Zaglądają, podglądają.

czwartek, 29 września 2011

Brzydota plastiku.

Jeżdżę tą trasą bardzo często, ale dopiero kilka dni temu TO zauważyłam. Śliczny domek z czerwonej cegły i kapliczka, czy po prostu figura Matki Boskiej, stojące w otaczającym go ogrodzie. Tak ładnie komponowała się jasność figury, czerwień cegły i zieleń, tak naturalnie winobluszcz oplatał ganek domku, że wysiadłam z samochodu, żeby obiekt uwiecznić. Spójrzcie, czyż nie ślicznie?
 Tyle zauważyłam jadąc. Wysiadłam, podeszłam do płotu i czar prysł. Bo na postumencie pod figurą stało coś, co wyłowię wzrokiem zawsze i wszędzie, czy chcę, czy nie. W najpiękniejszym ogrodzie, a zdarza się to i w najpiękniejszych ogrodach, w skromnych ogródeczkach, na balkonach i tarasach, zauważę natychmiast to, czego tam być nie powinno. Co wychwytuje mój wzrok? PLASTIK. Koszmarne plastikowe korytka i takież doniczki. Żeby nie wiem jak chciały naśladować materiał naturalny, nigdy mu nie dorównają i nigdy go nie zastąpią. Nie są gliną, kamieniem, drewnem, są  i pozostaną na wieki PLASTIKIEM.
Stałam pod płotem pod figurką i ... i nic. Mogłam sobie tylko wyobrazić, o ile ładniej wyglądałaby tu zwykła gliniana doniczka, że o korytku nie wspomnę. Tymczasem wyglądało to tak.

Już nie widziałam uroku domku, ganeczku, jasnej figury. Widziałam koszmar zielonego PLASTIKU. Może się czepiam, ale nic na to nie poradzę. 
Betonowym płotom, stukrotnie załamanym dachom, kolumnom i kolumienkom stawianym nie wiadomo po co i na co, no i PLASTIKOWI w ogrodzie, mówię NIE!
Pozdrawiam pogodnie!

piątek, 23 września 2011

Jesień?

Oto widzisz, znowu idzie jesień -
człowiek tylko leżałby i spał...
Załóżże twój szmaragdowy pierścień:
blask zielony będzie miło grał.

Lato się tak jak skazaniec kładzie
pod jesienny topór krwawo bardzo -
a my wiosnę widzimy w szmaragdzie,
na pierścieniu, na twym jednym palcu.

Konstanty Ildefons Gałczyński
1937
Nie mam szmaragdowego pierścienia, ale mam piękne wspomnienia z tym wierszem związane i tomik poezji, który kiedyś zaczytywany, dziś zakurzony leży na półce. Dobra pora, żeby go odkurzyć i przypomnieć Współczytaczowi.
Równonoc. Zrównanie dnia z nocą. Początek jesieni. Właśnie nadeszła i bardzo mi się to nie podoba. Teraz już tylko gorzej; ciemniej, zimniej, smutniej, aż do przesilenia zimowego, kiedy zaczynam liczyć mizerne minutki przybywającego dnia.
Przez okna podpatrzyłam PASKUDNICĘ, jak wchodzi.
Od wschodu wdrapała się po wierzbie.
Od zachodu, po jabłoni.
Od południa, otulona mgłą, bo samej jej było zimno, weszła po trawie.
Tak JĄ zobaczyłam przez okna o poranku.
W jesiennym już słońcu poszłam do ogrodu, popatrzeć, co zmieniła noc. Na ukochanym wrzosowisku lśniła rosa.

Kolory wrzosów zachwycały .
Berberys zapłonął wśród zieleni.
I zakwitły jesienne błękity.
Jesień, czy chcemy, czy nie, jesień.
O lecie jeszcze przypomina rozszalała w kwitnieniu surfinia.
Wszystko było jak wczoraj. I nagle zobaczyłam snujące się niteczki babiego lata. Po południu plątały się już po każdym niemal krzewie... Tego na pewno nie było.
JESIEŃ...
Pozdrawiam więc już jesiennie, ale bardzo ciepło. Jak zawsze.

czwartek, 22 września 2011

Lanie wody.

