Była sobie szczęśliwa dziewczyna. Miała mamę, tatę, siostrę, braci, narzeczonego i mieszkała na przedmieściach dużego miasta w rodzinnym domu stojącym w różanym ogrodzie. Bajka.
Była śliczna, zgrabna, lubiła się pięknie ubierać, a nawet pozować w prawie scenicznych strojach. Jak to dziewczyna. A może skrycie o czymś marzyła...?
Wtedy wybuchła wojna.
Po wojnie nie miała nikogo i niczego, oprócz najmłodszego szesnastoletniego braciszka, który wynędzniały powrócił właśnie z przymusowych robót w Niemczech.
Była zmęczona pożogą, osobistymi tragediami, a jedynym sensem jej życia stał się brat, który osierocony jak i Ona, Ją nazywał teraz swoją Mateńką.
Jednak młodość ma swoje prawa, a radość z końca wojny i przyjaciele sprawili, że dziewczyna dała się namówić na to spotkanie.
W domu znajomych było wesoło, ciepło, gwarno, ktoś grał na pianinie, ktoś poprosił ją do tańca. Tańczyła. Tańczyła, bo lubiła, bo zawsze była pogodną, wesołą, radosną dziewczyną i chciała choć na chwilkę zapomnieć.
Kiedy muzyka umilkła, podeszła do nieznanego jej pianisty, złożyła dłonie i poprosiła żeby zagrał jeszcze raz. Odmówił, a na pytanie dlaczego, odpowiedział, że jest zazdrosny.
Widział ją pierwszy raz w życiu i był zazdrosny o to, że kiedy on gra, ona tańczy z innym.
Pozwoliła mu odprowadzić się do domu.
W wyzwolonym mieście nie było komunikacji, szli więc nocą śnieżnymi ulicami i rozmawiali, a zanim doszli do celu, nieznajomy poprosił ją o rękę.
Przestraszona propozycją dziewczyna powiedziała, że jest to niemożliwe, bo ona musi wychować dziecko.
Nieznajomemu nie przeszkadzało dziecko i natychmiast zadeklarował, że wychowa je razem z nią. Kiedy pojęła, o czym on myśli, co może pomyśleć o niej i zaczęła tłumaczyć, że źle ją zrozumiał, powtórzył propozycję.
Starszy o szesnaście lat przystojny, silny mężczyzna wzbudzał zaufanie, dawał nadzieję, a Marianna była taka samotna i taka zmęczona...
Wkrótce wyniszczony nadludzką pracą zmarł braciszek.
Ślub odbył się pół roku później.
Marianna wyszła za mąż za szalejącego za nią człowieka bez miłości. On dał jej dom, dostatek, bezpieczeństwo, spokój, ukojenie i swoją cierpliwość. Czekał na miłość.
Czy Marianna go pokochała? Tak. Wielokrotnie opowiadała mi o tej miłości i wiem, jaka była ogromna, cudowna i dojrzała.
Trzy lata po ślubie urodził im się syn, firma prosperowała, a dumny szczęśliwy mąż i ojciec planował budowę domu.
Bajka Marianny skończyła się tak szybko, jak się zaczęła.
Straszna, nieuleczalna wówczas choroba męża najpierw skorygowała marzenia, potem zniweczyła wszelkie plany, a na końcu odebrała jakąkolwiek nadzieję.
Mimo to, Marianna walczyła, wiedząc, że walczy bez sensu. Tak nakazywało jej sumienie.
Nie myśląc o przyszłości swojej i dziecka oddała lekarzom pieniądze przeznaczone na dom, za spieniężone kosztowności, a na końcu, za sprzedany fortepian, z zastrzeżeniem, że kupiec odbierze go dopiero po śmierci męża, żeby nie widział i nie wiedział...
Kiedy zadbała o szczegóły ostatniej transakcji, mąż zmarł, kupiec odebrał fant, a mały sześcioletni chłopiec nie pojmował, dlaczego obcy ludzie zabierają ukochany instrument jego taty.
Marianna była moją teściową. Pokochała wielką miłością mnie i swoje dwie wnuczki, nasze córki, i nauczyła mnie kilku bardzo ważnych rzeczy. Najważniejszą jest ta, że nie należy żałować niczego, co można nabyć; zbitej filiżanki, zgubionej obrączki, czy rozbitego samochodu.
Dziecko - mówiła - przecież TO wszystko można kupić...
Drugą było przekonanie Marianny, a teraz i moje, że największą świątynią świata, gdzie w ciszy i w zachwycie można rozmawiać z Bogiem, jest przyroda; lasy, łąki, parki, ogrody i pola, nad którymi dzwonią skowronki.
Ogromnie cenię sobie pamiątki, jakie mi zostawiła Maria, Marianna, Marylka, bo tak Ją nazywano.
Drobiazgi, takie jak pudełko na guziki, własnoręcznie uszyty igielnik, naparstki
Piękna wazę, jaką uratowała z zawieruchy wojennej, który to fakt w Niej samej budziło bezbrzeżne zdumienie, bo "po co mi była ta waza?"
Wizerunek Madonny, który zawsze chronił Jej skromne mieszkanko, a teraz nasz. dom.
I biurko, przy którym napisałam moje wspomnienie o Mariannie.
Dziś Twoje imieniny Mamo, dziękuję. A ruga część opowieści o Tobie będzie na pewno weselsza, obiecuję.
A Was pozdrawiam serdecznie i gorąco, bo mróz siarczysty.
Przedstawiłaś tu piękną historię swojej teściowej. Uzupełniłaś je ważnymi dla Ciebie zdjęciami. Warto mówić o ludziach, niby zwyczajnych, a jednak nadzwyczajnych. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJestem płaksą, wzruszyłaś mnie tak bardzo tą opowieścią....
OdpowiedzUsuńi wspaniałe jest to ,że możesz tak pięknie mówić o swojej Teściowej....że Ona była dla Ciebie Mamą...
Pięknie opowiedziana historia i wspaniały portret wspaniałego Człowieka.
OdpowiedzUsuńwspomnienie ciekawe super ściskam i pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCzyta się z zapartym tchem. Niesamowita postać. Cudownie, że w Twoich Córkach płynie Jej krew. Ślę dobre myśli.
OdpowiedzUsuńCzytając twoją opowieść o teściowej bardzo się wzruszyłam. To naprawdę musiała być niesamowita osoba.
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienia, można się wzruszyć.
OdpowiedzUsuńMokre oczy mam. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPiękna historia i pięknie napisana. To rzadkość, żeby w takich słowach pisać o teściowej.To musiała być wspaniała kobieta....
OdpowiedzUsuńOch, ja mam podobny sentyment do Babci Śp. Otoli, mojej nauczycielki w pierwszych krokach ogrodowania :)
OdpowiedzUsuńCzytałam z łezką w oku... Taka piękna, choć smutna historia... Dziękuję!
OdpowiedzUsuńZupełnie przypadkowo wpadłam na Twój blog i....chyba będe tu częściej wpadać:) Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńBarbara
Dziękuję, wpadaj, też pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń