Zaglądają, podglądają.

wtorek, 31 lipca 2018

Jeszcze lipiec trwa.

Jest dziesiąta, jest 31. lipca i jest 31 stopni.
Roztapiam się.
Zimne śniadanie nie ratuje.


Blog trafi szlag, już nikt tu nie zajrzy. Codziennie się zabieram i nic.
Może więc, żeby go uratować, bo szkoda, szybki przegląd lipca.

Najpierw Lublin.


To miasto, pełne wspomnień i magnetyzmu, odwiedzam z uporem maniaka.
Chłonę jego zapachy.


Lublin pachnie lipami.
Podziwiam wszystko.


Wspominam. Tu mieszkali Dziadkowie.


Zachwycam się nowym.


I starym.


Siedzę i siedzę... Tu.


...myślę i myślę... Tu.



Skojarzyło mi się - Beata też stąd.
Ja też trochę. To miasto mojego Taty. Podchorążówka, ma dwadzieścia lat i jeszcze nie wie...


Stąd wyruszał drugi raz. Widać gdzie.


Na pięknym cmentarzu pełnym mogił takich i o wiele starszych, jest grób Babci.


Rozumiecie więc, że do Lublina muszę.

Miał być taras latem, ale nie będzie.
Nie będzie, bo tło mi się zepsuło. Jak pokazać śródziemnomorskość na takim tle?


Moja uratowana dawno temu katalpa, która rośnie przed tarasem, wygląda tak, a trawnik w lipcu wyglądał jak w październiku.


Leczę i mam nadzieję, że wyleczę.
A tak pięknie zakwitł agapant.


Dwanaście pędów kwiatostanowych na jednej roślinie dzięki trzymaniu jej w ciasnej doniczce. Sprawdza się!

Ogród w upale jakby poszarzały, senny, dopiero na zdjęciach widać kolory.


Floksy rozmnożone skutecznie, ale bez szaleństwa.

Skoro przy różu jesteśmy, to hortensje jednak oszalały.


Hibiskus tez nieźle, ale to dzięki wodzie.


Szary z niebieskim w kompozycji przypadkowej.


I niebieski jako taki z rdzawym aksamitkowym.


Potem rdzawy przechodzi w złoty...


A ja idę w cień, bo już 32 zmienia się w 33.


W lipcu kręcono u nas reklamę pewnego wchodzącego na rynek nawozu.


Udział brał mój warzywnik, M, trawnik i hortensje.


Jestem pełna zachwytu nad tym, co potrafi telewizja. Mój beznadziejny warzywnik na ekranie był taki, że gdybym nie wiedziała, jaki jest, to bym uwierzyła.

Pod koniec lipca druga podróż sentymentalna.

Tą drogą przez wiele lat jeździłam i chodziłam.


Bo tam, w tym ukrytym w głębi pałacyku, mieszkaliśmy.


Stacja Hodowli Roślin przestała istnieć, park i pałac ktoś kupił, wyremontował, i chwała mu za to, ale czemu nie pozwolił mi sfotografować z bliska?
Bo są ludzie i ludziska. Nie, to nie.
Mamy wspomnienia i zdjęcia.


To młodsza córka i ja w "pałacowej" kuchni z widokiem na park.

Tego obiektu natomiast nikt nie pilnuje.


Już nie ma czego pilnować. To moja ukochana szkoła, a właściwie to, co zrobił z niej czas i źli ludzie.


Kiedyś tętniło tu życie...
Uczyłam biologii . No to dziś mamy temat  - " Sukcesja ".
I ilustracja.


I po lipcu.
Po smutnym lipcu.
Zbieram maliny i nucę "Cykady na Cykladach".

Pozdravka.