Przypominam, bo sama zapominam!
Podlewajmy zimozielone. Muszą przetrwać zimę i jej wysuszające wiatry, szczególnie te przedwiosenne, kiedy już słońce grzeje i dodatkowo wysusza. Wyparowują wodę przez liście, przez igły, a uzupełnić nie mogą, bo ziemia lodem skuta i znikąd ratunku.
Myślimy, patrząc na pozimowe straty, że wymarzły, a to często nie prawda; uschły z braku wody. Więc lejmy im wodę teraz, niech mają, niech gromadzą. Raz na tydzień, byle dużo. No, chyba że leje z nieba, wtedy przerywamy.
Kogo poimy?
Iglaki, szczególnie młode.
 Rododendrony.
Azalie.
Bukszpany. Te z ostrożnością, bo nie lubią stać w wodzie.

Golterie. Piękne krzewinki, polecam do kompozycji jesiennych!
Trzmieliny. Na wszelki wypadek, bo raz liście gubią, a raz nie.
I jeszcze, z mojej kolekcji zimozielonych, berberysy Julianny. Przepiękne mocne, wyraziste krzewy, dobre do formowania i chyba mało rozpowszechnione. Nie mam ich pod ręką na zdjęciu, ale zapamiętajcie tę nazwę. Warto!
Może macie jeszcze inne. Popatrzcie, komu potrzebne jesienne lanie wody.
Na tym dzisiejsze wodolejstwo kończę, pozdrawiam w ostatni dzień LATA 2011.

niedziela, 18 września 2011

Las jeszcze raz.

Ach, mój "las"...
O, jakże boleśnie skrytykowany w komentarzu... Że świerki srebrne i tuje nijak się do lasu mają. Że jak można było ograniczyć żywopłotem. Że koszony trawnik w lesie. Ufff... Jakbym słowa las z uporem maniaka nie pisała w cudzysłowie. A pisałam. Wiem, że to nie las, bo wiem, co to las...
Ale jako że "prawdziwa cnota krytyk się nie boi", poszłam do "LASU", popatrzeć, jakby go bardziej w LAS zamienić.
I tak po kolei. Żywopłot? Żywopłotu nie zlikwiduję. Powstał na samym początku, jako ograniczenie działki. wolę takie tło, niż widok na pole ziemniaków. Zostaje.
Świerki? Niechże rosną, mamy dla siebie i rodziny własne choinki na święta. Tuje? Kiedyś może zlikwiduję, teraz są wypełniaczami i siedliskiem ptaków; tyle w nich gniazd... ,szkoda. Zostają.
Co ja mogę tu zmienić? Nazwę mogę zmienić! Przerabiam "las" na PARK! Mam PARK...
Chodzę więc sobie po PARKU i popatruję, co z tym trawnikiem. To żaden trawnik. I dobrze. Tak miało być. To chwastowisko; jakieś trawy, mniszek, koniczyna, igliwie i mech. Coraz więcej igliwia, coraz więcej mchu...
A w mchu...



No nie, grzyby w PARKU? Własnym oczom nie wierzę. Znowu nie pasuje. Więc co ja mam? Co ja w ogóle tu mam?
Mam jeszcze szyszki. Z sosen i modrzewi.


Mam pamiątkowy ogromny pień po starej jabłoni.
Mam sosny i dęby.
Mam psa, który jest nieodłączną częścią ogrodu.
Mam kąt do czytania, w którym mam święty spokój czyli to, co na świecie najświętsze. Mimo że u mnie nie pod gruszą, a pod modrzewiami i brzozą.
I mam tu swój kawałek nieba.
Nieważne, czy to LAS, czy PARK, ważne że "mój jest ten kawałek ogrodu"! Słoneczne pozdrowienia  w ostatnią letnią niedzielę.

piątek, 16 września 2011

Jeszcze lato.

