie to usunąć tak, żeby nie zostało nic, jak jest wszędzie? Wciśnięte, zamotane, wplątane.
 Grabimy, zbieramy, wyciągamy z zakamarków.
Potem palimy nim w piecu, bo na dworze wiatr rozniesie, deszcz zmoczy, zostanie, nie wyginie.
Szrotówek kasztanowcowiaczek!
Mam i ja! Mam, i następnego roku też miała będę, bo nie sposób gnoja zwalczyć.
Zastanawiam się, podczas grabienia nad wieloma sprawami:
- Ile liści ma przeciętny kasztanowiec?
- Kiedy i przez kogo zasadzony został nasz?
- Kto będzie wygrabiał, jak nie będzie już nasz?
- O czym myślę, jak myślę, że "nie będzie już nasz"?
... Nastrój taki, jak ta fotografia.
Wypalenie z melancholią.
Ponuro, ponurszo i najponurniejszo.
I widoków na lepsze brak.
Bo jak?
Pustka.
I zgniła mgła.
A w markietach durne choinki z plastiku i chińskie ozdóbki.
Pozdravka.



środa, 12 listopada 2014

Ogród świąteczny.

Kiedy pan D. , którego nie znam, [ i nie lubię za to, z czego go znam, a znam z ekranowych opowieści ] powiedział, że Polska to dziki kraj, oburzyłam się. Dawno to  było? Nie bardzo.
Dziś, ubolewając,  zdanie to  podzielam. Niestety w pełni.
A co? Nie dziki?
Miasto K. powinno się spalić ze wstydu za dwóch, a za jednego w szczególności, z trzech zdziczałych panów madryckich.
Policja umierać ze wstydu, że dopuściła do tego, co można było przewidzieć, czemu można było zapobiec, a nie potrafiła i dzicz zwyciężyła.
Święto, takie święto, a świętować strach.
A w ogrodzie jesienna  cisza, jesienny spokój i świąteczne czerwienie berberysów.
Piękne kontrasty.
Od jasnych.
Do ciemnych.
 W ogrodzie można świętować.
I świętowałam.
Tak.
I tak.
Pytam najmłodszą, czy wie, dlaczego dzisiejsze święto tak się nazywa, bo nazwę znała.
Cisza. Milczenie owiec, czyli trochę nagrzeszyłam.
Nagrzeszyła, bo pani coś mówiła, ale co mówiła, nie wie, a że powinna wiedzieć, wie.
- Nudne było?
- Taaak...
Robię najkrótsza lekcję patriotyzmu - "zabory", bo zabrali, potem kto zabrał i dlaczego, na ile zabrali i jak to się skończyło. Bardzo obrazowo i bardzo emocjonalne. Wtedy dociera.
Pojawiają się pytania! Sukces. Rozmowa i autentyczne zainteresowanie.
Drążąc dalej pytam jakich piosenek uczyła się ostatnio na muzyce.
Adekwatnych okazuje się. A jednak. Teksty tak sobie, a podobno śpiewa w szkolnym chórze. No więc?
-Teksty z kartek śpiewamy, nie musimy na pamięć.
Nie wiem, nie wiem. Ja bym przemaglowała. TE słowa, TYCH pieśni trzeba znać.
Słów hymnu UE też nie znają. Od dziesięciu, do szesnastu lat. Nie znają, sprawdziłam, nie trzeba, nikt nie wymaga.
Szkoła, szkoła, szkoła.
Mają wiedzieć wszystko, nie wiedzą nic, a jeśli już cokolwiek, to jest to wiedza bezmyślnie wykuta pod testy i pod statystyki.
Nie myślą, nie wyciągają wniosków, nie posługują się logiką. Nie muszą. Nikt od nich tego nie oczekuje.
Postanawiam się nie denerwować. Przy święcie? Nie warto.
Inne ogrodowe czerwienie.
Irga.
Dęby. Czerwone nawet z nazwy.
Sypią gdzie się da, a da się wszędzie.

