Zaglądają, podglądają.

wtorek, 29 października 2013

Wczoraj.

Jak zwykle wstaję ze skowronkami, których zresztą nie ma, ale które gdzieś tam też wstają. Przeliczam; na nowe szósta, to na stare... nie wcale nie tak znowu skowrończo.
Nie skowrończo, ale pięknie. Takie chmurki, to murowana pogoda.
Wiało. Wiało, ale zostało. Liści na wierzbie. Na innych liściastych też, czyli jeszcze sobie pozbieramy.
Kawa. Dla mnie początek dnia.
Śniadanie. Dla mnie podstawa dnia.
I ruszam. Kierunek - warzywnik.
Skopię, skopię skopię. Nie dam się nabrać, a rok temu dałam, na teorię nieskopywania. Tradycjonalistką jestem.
Idę.
Idę.
Idę.
Widać po zdjęciach, jak wolno idę.
Tak mi się chce... Ale idę.
Jestem.
Skopuję.
Skopuję głęboko, nie oszukuję.
W każdą bruzdę wsypuję taczkę kompostu, skądinąd kompostu nieudanego.
Kompost nieudany zawiera glajdowatą* paćkę powstałą z nieprzerobionej dobrze trawy. Trawa była mokra, zbita, nie przesuszona, a powinna być przewiędnięta. Trudno.
Glajdowate pacyny lądują w bruzdach - i tak zamienią się w próchnicę.
Określenie "glajdowate " jest nadzwyczaj adekwatne do tego, co ląduje w bruzdach.
W warzywniku niedobitki.
Rośnie jeszcze zupa. Porowa i selerowa.
Poza tym masa koperku samosiejku do zamrożenia i moja ukochana rukola...,
.... od której od dwóch lat jestem głęboko uzależniona.
Podczas kopaniu nasz uroczy listonosz przyniósł mi nagrodę. Świeża dostawa lektur.
Podobno ogólnie społeczeństwo nie czyta, więc poprawiam społeczeństwu statystykę. Poprawiłam już sporej części.
Niech utwierdzą mnie właściciele dużych ogrodów w mojej teorii - "im ogród większy, tym częściej o czymś zapominasz i gnasz z powrotem". Zgadza się?
Ja, najczęściej zapomniałam o nawadnianiu. Siebie. Taczka, szpadel, grabie, sekatorki, mam, wszystko mam, a... "kropli kranówy" nie mam.
Znalazłam sposób. Latem nawadniam się  malinami, do późnej jesieni winogronami.
Maliny już wycięte. Ale drugie źródło działa.
Przerwa, dalsze kopanie, a już po szesnastej jakoś zrobiło się szarawo. Gdzie czasy, że do wieczora w ogrodzie?
Wieczór zapada w połowie dnia.
Dobrze, że przyszła paczka.
Kupiłam dla jednej książki - Grażyny P. - a że najtaniej było w pakiecie, który to pakiet kosztował mniej, niż owa książka pojedynczo, no to za 17 z przesyłką, mam trzy. Mnie od takiego przybytku głowa nie boli, zima długa.
Tak to było wczoraj.
Dziś znów ze skowronkami. Kawa, śniadanie, piękna pogoda, szpadel w dłoń i idę!
Na blogach słodziutko już; aniołeczki, gwiazdeczki, bombeczki, konisie na biegunach, reniferki, a u mnie  ogrodnicza proza.
Pogodo trwaj!
*Glajda - w gwarze poznańskiej błoto.
Pozdravka.












czwartek, 24 października 2013

Jesień?

Gdybym była najstarszym góralem, to powiedziałabym, że ja takiego października nie pamiętam. Lato, lato wszędzie!
Ale dąb czerwony czerwienieje, więc jednak jesień.
 Derenie się złocą - jesień.
Pies w barwach ochronnych, jak zawsze, ale sierść już gruba, zimowa -  jesień.

No i rozpoczęły się jesienne wyprzedaże. Bez szaleństw, jednak o likwidowane stoiska dla tradycji zahaczyłam, to i owo zakupiłam. Bo za taki bezcen, jak nie kupić?
Cebule w bombonierce. A co mi tam, będzie miły zestaw do wiosennej donicy. Trzy z groszami.

Stan cebul idealny, a przecież mogłoby być różnie.

Kolejne podejście do róż. Może wreszcie pokocham? Po dwa pięćdziesiąt.

Jeszcze debecje, po dwa i kilka nędznych wrzosów po złotówce. Na pewno okażą się piękne i wdzięczne za uratowanie.


Powojnik zabiedzony, kupiony z głęboką wiarą w jego  potencjał. Trzy.

Tyle emocji i radości za bezcen!
Jesień - dzień bez szpadla, dzień bez dzielenia, przesadzania i sadzenia, to dzień stracony! Dzieliłam i ja.
Dzieliłam rozchodniki okazałe i okazało się, a nawet ukazało, TO.
Co TO jest? Takie brunatne plamy w części podziemnej? Ktoś coś wie? Ktoś z jakąś radą? niby żelazne rośliny, a jednak.


Kosz, wierny pomocnik, przydatny wielce w ogrodowych sytuacjach, też z przeceny.


Posadzone, zakończone.

Kolejna "ostatnia " kawa w ogrodzie.

Z widokiem na to, co jesienią najpiękniejsze.




Bezkresne przemierzanie ogrodu, mimo że znam go jak własną kieszeń, zawsze czymś zaskakuje. Bo nagle taka dziura w ziemi.
Nora. Czyja? Kto w niej rezyduje? Lisia jakaś, ale czy ja wiem?

