Sam przyszedł.
Najpierw zrobiło się ciemno, zerwał się wicher, lunęła ścian deszczu, a potem...
Na tarasie jak wyżej, a tak na trawniku było tak.
Trwało może z pięć minut, po czym, jakby nigdy nic, powrócił upalny lipcowy dzień.
Ale nic już w ogrodzie nie było takie, jak chciałam pokazać PRZED, więc pokazuje, jakie jest PO.
Moje hosty.
Hortensje.
Kanny.
Pelargonie.
Żurawki.
Mogłabym w taki sposób pokazać wszystkie rośliny, ale po co? Wiecie już jak jest. Nie ma już moich ślicznych, nie pokażę Wam, jakie były piękne, dorodne, jak zakwitają kolejne, jak dojrzewają. Nie będzie warzyw z ogródka.
Jest jak jest, trudno. Został trawnik, bukszpany, iglaste, no coś jednak zostało.
Po gradobiciu we wsi zapachniało ostro szczypiorkiem, tak grad posiekał okoliczne plantacje cebuli, a rolnicy wylegli na pola oglądać zniszczenia i liczyć straty. I TO jest problem, a nie moje kwiatki. Problem mają ludzie bez dachów nad głowami, nie my.
A jednak żal...
Za skarpą tworzymy dalszą część ogrodu. Właśnie M posiał trawę.
I tu wklejam to, co kiedyś napisałam o powstawaniu pierwszego trawnika, przeczytajcie:
"Trawnik marzył nam się duży,miękki i szmaragdowy. Miejsce było przygotowane profesjonalnie,najlepsze nasion traw czekały.Przed spodziewanym deszczem zdążyliśmy zasiać i zwałować. Czekaliśmy na deszcz...I nagle...jest,pada,coraz mocniej pada! Deszcz zamienił się w taką ulewę,jakiej ponoć nie pamiętali najstarsi mieszkańcy wsi. Z rozpaczą obserwowaliśmy,jak strumienie wody unoszą nasze nasiona na łąkę sąsiadów."
Znacie powiedzenie o tym, że historia lubi się powtarzać? Lubi, oj lubi, mimo że wydawało nam się to niemożliwe. Z nowego trawnika większość nasion znów zasiliła nie naszą łąkę za ogrodem.
Ale część została, więc postanowiliśmy czekać, nie przesiewać. W drugim dniu czekania zainteresowały mnie okrzyki zza ogrodu. I zobaczyłam taki obrazek - na przyszłym trawniku, co to nie wiadomo, czy on będzie, czy nie będzie, brykało sobie swobodnie, uwolnione tajemnym sposobem z uwięzi bydło sąsiedzkie, zaganiane "na swoje" przez właścicielkę. Bydełko miało gdzieś nasz przyszły trawnik, tym bardziej, że jeszcze nie zielony, pojeść go nie mogło.
Tragifarsa doprowadziła mnie w krzaki, gdzie spokojnie mogłam się popłakać ze śmiechu. W środku polskiej wiochy miałam prywatną Pampelunę!
Pozdravka.
Uuuu ale poszatkowało rośliny, współczuję. A znasz powiedzenie, że nieszczęścia chodzą parami, szkoda Waszej pracy, ale nieraz nie mamy na to wpływu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Znam też "Nic dwa razy sie nie zdarza...", a jednak.
Usuńodrośnie...
OdpowiedzUsuńJasne.
UsuńBardzo Ci współczuję poniesionych strat ...
OdpowiedzUsuńJuż przebolałam i do przodu.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńU mnie dwa tygodnie temu było tak samo!Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńGaju - to po prostu żywioł. I masz rację, że większe straty mają rolnicy. To zapewne ich chleb, może być albo nie być.
OdpowiedzUsuńW wawce też mamy posiekane rośliny (jakieś 2. tyg. temu byłą burza gradowa). Ponoć w tygodniu na Mazurach też była burza z gradobiciem, ale spoko, wielkich strat nie ma.
Jeszcze będziesz miała piękny trawnik, znając Twoją zaciętość na 100%.
Uściski
No to mnie znasz, będzie!
UsuńOstatnio wszyscy patrzymy z niepokojem w niebo w obawie przed tym co Ciebie spotkało. Jak na razie tylko deszcz i oby tak pozostało. Niesamowite jest to, że pomimo takich strat potrafisz zachować pogodę ducha. Takim ludziom wszystko się uda. Trzymam kciuki za trawnik:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A co robić? Czasem jest tak strasznie, że aż śmiesznie. Dzięki.
UsuńPrzykre to bardzo .Strasznie szkoda tych pięknych roślin.U nas grad był dwa razy w tym roku ale mały i dosłownie przez chwilę. Głowa do góry.pozdrawiam
OdpowiedzUsuńGłowa już w górze!
