Zaglądają, podglądają.

środa, 31 sierpnia 2011

Jeszcze sierpniowo, już wrześniowo... wrzosowo...

"Wrzosy, wrzosy — lila mgła.
Gdzieś we wrzosach chłopak padł.
O poranku kroplą rosy
zapłakały nad nim wrzosy.
Nikt nie mówił zbędnych słów,
gdy wyrastał w lesie grób.
Czasem tylko wiatr niósł głosy,
to szumiały polskie wrzosy."

"I tak śpiewali: Ach, to nic,
że tak bolały rany,
bo jakże słodko teraz iść
na te niebiańskie polany.

(A na ziemi tego roku było tyle wrzosu na bukiety)"

Wrzosy...w poezji, w piosence, w ostatnich westchnieniach ciepłego, jeszcze letniego wiatru, w zapachu przedjesiennego lasu, we wspomnieniu wakacji dzieciństwa spędzanych na leśnych polanach, w przywołaniu wypraw na wrześniowe polowania z Tatą...  Wrzosy zakwitają, wrzesień nadchodzi...
Rośliny obrzeży naszych lasów, niby twarde i odporne, w ogrodach bywają nieco kapryśne. Muszą mieć doskonale przygotowane podłoże; kwaśne i piaszczyste, podlewane powinny być tylko rano, a na zimę należy je okryć. Dobrze czują się w towarzystwie innych kwaśnolubnych... Trudno stworzyć im warunki takie, jakie mają w naturze, więc trochę zachodu  z nimi jest, ale gdy zakwitają, są tak piękne, że warto. 
Moje wrzosowisko urządzone na "nieczynnej" piaskownicy, nie jest modelowe. Coś wypadło, coś dosadzone, pomieszane, a jednak ma jakiś urok, czy nawet magię. Nie mam wrzośćców, dla mnie trochę wydumanych. Wiosną, zamiast nich, uroku ściętemu wrzosowisku dodają rododendrony, azalie i powsadzane gdzie się da krokusy i żonkile.
Moje małe wrzosowisko.
Rok temu na wyprzedaży kupiłam marne badylki z nazwą "azalia".  Warto było kupić więcej...
Widoczek.
Golteria rozesłana już się rozściela. Za rok będzie jej więcej. Zdobna z koralowych owoców.
Czyż tu nie nastrojowo? Nie nostalgicznie i jesiennie?
To mój jałowczyk, wyhodowany z małej gałązeczki i jeszcze mniejszego korzonka.
A ten mały buczek rośnie tu jako przyszłe drzewko bonsai. Musi pogrubić pień, korona stale jest przycinana.
Dzieci kiedyś bawiły się w sianie nasion brzozy. Może to przypadek, a może i to ich dzieło? Brzózka posiała się w idealnym miejscu.
Jeszcze raz!
W moim azylu kawiarniano - literackim zakwitają jesiennie rododendrony.
 Matka Boska Ogrodowa została ogrodzona. Wiem, wiem, kicz, ale to mój kicz. Tak brzydki, że coraz piękniejszy.
Moja mała dziewczynka, jak wiele dzieci, jutro pójdzie do szkoły. Ona po raz pierwszy i baaardzo się boi. Zobaczcie ten smutek. Jeszcze lato, jeszcze wakacje, a tu SZKOŁA!
Pozdrawiam nastrojowo.




sobota, 27 sierpnia 2011

Wyzwanie.

Aż boję się pisać, żeby nie zapeszyć, ale fakt jest faktem; czeka nas nowe wyzwanie ogrodowe.
Troszkę historii. Działka  w całości miała ponad 7000 m2. Podzielona została na dwie równe części. Ta, na której jest dom i ogród, sprawia wrażenie zagospodarowanej w całości, ale wcale tak nie jest. Za skarpą jest teren, wcale nie mały, którego na szczęście nie widać, a na nim warzywnik, kompostowa pryzma i do dziś, po środku, ogromna hałda drewna opałowego kupionego na wieloletni zapas. Do dziś, bo M, po trzech sezonach rąbania, ogłosił bunt, drewno sprzedał. Drewno sprzedane, teren odkryty, i co dalej? Koniec tłumaczenia się przed sobą, że nic tu nie można zrobić, bo to drewno... Drewna nie ma, podobnie jak pomysłu, co tu zrobić. A miał być. "Ty myśl,myśl, bo to drewno kiedyś zniknie." No niby pomysły mam, ale czy dobre? Głównie chodzi mi o to, żeby się nie wdać w coś pracochłonnego. Minimum wysiłku. Trochę naturalnie, ale trzymane w ryzach.
Teren przedstawia się tak.
Wyjście na "dziki teren" wygląda jeszcze jako tako...
Ale po prawej, zaraz za wyjściem jest już tak.

