Zaglądają, podglądają.

piątek, 28 października 2011

Taki czas...

Czas wyciszenia mimo zgiełku. Czas refleksji mimo pędu życia. Czas zadumy i czas rozmyślania o tych, którzy odeszli. Dawno, niedawno, byli, żyli, kochali, śmiali się i nagle opuścili nas, odeszli... 
Niczego już im nie powiemy, nie przeprosimy, niczego nie poprawimy. Jak dobrze, że udało mi się pospieszyć z kochaniem Tych, którym nie mogę już tego po prostu powiedzieć.
Są rośliny, które kojarzą się nam z cmentarzami, szczególnie ze starymi cmentarzami; bergenie, hosty, bluszcz. Dla mnie bluszcz. Najbardziej Hedera helix, bluszcz pospolity.
W lasach chroniony, w parkach sadzony jako roślina okrywowa, popularny w ogrodach. W tradycjach wielu narodów od dawna obecny jako roślina symboliczna, zwłaszcza jako symbol wierności i trwałości życia. W starożytności odgrywał ważną rolę w kultach szeregu bóstw egipskich, greckich i rzymskich.
Jest miododajny, stosowany w farmacji i kosmetyce. Piękną ma więc tradycję, ważne właściwości, ale jest rośliną trującą, uwaga więc na dzieci.
W moim ogrodzie jest kilka miejsc z bluszczem.
Najstarsze egzemplarze rosną na skalniaku, w pełnym słońcu, gdzie kiedyś posadzone zostały po to, żeby w ogóle cokolwiek rosło. Zostały, pomieszały się z irgami, iglakami i innymi roślinami. Tnę, wycinam, a one... no w końcu są symbolem trwałości życia...

Oplatają największy kamień w ogrodzie.
Wpychają się na schodki.

Z sadzoneczki wetkniętej w ziemię pod gankiem, bo "a nuż się przyjmie", wyrosła spora krzewinka i wgrała się w otoczenie.

Pod katalpą posadzone by oplatały pień.
A na kratce, by przesłoniły przestrzeń pod tarasem. To sadzonki ubiegłoroczne.
Jako pnącze pną się od kilku lat po bramce do ogrodu.


To chyba wszystkie moje miejsca z bluszczem w roli głównej. Z chęcią zastosowałabym go jako roślinę okrywową na jakimś płaskim terenie. Obmyślam miejsce dla takiego kobierca.
Wszystkiego dobrego, pogodnych dni.

poniedziałek, 24 października 2011

Mieć szerokie horyzonty...

...to skarb.
Ja je mam, nie tylko, mam nadzieję, w przenośni, ale za oknem. Głównie kuchennym, niestety zresztą, bo tak się złożyło, że najpiękniejsze widoki  mogę podziwiać  z kuchni i z łazienki. Oczywiście, mądry Polak po szkodzie. Teraz wiem, że należało remontować wnętrze domu inaczej, tak żebym nie musiała z salonu oglądać pola ziemniaków lub brokułów, a piękno ogrodu, ale było, minęło. Taką cenę płaci się za pośpiech i brak kasy w danym momencie, a że w kuchni spędza się jednak sporo czasu, więc nie płaczę nad rozlanym mlekiem.
Lubię wieczorową porą gapić się na moje szerokie horyzonty. Na ich krańcach stoją domki, w ich okienkach mrugają światełka, a niech jeszcze śnieg to wszystko pobieli, to mam za oknem takie kiczowate pocztówki świąteczne, czasem nawet z sarenkami.
Na razie, moje horyzonty jesienne.
Horyzonty pachną. Zimą mrozem i śniegiem, na przedwiośniu mokrą ziemią, wiosną kwitnącymi gdzieś tawułami, potem kumaryną z koszonych łąk, zapachem dojrzałych zbóż, a teraz wonią jesiennych dymów. Całoroczny spektakl dobiega końca i wkrótce zabieli się wszystko... po sam horyzont.
A hortensje ogrodowe kwitną w najlepsze na przekór porze roku.
Gorąco pozdrawiam!

czwartek, 20 października 2011

Światłem malowane.

Świty nie są mi obce nawet w październiku. Budzące się dni fascynują mnie różnorodnością przebudzeń. Zawierają wielkie tajemnice mających  nastąpić, danych nam, godzin. Chwil, w których ktoś się narodzi, ktoś pożegna życie na zawsze, ktoś będzie szczęśliwy, a ktoś zrozpaczony. Każde ze zdarzeń mających dopiero nastąpić poprzedza świt TEGO dnia...
Tak budzi się dzień nad moją wsią. Nad polami, łąkami i moim domem.
Następne zdjęcia to zdjęcia nieudane. Poruszone, a może zrobione źle ustawionym aparatem, ale popatrzcie na niezamierzony efekt. Tak namalowałabym świt, gdybym potrafiła mieszać kolory i malować.

Życzę pięknych świtów, poranków i dni.

poniedziałek, 17 października 2011

Jeszcze wczoraj...

... było tak.




Dziś natomiast... Parząc o bladym świcie pierwszą kawę pogratulowałam sobie, że opanowałam lenistwo i pochowałam w porę to co trzeba do piwnicy oraz zdążyłam ogarnąć warzywnik. Oleandry, agawy i inne wrażliwce siedzą bezpiecznie w zimowym mieszkanku, marchew, seler i buraczki, przysypane piaskiem jak należy, czekają, aż trafią do jesiennych pożywnych zup.
Ach, jakąż jestem zaradną kobietą miejsko- wiejską, sama sobie nadziwić się nie mogę!
Bo dziś świat za kuchennym oknem wyglądał tak.