UsuńBył żywioł i zabrał to co chciał... ale nie martw się wszystko można odbudować tak samo mówią ludzie co stracili domy najważniejsze że nic się nikomu nie stało.Szeroki uśmiech zostawiam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam nowa blogowiczka
Wiem, mówią mimo dużo cięższej sytuacji i IM głęboko współczuję.
UsuńTo gradobicie przeżyłam, byłam parę kilometrów o trąby powietrznej, która nawiedziła Bory Tucholskie. Musieliśmy zatrzymać auto, bo świata nie było widać. Jednak nikt jeszcze nie wygrał z żywiołem
OdpowiedzUsuńPotęgę natury trudno sobie wyobrazić, prawda?
UsuńBardzo smutny reportaż. Współczuję , bo wiem ile pracy wkładasz w to by było pięknie.
OdpowiedzUsuńIdzie ku wesołemu, co zrobić, a pięknie jeszcze będzie.
UsuńNie mogłam się doczekać wiosny , by zająć się ogrodem, który powstał w zeszłym roku.Pełłam, sadziłam,siałam, doglądałam. To był chyba początek maja, gdy spadł grad, taki okrutny, jak ten Twój. Poszatkował funkie, połamał ostróżki i piwonie, zrobił bigos z powojników. Żywioł przyszedł około 11 w nocy, padało "pod ukosem", prosto w szyby z jednej strony domu, słychać było okropny huk. Rano, przed pójściem do pracy nie miałam siły,żeby zobaczyć, co naprawdę się stało.Gdy wróciłam ścięłam funkie, bo nie było, co ratować,usunęłam sekatorem najbardziej zniszczone części roślin i czekałam.W miejsce złamanych pąków roślin pojawiły się nowe i to po kilka, funkie jakoś odrosły, może trochę mniej okazałe. Do dziś liście malw, niektórych drzew i krzewów noszą ślady gradu, tylko ślady. Przyroda zniszczyła, ale i przyroda pozwoliła się odrodzić.Cieszę się z mojego małego raju, z kwitnących obficie powojników, dostojnych malw, rozkrzewionych "dzięki" gradowi bylin i krzewów. Tobie też tego życzę.
OdpowiedzUsuńHa, to był maj, to nadrobiło, ale... za rok też będzie wiosna, a to byliny, pokażą co potrafią.
OdpowiedzUsuńU mnie również padał grad, ale nie tak mocno jak u ciebie Gaju i nie narobił takich zniszczeń.
OdpowiedzUsuńOstatnie "pokazy" matki natury dają do myślenia, na szczęście nie jest to sytuacja nieodwracalna, Twoje rośliny szybko odbiją i będą piękne jak wcześniej,
OdpowiedzUsuńpozdrawiam,
Marta
Pomyślałem, że to zimowe zdjęcia na ochłodzenie. Straszna pogoda tego lata, szkoda upraw i Twoich kwiatów. Widziałem Bisztynek na własne oczy, więc współczuję wszystkim, których spotyka coś podobnego. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńO kurczę. Szkoda niepowetowana, ale łeb do słońca, bo co innego można?!
OdpowiedzUsuńNa żywioł nie ma rady, dobrze, że na tym się skończyło.
OdpowiedzUsuńSzkoda tych roślinek, może w tym roku już nie nacieszysz się ich okazałością, ale za rok znowu będą piękne!
OdpowiedzUsuńWspółczuję Ci z całego serca.
OdpowiedzUsuńżal serce ściska.... tyle pracy, godzin w spędzonych na kolanach... kasa.... wysiłek.... a potem 10 minut... :(((
OdpowiedzUsuńu nas to samo było w zeszłą środę... wyplewiłam dzień wcześniej ogródeczek, moje 4 paczki ogórasków rosło jak szalone a ja szykowałam już słoiki... i co.... i pstro... nie ma nic.... na kanapkę może będzie ale na słoik już nie starczy... :((( http://www.romka.mojabudowa.pl/?id=89150
ale masz rację... ludzie przeżywają gorsze tragedie....
pozdrawiam cieplutko
sylwia
Ojojoj... smutno Ci musiało być bardzo :( Ufam jednak, że lato, które jeszcze przed nami, pozwoli przynajmniej części roślin się zregenerować. Ale tak to już z przyrodą bywa. Masz rację, nie ma co rozczulać się nad kwiatkami, gdy ludzie tracą źródło swojego utrzymania, dach nad głową. Nasze ogródki odrosną!
OdpowiedzUsuńW przyrodzie to jest właśnie wspaniałe, że potrafi się odrodzić.
OdpowiedzUsuńBardzo współczuje takiego ogrodowego pogromu! To straszne i strasznie wygląda! Ale przyroda lubi się odnawiać to jest pocieszające!!!
OdpowiedzUsuń