Albo cuda na kiju.

I cuda na słupie.

Może i jeża się doczekam? I słowika?
Ech, co ja tu o wiośnie, jak zima przed nami?
Pozdravka.


























piątek, 18 października 2013

Nagrabiam sobie.

Monika pyta, ja odpowiadam. Wszak liście lecą, lecą, lecą i lecieć jeszcze będą. Co robić?
Ano zależy. Gdzie lecą, na co lecą i z czego lecą?  Ja robię tak.
Zostawiam wszystkie liście z drzew i krzewów rosnących  w części zwanej laskiem, parkiem, jak zwał, tak zwał.
 Pod aronią.
Pod pęcherznicami.
Pod czerwonymi pęcherznicami.
Pod dereniami.
Pod brzozami. Brzozowe liście rozkładają się najszybciej, wiosna nie będzie po nich śladu.
I pod wszystkim, co tam rośnie i gubi listowie. Zostawiam ten "szum" dla zwierząt małych i dużych, niech mają kryjówki, pokarm, ciepełko i co tam chcą. Może w ten sposób zwabię wreszcie do ogrodu jeże?
Wiosna wygarnę z grubsza nierozłożone resztki, a może i nie, bo niech się ściółka ściele.
Zgrabiam natomiast wszystko, co leży na trawnikach, bo pozostawienie daje gwarancję pleśni śniegowej, czego M by nie zniósł.
Pod surmią.
Pod wierzbą.
Zbiory trafiają na kompostownik.
Najzażarciej walczymy z liśćmi kasztanowca wraz ze szrotówkiem.
Te liście palimy, bo to jedyna szansa na pozbycie się szkodnika.
Czyszczę też przysypane listowiem iglaki.
Tu liście winorośli na jałowcach.
Ze względów estetycznych zbieram opad winobluszczu, inaczej zasypałby dom.
Reasumując - o tej porze dmuchawa i grabie, to najczęściej używane sprzęty.
Beznzdzieja tych prac odpłaca się codzienną utratą milionów kalorii. Tak to sobie tłumaczę i macham grabiami.
W przerwach między machaniem udaję, że lubię jesień i że TAK jest też ładnie.
W co sama nie wierzę, bo zdecydowanie wolałabym wiosenne bratki.
Kubeł z uszami z giełdy staroci, pierisy z wyprzedaży, o doniczkach pisałam, skrzynki zrobił M.
Z innej beczki.
Maniakalnie podglądam ogrody i maniakalnie podglądając doszłam do subiektywnego,  zaznaczam to wyraźnie, wniosku następującego.
Nie sadzić iglaków, a jeśli, to z umiarem. Są wygodne, bo liśćmi nie sypią, ale nieskończenie nudne i oklepane. Tak jak żywotnikowe nasadzenia wzdłuż ogrodzeń. - ogródek - tuje, ogródek - tuje, ogródek.... i  w nieskończoność takie pudełka. Że ogrody małe, sąsiedzi wścibscy, widoki nieciekawe i że jakoś osłonić trzeba, wiem. Ale może czymś innym? Bluszcz taki na przykład, na siatkowe ogrodzenia? Klematisy? Albo cusamen do kupy? Najpierw hederka się poleni, ale potem jak burza ruszy i zasłoni. Berberysy? Miejsca nie zajmą, ciąć można, liski małe, same się rozłożą. No są sposoby, żeby ogrody nie były takie jednakowe. W dużych ogrodach rozmach większy, tylko pomyśleć trzeba.
Berberysy w rzędzie. Pisałam, że po złotówce z marketowej czystki? Pisałam. Że podsadzić by czymś trzeba? Pisałam, nie podsadziłam, bo nie wiem czym. 
Czasem jednak iglaste niezbędne. Moje sąsiedztwo straszy. Padło więc, za radami Waszymi cennymi, nie na zaplanowane daglezje, a na świerki. Bo zimą też nie chcę sąsiedztwa oglądać, a iglaste zasłonią. M pojechał był, nabył  i... oniemiałam. Przywiózł świerkowe przedszkole, a nawet żłobek. Pani Leśnik tak nakazała. Skoro kopane, to najmniejsze. Dają największą gwarancję na przetrwanie. I tak powstaje świerkowa przesłona przyszłości, czyli dalej będziemy mieli widok na rasowe gospodarstwo wiejskie przeczące dwudziestemu wiekowi i rolnictwu UE. Trudno. Ja poczekam, tylko, czy doczekam?
TO będzie kiedyś świerkowym szpalerem.
Część żłobkową wpakowałam w doniczki i poczekam do wiosny.
To natomiast będzie szpalerem cisowym.
Cierpliwość ogrodników nie ma granic...
Mam dwa takie korytka, a szpaler posadzony zostanie tu, w "nowym ogrodzie".
Gdzie trwają prace budowlane.
Gdzie kiedyś było tak.
Pole pszenicy za skarpą, potem skład drewna i kompostowisko zamieniamy powoli w "drugi ogród".
Zwariowaliśmy? Pewnie tak, ale to miłe wariactwo.
Zgnębiona, dosłownie, marnymi widokami, nalewam kolejny nalew nalewek na zalewanie jesiennych smutków. Co za cudne słowo "nalewka", prawdaż? Jest w nim lato, słońce, słodycz i moc. Piękne prawie jak "dziewanna".
Macie swoje ulubione słowa?
Ja mam. Mam  nawet swoje własne. Patrz niżej.
Pozdravka.