 Szronu, deszczów, śniegów nie życzę, pocieszam się myślą, że do przedwiośnia już tylko cztery miesiące i kilka dni!
Damy radę, wytrzymamy!
Bo co nam pozostaje..?

sobota, 15 października 2011

Czerwone jabłuszka.

"A tu uwiądem narasta
Winna jabłeczna pora.
Czerwienna, trawiasta, liściasta,
W szkle pękatego gąsiora."

 Strofy o późnym lecie. Wiersz piękny, ale dla piątoklasistów trudny. Pełen przenośni absolutnie dla nich niepojętych, kolorów, których nie widzą, zapachów, których nie czują...
U mnie dziś podręcznikowa ilustracja do dwóch pierwszych wersów.
Jako że "Jadwiga ostatnie jabłka dźwiga" należało jabłonce wreszcie ulżyć. Kosze, skrzynki, drabina i po dwóch godzinach było po zbiorze. Niezwykle udanym w tym roku. Przycięta, prześwietlona, nawieziona, nie traktowana żadnym opryskiem nasza pamiątkowa krzywa jabłonka odwdzięczyła się za starania ekologią w czystej postaci. Zapach i smak prawdziwych jabłek zamknięty w doskonałym kształcie. 
Uszkodzone gradem lub jabłkowym robaczkiem, któremu nie zapobiegły sikory, trafiają na trawę i wkrótce stanowić będą ilustracją do dwóch pozostałych wersów zwrotki; są przeznaczone na wino.

    Najdorodniejsze ostrożnie do koszyka, do skrzynki i do piwnicy jako zapas na zimę, tylko nie wiem, czy dotrwają.

Na obiad były jabłka w cieście, na deser szarlotka, a duecik z ostatnimi winogronami robił już tylko za dekorację...
Miłego wypoczynku życzę.

wtorek, 11 października 2011

Ganeczek.

Zachwycił mnie ganeczek. Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Jeszcze dziecięciem będąc moją ulubioną rozrywką było zaglądanie ludziom w okna, oglądanie wejść do domków jednorodzinnych i popadanie w nieme zachwyty. Zostało mi to do dziś, z rozszerzeniem podglądactwa o ogrody. To magia. Wieczór, ciepłe światełka w oknach i w wejściach. Tu tak, a tu inaczej, tu stare krzesełko z koszem kwiatów, tu skrzynka, tam piękna tabliczka z numerem, dzwoneczek. Zachwyty.
I nagle.
Zdarzyło się tak, że późnym wieczorem miałam za zadanie pójść tylnym wejściem do ogrodu, zamknąć dopływ wody i zabrać zraszacz. Zapaliłam światło, poszłam. Wracam i... zobaczyłam najpiękniejszy ganeczek jaki widziałam. Mój ganeczek. Nigdy go nie oglądałam z zewnątrz, gdy był oświetlony, bo wieczorami wchodzimy do domu przez taras. I nagle taki widok. Cudo. Pospacerowałam jeszcze chwilę po ogrodzie podglądając własny ganek. Nie wiedziałam, że mam coś takiego.
No i sprawdziło się: "Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie."
Ja nie wiedziałam.
Nie miałam też naładowanych baterii w aparacie, więc zdjęcia z ujęć dziennych, niestety.
I troszkę historii.
Oto dom w chwili zakupu. Kiedy pierwszej zimy śnieg wszedł nam do domu przez nieszczelne drzwi, wiosną dobudowany został ganek.
 Niezła ruina, prawda? Ale tak było, choć dziś uwierzyć trudno.
A tu już doklejony ganeczek i taras, a dom pod ciepłą kołderką.
Wersja "otwarta" nie sprawdziła się, bo tu jak wieje, to wieje, jak leje, to leje, jak śnieży... no i znowu śnieg pchał się do domu. Ganek zyskał drzwi, okna, powstała wersja "zamknięta" i ta się sprawdza.




W środku, obok suchych ziół, nasze wykopki; podkowy i narzędzia znalezione w ziemi.


I co z tego wynika? Nic. Takie jesienne wspomnienia lata i lat, które minęły.
A może to, żeby zamiast budować nowe, kupować stare domy? Jeszcze starsze niż nasz. Warto je ratować, żeby zamiast tak...
... wyglądały tak?

Pozdrawiam ciepło, mimo paskudnej pogody.

niedziela, 9 października 2011

Jesienne nastroje.

Koniec pogody, początek jesiennych smuteczków, zadumań, nostalgii... i westchnień bez powodu.
Na ganku zagościły wrzosy w jesiennych kompozycjach.
Widzicie patisona? To owoc ubiegłoroczny. Całkowicie pusty, tylko nasiona grzechoczą w nim jak w grzechotce. Ma swoją historię. Zakopany w zeszłym roku w kompoście, odkopany kilka dni temu, przetrwał w stanie nienaruszonym. Nie rozłożył się, wysechł. Jak on WYSECHŁ w bardzo mokrym środowisku? Nie wiem.
Następne zdobycze z giełdy staroci.
Duża konewka bez sitka do kolekcji konewek.
I cudnej urody donica na ścianę. Jest mocno wysłużona, ale takie lubię najbardziej. Ciekawe, gdzie wisiała poprzednio, co w niej rosło? U mnie czeka na miejsce docelowe. Decyzji brak, ale cieszy mnie fakt zdobycia i posiadania. Na razie więc w pozycji horyzontalnej.

Ogród powolutku szykuje się do snu, a ja tak jak i on, chętnie przespałabym zimę.
Pozdrawiam serdecznie i niech Was jesienne doły omijają!