Malowniczo, ale nie ma co się łudzić, że się rozłożą. Będą tak trwać i trwać.
Oprócz czerwieni ogrodowe złoto.
I takie.
A nawet takie.
Sypnęło mi złotem.
Moje ukochane msze zamsze uspokajają.
A lawenda kwitnie i pachnie dalej.
Spokoju życzę.
Pozdravka.















czwartek, 6 listopada 2014

Bardzo prywatne powroty.

Niby kilka dni, a czasu za  mało. Żeby zobaczyć co się zmieniło, wspomnieć co było.
Moje miasto.
Moje drogi, moje ścieżki.
Pierwsza to droga "do i z". Do i z liceum. Droga radości, droga przyjaźni, czasem trwogi i łez.
Idę jakby "z". Przepiękne kamienice po jednej stronie...
...a po drugiej park. Po lewej w głębi palmiarnia.
Park i palmiarnia. Bliskość tych miejsc i dziecięce codzienne z nimi obcowanie dało chyba początek moim fascynacjom wiadomo czym. Może jeszcze ogród botaniczny, choć do niego to już była wyprawa.
Idę parkiem. Jak wtedy.
Smutno. Pusto.
Pojawiły się amfory. Amfory-bryły. Dużo ich, ale nie wiem, czy mi się podobają.
Nie, zdecydowanie nie. Nadęte jakieś, rozdęte, a w środku zalane betonem.
Te żeliwne bardziej.
Miejsca w parku, które muszę zobaczyć. Jeszcze raz, znowu.
Fragment "skałek". Miejsce spotkań po szkole.
Wodopój, fontanna, nie wiadomo co. Tędy dziewczynka w różowym płaszczyku chodziła z Tatą na spacery i zawsze ją to nie wiadomo co dziwiło. Jak dziś.
Kiedy dzieci nie były jeszcze uzależnione, to tu, na stawku, zimą ślizgały się na łyżwach.
Wspomnienia adekwatne do czasu.
"Platan" - powiedział Tato -  i już wiedziałam.
Wieki minęły, na szczęście platan stoi, a ja wiem na zawsze.  Musiałam sprawdzić, czy jest.
Stąd widać moją podstawówkę. Piękna architektura. Trzeba dojrzeć, żeby to ujrzeć.
I budynek radia. Zawsze mnie zachwycał.
Przy kutym płocie, który oddzielał jego ogród od ulicy, rosły bzy i wzruszały nabrzmiewającymi wiosną pączkami. Potem odurzały zapachem liliowych kiści, obwieszczały pełnię wiosny, dawały nadzieję, że jednak będą wakacje.
Tu już byłam prawie w domu, koniec drogi "z".
Więc dalsza ścieżka.
Nie mogłam nie przejść się uliczką moich narodzin, dzieciństwa i młodości.
Trwa tu walka o te robinie - jedni za, inni przeciw. "Moją", która tak pięknie siała do pokoju zielone słońce i wiała słodki zapach już wycięto.
W lewo szło się do kościoła.
Chrzest, ślub, chrzty... Dalszy ciąg historii.
A u wejścia TA wierzba. Wierzba decyzyjna.
Pod nią, ja lat osiemnaście, dokonałam wielkiego wyboru - że życie jednak spędzę z M. Tak, tym samym od trawników.
W "mojej" dzielnicy mieszka moja siostra i nic w tym szczególnego, gdyby nie widok jaki ma z okna.
Taki zielony zaułek, który niezmiennie mnie zachwyca.
"I co ci się tak w nim podoba? Tobie??? "
Mnie.
No a potem były dni pokory wobec życia.
Moja Marzenka. Przyjaciółka. Razem przez tyle lat.
Uwielbiałyśmy Boya.
"Wychodzi letki z cichej klozetki,
Znów na kobietki popatrzeć rad."
Albo o tym co "...dostał takiej dziwnej manii, że chciał tylko do Stefanii".
Ktoś czytuje Boya? Ktoś zna?
Kwatera żołnierzy AK.
Spoczywają sobie, jak to w wojsku - równymi szeregami równych mogił w równych alejkach. Wyrównali...
W jednej z nich leży mój Tato.
I już.
Powrót z jednego do drugiego mojego miejsca na ziemi.
Oba tak samo bliskie, kochane, pełne wspomnień.
Ot, listopad.
Pozdravka.