I lewa strona.
I jeszcze widok na całość, no prawie całość. Nasz teren kończy się mniej więcej tam, gdzie kończy się chwastowisko i zaczyna łąka, na której pasą się krowy sąsiada.

Widok zza tyłu skarpy. Kamienie układałam całą zeszłą jesień. Świetnie mi to zrobiło na kondycję, linię i jesienne smutki.
To moja wyhodowana z gałązeczki wierzba, Pod nią patrzę i myślę, co z tym wszystkim zrobić. Dobrze się myśli, bo już daje cień. Z natchnieniem nieco gorzej, sprzyja raczej marzeniom, głównie o niebieskich migdałach.

Z marzeń o ognisku prawdziwym powstało ognisko prowizoryczne, tymczasowe. Piłka w ognisku to przypadkowy symbol końca wakacji.
Są tu jeszcze kamienie "bo się przydadzą" i kawał wielkiej rury z tym samym przeznaczeniem.
I jest jeszcze ostatni transport drewna, które dziś ma opuścić teren.
Jak drewno odjedzie... no nie wiem, co będzie, jak go już nie będzie...
Myślałam, myślałam, ale NIE WYMYŚLIŁAM...
Wielki staw kąpielowy... Byłoby cudnie, ale nierealne. Zbyt wiele kasy i  pracy. Odpada.
Zalesić. Niby można, ale zasłonimy sobie piękny widok. Bez sensu, szkoda widoku.
Wersja robocza na dziś jest taka. Od łąki sąsiada posadzić ligustrowy żywopłot, bo będzie kontynuacją tego, który już jest, odgrodzi, ale nie zasłoni. W żywopłocie, być może pofalowanym,  drewniane  wrota, które czekają na "przyda się" na strychu, a będą akcentem. Całość obsiać "dziką łąką", albo po prostu trawą, tylko nie zrobić z tego zadbanego trawniczka., kosić bez zbierania trawy, albo wykaszać częściowo. Wkomponować ognisko, zasłonić kompostownik, dosadzić wierzbę płaczącą. Drobiazgi wkomponują się same.
Jest upał . Dobrze, że ewentualny żywopłot sadzi się jesienią.
Pozdrawiam gorąco, wręcz upalnie.
A może jakieś podpowiedzi, sugestie?

czwartek, 25 sierpnia 2011

To koniec?

Koniec lata. Jakby się nie czarować, to jednak JEST koniec lata...
Poranne mgły snują się nad ogrodem. Zjawiskowo, ale niestety końcowo...


Malinowe podwieczorki z widokiem na zakwitające wrzosy są cudownie leniwe, ale już jakby nostalgiczne... O popatrz, brzoza kilka listków zgubiła..., aronia czerwienieje... , idzie jesień.


I pod sam koniec lata kupiłam parasol. Wreszcie. Sześć lat go kupowałam! Taką prostą rzecz! Dom wyremontowany, TAKI [ w sensie duży] ogród założony, a parasola nie było czasu kupić. Kawa o poranku wreszcie bez słońca w oczy! Ma się rozumieć, że z przeceny!

Lepiej późno, niż wcale. Mogę w cieniu kontemplować muzykę os w winobluszczu. Swoją drogą, nie wiem, czego one tam szukają?
Uwijają się jak w ukropie, bo czas, czas, czas. Czas goni nas.
Nas też tak goni, więc spokoju i znalezienia CZASU na to, by móc nacieszyć się cudami mijającego lata.

niedziela, 21 sierpnia 2011

Kasztanowiec.