Jeszcze pogoda, jeszcze ciepło, ale... To już niczego dobrego nie wróży. Ranki chłodne, a dla mnie bardzo chłodne, bo budzę się bladym świtem po to, by przedłużyć sobie, choćby o kilka chwil, odchodzący czas. Podziwiam ciszę śpiącej jeszcze wsi i różowe brzaski.
Potem pieją sąsiedzkie koguty, a do domu wchodzi jeden z ostatnich letnich dni.
Kawa, śniadanie, i już mogę  zająć się tym, co lubię najbardziej. Ogród czeka  na mnie zawsze. Na mnie z grabiami, ze szpadlem lub sekatorem, na mnie z kawą i książką, na mnie z aparatem fotograficznym. On ma mnie, ja niego, pełna symbioza.
Kwitną ostatnie kwiaty lata, ale już widać, że wszystko powoli szykuje się do jesieni, do zimy, do snu.
O rozchodnikach pisałam, ale pokażę jeszcze raz, jak dom tonie w ich różowości.
W zacienionym miejscu pod tarasem kwitną, i wcale nie maja zamiaru przestać, ubiegłoroczne sadzonki hortensji.
Z drugiej strony, na wiecznie przerabianej rabacie, niepozornie kwitną żurawki o fascynującym kolorze liści. Rabata znowu czeka na przeróbkę, ten klon nie wytrzymuje nawet tej ilości słońca, która tu dociera.
Cudnym błękitem zakwitły żeniszki - samosiejki. Skoro się wprosiły, to zostały.
Innym odcieniem niebieskości, a może to już nie niebieski,   nieprzewidywalne miejsca na skalniaku rozjaśnia miodem pachnąca smagliczka, również samosiejka. To niebywale wdzięczna roślina dobra na obwódki i na wypełnienia. Przycięta po pierwszym kwitnieniu, zakwita ponownie. Świetny "chwastochron"!
A teraz donicowce.
Surfinie z marketowych sześciopaków pokazały, co potrafią!
Cudo nad cudami; begonia "Dragon". Bukiet kwiatów przez cały sezon bez specjalnego starania.
Jeszcze z bliska, z największą bukszpanowa kulą.
Pokazała swoje kwiaty, oczywiście inne niż na etykiecie najbardziej tajemnicza z moich roślin,a mianowicie falliopia japonica "Variegata Compacta". Dalej wiem o niej niewiele.

A takie ma kwiaty.
I jeden z pojemników z wrzosami, które zanim wylądują na wrzosowisku, postoją sobie na tarasie.
Nie mam astrów, cynii, nawłoci  z piosenki Niemena, gdzie śpiewa o tym, ze mimozami, czyli naszymi nawłociami właśnie, jesień się zaczyna, i wielu innych jeszcze jesiennych kwiatów. Nie mam, bo nie dam rady. Coraz bardziej staram się, aby ogród był samoobsługowy. Nigdy taki nie będzie, o czym doskonale wiem, ale staram się, aby móc w nim coraz więcej odpoczywać i cieszyć się nim, niż pracować. Ogród nie może być tylko obowiązkiem, czasem nawet przykrym.
Na zakończenie chciałabym serdecznie podziękować za Wasze miłe wpisy. Cieszę się, że ktoś zagląda,, czasem skomentuje, oceni moje ogrodowe starania. DZIĘKUJĘ!
No to do miłego spotkania w sieci!



poniedziałek, 12 września 2011

Leśne nastroje.

Pisałam o tym na początku, ale powtórzę; sześć lat temu mój "las" był rżyskiem. Poprzedni właściciel zakończył ostatnie  żniwa na  naszej już działce. Patrzałam na ten kawałek i marzyłam, że by zamienił się w las właśnie. No, może nie las, ale kawałeczek lasu, lasu fragmencik, zagajniczek, ale żeby był. Bo las był i jest dla mnie czarem zaczarowanym, tajemnicą nieodkrytą, bajką z dzieciństwa, wspomnieniem Taty leśnika...
I mam. Jest cieniście, świetliście i lesiście. Opada igliwie, leżą szyszki, ścieli się mech i pachnie, pachnie najprawdziwszym lasem.
Biorę książkę, idę do "lasu", do moich leśnych kątków, i zamiast czytać siedzę, wgapiam się w zieleń i wypatruję, czy skądś nie wyjdzie banda krasnoludków. Bo że one tam są, jestem pewna...
Za tą rabata jest mój lasek.

Koniec szerokości lasu i granice działki wyznacza żywopłot z ligustra.
A we wnętrzu objawiają się moje leśne nastroje.


W lesie mam trzy kątki wypoczynkowo - widokowe. Ten jest pod brzozą.
Ten pod wierzbą, z widokiem na wrzosy w słońcu.
A ten, "najbogatszy z tarasikiem, huśtawką i leśną rabatą z rododendronami i hortensjami.
Spacer po lesie kończy polanka z kapliczką. Cicho tu i nastrojowo...

I to już koniec spaceru. Spójrzcie jeszcze tylko na piękne szyszki świerka serbskiego. Wspaniałej odmiany; zawsze prosty, smukły o pięknej zieleni. No i te szyszki.

Wychodzi się z "lasu" tą bramką. To zdjęcie chyba sprzed dwóch lat, bo jeszcze wszystko maleńkie i bramka nowiutka. Dziś porośnięta winoroślą zaprasza do dalszej części ogrodu, której zagospodarowanie jakoś dziwnie się odwleka...


Żegnam się dziś pozdrowieniem leśników, które tak mi się podoba. Darz bór! Bo może by na grzyby?