"Najpiękniejsza w klasie, bez dwóch zdań, na przerwach bili o Nią się nie raz. Jej obraz niezamglony w sercu mam i nie zapomnę..."
Przerobiłam sobie refren piosenki, bo wszystko pasuje jak ulał właśnie do Marzenki. Wtedy, kiedy się poznałyśmy w trzeciej klasie podstawówki Marzenki, potem Marzeny.
No to początek już znacie. Może jeszcze, dla potwierdzenia, że najpiękniejsza w klasie dodam szczegóły. Szczupła, delikatna, z chmurą złoto - popielatych loków, błękitnymi oczyma, dołeczkami w policzkach i pięcioma piegami. I z wiecznym uśmiechem. Czy kto inny mógłby dostać rolę miesiąca maja w szkolnym przedstawieniu? No nie.
Wtedy to nie była jeszcze przyjaźń, takie dobre koleżeństwo, a potem rozdzielił naszą codzienność wybór innych liceów. Z racji bliskości zamieszkiwania spotykałyśmy się jednak czasem i w trakcie któregoś z takich spotkań stwierdziłyśmy w czasie paplaniny, że wybieramy się na ten sam kierunek studiów. Radości nie było końca.
To od tamtej chwili stałyśmy się nierozłączne. Razem na uczelni, w kawiarni, wspólna nauka w czasie sesji, wspólnie imprezowanie, wakacje, wreszcie wspólne zdawanie i oblewanie egzaminów.
Egzamin z biochemii oblałyśmy w sposób rzec można zaplanowany. Późna wiosna. My obie szczęśliwie zakochane. Marzeny rodzice wyjeżdżają na wczasy, żebyśmy miały spokój [Naiwność Rodziców Marzeny, mimo tytułów, granic nie miała]. Czy to są właściwe warunki do nauki? Czy w takich warunkach można przyswoić sobie cykl Krebsa i podobne biopierdoły? W dodatku Marzena uroiła sobie, że i tak musimy zdać, bo...nasza egzaminatorka robiła doktorat u Jej ojca. I że pani docent po prostu nie będzie wypadało nas oblać, czym uspokoiła i siebie i mnie, bo czułyśmy nieodpartą potrzebę uspokojenia. Nawet nie zapytałam dlaczego niby i ja mam się na ten doktorat robiony w końcu u Jej ojca załapać. Przebalowałyśmy dwa tygodnie, po czym pani docent oblała nas zupełnie nie zważając na to, czyją doktorantką była.
Kolejne sesje przebiegały pomyślnie, a dobre wyniki zawdzięczałyśmy solidnej nauce i "tabletkom na uczenie się". O istnieniu takich tabletek, podając nazwę, poinformowali nas obeznani w temacie znajomi studenci medycyny. Sesja, apteka,start! Tak to leciało kilka lat. Skuteczność medykamentu potwierdzona została moją nagrodą rektorską, a naszym "lekiem na całe zło" była najczystsza efedryna, która jako środek przeciwko astmie oskrzelowej sprzedawana była w aptekach bez recepty. Działo się to w zamierzchłych czasach, kiedy nie było dopalaczy i ćpunów, więc dopalałyśmy się, żeby nie powiedzieć ćpałyśmy, spokojnie.
Miłością Marzeny był Jacek. Chłopak, który porzucił kilka lat politechniki, bo zanim zakochał się w Marzenie, pokochał konie. Niepozorny drobny blondynek pracował jako masztalerz, mieszkał w pokoiku pod stajniami, a więc "nie rokował" i zupełnie nie nadawał się z racji tych faktów na męża trochę rozpieszczonej, trochę rozwydrzonej córeczki pana profesora. Marzenie to oczywiście nie przeszkadzało, ale wiedziała, że może przeszkadzać rodzicom, nad czym bolała i zastanawiała się jak to obejść. Oczywiście obeszła. Ślub brali w strojach jeździeckich, przeszli pod szpalerem szpicrut i rozpoczęli wspólne życie. Najpierw Oni, potem my. Byli świadkami na naszym ślubie.
Jacek podjął zaoczne studia, szedł jak burza, wygrywał kolejne zawody. Mieszkanie, już nie pokoik pod stajnią, ukończone studia, mistrzostwa Polski w WKKW, potem dwukrotnie olimpiada, później trener kadry narodowej. Bajka.
A my?
Nasza przyjaźń wygasała. Jeszcze kilka razy odwiedziła mnie, ale... ja miałam dzieci. Tylko tak potrafię sobie wytłumaczyć, dlaczego cichła, nie dążyła już do spotkań. I chyba tak było...
Najpierw adoptowali synka.
Spotkałyśmy się podczas zjazdu na uczelni. Gadałyśmy, jakbyśmy wczoraj się rozstały, a potem znowu cisza.
Ale wieści przez znajomych docierały.
I tak dowiedziałam się, że...
Wyjeżdżają do USA. Jacek jest tam dalej zawodnikiem, trenerem i sędzią. Adoptują córeczkę, Marzena przylatuje po nią do Polski i zabiera za ocean. Bajka trwa.
Ale bajki nie zawsze kończą się szczęśliwie.
Podczas treningu jeździeckiego Jacek ulega wypadkowi. Jest sparaliżowany od czwartego kręgu piersiowego w dół. On, jeździec, nigdy już nie wsiądzie na konia. Wierzchowca zamienia na wózek inwalidzki. Nie załamuje się. Rehabilitacja trwa długo, ale po niej zakłada firmę trenerską i pracuje.
Postanawiają wrócić do kraju. Będąc w USA budują w Polsce dom, na Jacka czeka funkcja trenera kadry narodowej w WKKW. Na kolejnym zjeździe cieszymy się, że na następnym będzie już z nami Marzena. Wracają.
Marzena zaczyna chorować wkrótce po powrocie. Guz mózgu jest mordercą. Umiera i nikt nie może się z tym pogodzić. Nie po to wracała...
Nie byłam na Jej pogrzebie. Za późno się dowiedziałam, nie zdążyłam.
Tydzień po, szarym listopadowym popołudniem, odbywała się msza w podpoznańskim kościele, tam gdzie miała trwać przerwana bajka. Twarze znajomych i nieznajomych i nagle mój wzrok spotkał się z oczyma Jacka powracającego na wózku spod ołtarza. Mimo tylu lat i tylu ludzi odnalazł mnie natychmiast. Po mszy przedstawił mi dzieci, a mnie Im słowami : "Popatrzcie, to jedyna przyjaciółka waszej mamy". Kiedy zaprzeczyłam, że to chyba niemożliwe, bo jak to, Wy, bywalcy świata, tylu znajomych, Jacek smutno pokiwał głową i powiedział : "Marzena nigdy nigdzie nie miała przyjaciółki, miała tylko ciebie".
Kiedy odwiedzam na cmentarzu grób Taty, zapalam zawsze światełko mojej przyjaciółce najpiękniejszych lat. Na największej poznańskiej nekropolii Ich mogiły są tak blisko siebie. I zastanawiam się dlaczego tak się stało, że nasza przyjaźń nie przetrwała. Ona już mi nie odpowie.
Smutny dzień.
Pozdravka.
Nie tylko smutny dzień, ale i smutnie kończąca się historia życia Twojej przyjaciółki. Szkoda, że Wasze drogi się rozeszły i nigdy się nie dowiesz, co było prawdziwą przyczyną ograniczania spotkań z Tobą. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNie, już się nie dowiem...
Usuń;(, nie wiem co napisać..............
OdpowiedzUsuńWestchnąć, tylko to zostaje.
UsuńSmutna historia nie wiem co napisać pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSmutna historia, piękne życie, dramatyczny koniec.
Usuńpomimo smutnego zakończenia piekna była ta wasza przyjaźń i taka powinna pozostać w twojej pamięci...
OdpowiedzUsuńa to że nie byłaś przy niej w czasie choroby ? może i lepiej bo nie wiadomo czy by chciała być widziana cierpiącą i umierającą....
zapalam dla Marzeny wirtualne światełko do Nieba....
I tak została ta przyjaźń w pamięci - piękna.
UsuńDziękuję.
PIękna, wzruszająca opowieść. I bardzo życiowa, niestety. Ile rzeczy byśmy zrobili inaczej, gdybyśmy znali czas? Ale widocznie nie jest nam ta wiedza potrzebna. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNa pewno nie jest potrzebna, zgadzam się w 100%.
UsuńSmutno jak smutno jest w tym dniu. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDlatego napisałam...
UsuńMarzenie...
OdpowiedzUsuńmam Marzenie...
żeby ludzie się odnajdywali, po przejściach, po latach, nie zaprzepaszczali swoich więzi, bo życie, dzieci, choroba.
Żeby udało się je pielęgnować.
Żeby nie żałować.
można Marzyć, trzeba się starać.
Wydaje mi się, że dziś nie wszyscy chcą dawne więzi, znajomości, przyjaźnie kontynuować, odnawiać. Takie czasy? a potem nie ma już czasu, żeby cokolwiek nadrobić.
Usuń