Zobaczyłam go siedem lat temu, kiedy zastanawialiśmy się nad sensem kupna siedliska. Stał na jego straży przy drodze, przed wejściem na posesję. Brązowe liście miał całkowicie porażone szrotówkiem kasztanowiaczkiem. Jeszcze nie był mój, ale już go ratowałam. Wygrabiałam, paliłam i tak w kółko przez wiele dni. Sąsiad gospodarz radził zostawić tę robotę, bo "liście, pani, same się rozłożą". Wyjaśniłam o co mi chodzi, zrozumiał ideologię, nie zrozumiał sensu pracy, wsiadł na rower i odjechał. Wiem, co pomyślał, że ewentualna sąsiadka to miastowa wariatka. Wiem.
Grabiliśmy i paliliśmy przez kolejne jesienie, a cholerny szrotówek był. Wiedziałam, że to jego poczwarki ukryte w opadłych liściach, sieją spustoszenie i że tylko ta metoda tak na prawdę może dać efekt.
Dała! W tym roku nasz kasztanowiec jest zielony, mimo końca sierpnia!
Liście i tak zgrabimy i spalimy nie bacząc na wymowne spojrzenia sąsiada. Przez kilka lat już się oswoiłam z tym, co sądzą o nas Tubylcy.
W Polsce giną całe kasztanowe aleje, giną kasztanowce w parkach i przy drogach. Bardzo mi szkoda tych drzew i ciekawa jestem, bo to długi proces, czy w końcu zwycięży równowaga biologiczna, czy szrotówek kasztanowiaczek. A jeszcze czai się robiniaczek i lipowiaczek. Będzie co grabić i palić... już tak niedługo...
Pozdrawiam spod zielonej korony.


środa, 17 sierpnia 2011

Owocowo.

Nie lubię owoców. Zauważyliście, że ludzie dzielą się na "owocowych" i "warzywnych"? I że to przekazuje się w genach? Ja jestem "warzywna" i warzywka mogę jeść na okrągło; surowe,  gotowane, w surówkach, sałatkach, jako dodatki i jako solówki, w sosach zimnych i gorących, od śniadania, po kolację, zawsze! Jakby tak się zdarzyło, że nie miałabym warzyw, ale się nie zdarza, to nie miałabym co jeść. Lato, to moja pora, bo najlepsze są warzywa świeże, nie przetworzone mrożeniem i konserwowaniem. O tym, że jeszcze lepsze są te z własnego ogrodu nie wspominam, bo to się wie. Dobrze, że warzywniki, po latach obciachowości, stają się znowu modne.
Miało być owocowo, a zboczyło mi na warzywa. Wracam .
Czasem w sezonie jadam raz, czy dwa, truskawki, i to starcza mi na rok, potem kilka brzoskwiń, zimą z rozsądku i nieprzymuszonej woli mandarynki , a jabłka,  jak M mi zapoda na talerzyku, pokrojone i nie wypada nie zjeść, bo nie każda tak ma. Gdzieś w przelocie zdarzają się winogrona, śliwki i inne owocki, ale niewiele tego jest. Za każdym razem, kiedy je jem, zastanawiam się, dlaczego ich nie jem częściej. Odpowiedzi brak.
Sadu więc nie posiadam i nie posiądę, bo nikt z tego nie skorzysta . Raz i drugi próbowałam zasadzić wspaniałą brzoskwinię, jaką dostałam od Przyjaciółki, ale obie pożarły sarny.
Ale jednak "cośtam" mam. W ramach sentymentów zostawiliśmy na działce, w dziwacznym miejscu, dziwaczną jabłonkę, która witała nas czerwienią jabłek przy pierwszych podchodach do jej kupna. Wielce pokraczna, mimo korekt pozostała pokraką i taką już będzie. Myślałam o usunięciu jej, ale wiem, że bardzo bym tego żałowała. Ma dwie zalety; rodzi co drugi rok cudowne w smaku owoce, które zużywam do produkcji buraczków z jabłkami w słoiczkach i pięknie wygląda z okna  przedpokoju. Teraz jabłka jeszcze zielone, bo to późna odmiana.


Mam też krzew aronii. Jest u mnie przypadkiem takim, że na wyprzedaży był krzew bezimienny, bezlistny , ale mocny. Po kilku latach okazał się być aronią właśnie. Owoce zużyję na nalewkę, bo jakoś zużyć należy, prawdaż?

Lubię kwiaty pigwowców i to, co można zrobić i ich owoców. Pigwówkę. Aromat nie do opisania!

A to moja winnica dwukrzewowa. Powstała, bo przecenili winorośle, a ja potrzebowałam coś szybkiego na zakrycie gołej pergoli, czy bramki, jak zwał, tak zwał. Przeznaczenie winnych gron wiadome. Z winogron robi się wino.


No i widzicie, do czego służą mi owoce . Jak nie w buraczki, to w napoje procentowe. A, jeszcze mam kilka krzaków malin, ale chruśniak to dla zdrowotności, na soczek przeciw jesiennym przeziębieniom. Chociaż... jakby nalewkę malinową zrobić...? Kto wie?
Wiele razy słyszałam pytanie - "dlaczego nie założysz sobie sadu, masz tyle miejsca ?" Mam miejsce, ale nie mam potrzeb, dążności do jego posiadania i czasu, którego zaczynam mieć jakoś coraz mniej, co sami pewnie znacie. Mój zbiór, kilku zaledwie, roślin dających owoce, to taki "sad rozproszony". Tak bym to określiła i taki mi wystarcza.
A tymczasem...

"Owocowym" i "Warzywnym" smacznego!












   


niedziela, 14 sierpnia 2011

Co ma legwan do dywanu?


- Co się stanie, jak się woda wyleje do kosmosu?
- Powiedz, jak się nazywa ta jaszczurka podobna do dywanu, ale nie iguana?
- Dlaczego woda utleniona szczypie, jak powiedziałaś, że nie szczypie?
-Czemu jest czerwone tam gdzie było słońce?
Setki pytań, na które należy udzielić odpowiedzi zrozumiałej i wyczerpującej temat tak, by odpowiedź nie spowodowała kolejnej serii pytań. Trudne, ale przy wielkiej cierpliwości i przebiegłości,wykonalne.
A jaszczurka podobna do dywanu, to legwan. No, legwan-dywan, jakby nie patrzeć brzmi podobnie i o to chodziło, o podobieństwo brzmienia słów, a nie o to, że legwan dywan przypomina, bo że nie jest podobny do dywanu, to wiedzą wszyscy, a siedmio i dziesięciolatki, z pewnością! Wszyscy, oprócz mnie, dlatego na legwana nie wpadłam od razu, o nie. Logika dzieci jest prosta jak drut, tylko dorośli nie potrafią już, z racji swej dorosłości, tak prosto myśleć.
KONIEC TURNUSU! Koniec kolejnego rodzinnego turnusu. Koniec wszechobecnego bałaganu, płaczu , bo umarła jaskółka , stu sandałków na każdym kroku, potopów w łazience, porzuconych na podłodze ręczników, spineczek i gumeczek, zużywania rolki papieru toaletowego dziennie, wymyślania dań... Koniec.
A jednak żal. Przytulań i buziaków, bo taka potrzeba, zapewnień o miłości, utulań na dobranoc, cieplutkich policzków, czesania miękkich włosków, zabronionych zabaw kijami - mieczami, pisków i śmiechów w ogrodzie i wieczornych spacerów przed siebie.
-Nie martw się, przyjedziemy niedługo! Będziemy tęsknić! Pa, pa.
O matko, jaka jestem zmęczona...

Słuchanie, co piszczy w trawie.
Odpoczynek.
A w ogrodzie? No, zbyt wiele czasu na ogród nie miałam, ale zdążyła zakwitnąć budleja.


Kwitną ukochane aksamitki.
A

Niedługo zakwitną wrzosy...



Nie wiem, czy je lubię, czy nie. Liliowce.

Co do cynobrówek, nie mam wątpliwości; lubię!
Lubię też barwinek i to zestawienie rośliny i materiałów.

A tego nie lubię, bo za dużo deszczu tego lata.
No to... papa!