Koniec, koniec cholernego listopada!
Grudzień niby nie lepszy, ale już reniferki po laptopie mi hasają, już Mikołaje po marketach się snują, już aniołki opłatki sprzedają, już obłęd świąteczno - komercyjny rozpoczęty.
Hej, święta noc pokój przyniesie ludziom wszem...
Już to widzę...
Za oknami jesienny wstręt.
Andrzejki były - powróżyć, paniusiu, powróżyć.
Powinno mi było wyjść, że dom z ogrodem dobrze sprzedam. Ale jak ma wyjść, skoro nie dałam ogłoszenia?
Znowu mi się nie spełni.
Oddaję się zajęciom domowym mało konkretnym. Bo okna bym umyła, to nie, kwiatki sobie maluję.
Srebrna hortensja. Taka przymiarka do dekoracji.
Za mało zostawiam różu, za dużo srebra. Poprawię.
Dalsze zajęcia domowe.
Nalewka z geranium. Podobno na wszystko pomaga. Na nastrój na pewno.
Antydepresant?
Jak mi się ów nastrój poprawi, to może te okna w końcu.
A tymczasem żeby go całkiem nie zmarnować - kto chce, niech czyta - ciąg dalszy opowieści rodzinnej pod tytułem:
"Jak daleko pada jabłko..."
Szczęście rodzinne zostało już tylko na fotografiach.
Brat z siostrą byli coraz starsi, a miłości bratersko - siostrzanej jakoś nie widać.
Było, minęło, wracam do tego, na czym zakończyłam - wybuchła wojna.
Dlaczego Zbychu nie dostał powołania do wojska przed 1 września, nie wiem. Pewnie dlatego, że dzięki ks. katechecie był jeszcze uczniem i nie miał matury. A skoro go nie powołano, zmobilizował się sam. "Wojenko wojenko, cóżeś ty za pani..." - poszedł chłopiec malowany. No bo co miał robić?
4 września 1939 roku rozpoczęła się część dalsza przygody. Już nie książkowej, nie młodzieńczej, a najprawdziwszej.
Jak wyglądało pożegnanie z siostrą, w jej dzienniku.
Co robił przez pół roku, nie wiadomo. Tak samo, jak nie wiadomo, co robił przez następne. Też dziennik.
Rodzice przez pięć miesięcy nie wiedzą o nim nic. A potem, nawet gdyby pisał, też nic by nie wiedzieli, bo w lutym 1940 r z dnia na dzień zostają wyrzuceni z domu, lądują w obozie przejściowym, potem zostają wysiedleni na wschód. Moją Mamę, przed wywózką na roboty ratują ukrywając Ją w Warszawie. O tym dziennik.
Co w tym czasie robi Zbychu? Otóż, nie wiadomo jakim sposobem, znalazł się we Francji. Wiem na pewno, od Mamy, że uczył się tam w liceum. Ale jak to? We Francji? A język? Znał Niemiecki, Angielski, ale Francuski?
Zaczęłam szukać i znalazłam.
Z internetu:
Liceum polskie w Villard-de-Lans.
"W pierwszych latach istnienia Liceum jego uczniowie wywodzili się z różnych środowisk i warstw społecznych, różnili się znacznie wykształceniem i wiekiem. Byli wśród nich:
- młodzi żołnierze po demobilizacji, ochotniczo walczący w kampaniach w Polsce, Norwegii czy Francji (a często w kilku różnych). Przybywali przekraczając nielegalnie granice. - uciekinierzy z obozów..."
Z której grupy wywodził się Zbych, nie wiadomo.
No a potem? Przecież matury tam jednak nie zrobił.
Znowu internet:
"Rok 1940, hitlerowcy stoją u bram Paryża. Na początku czerwca wszyscy uczniowie, za wyjątkiem tych z klas maturalnych, zostają ewakuowani na teren Pirenejów, a potem, po podpisaniu przez Francję aktu zawieszenia broni, do Wielkiej Brytanii."
Sklejam kawałeczki zasłyszanego, niedopytanego i po latach wyjaśnia się zagadka, skąd wziął się w Wielkiej Brytanii, jak trafił na morze.
Wreszcie morze! Dookoła. Marzenia stają się z rzeczywistością. Jak trafił do marynarki, można się tylko domyślać. Chcieć, to móc, i pewnie tak było, bo morskie przygody, to było to, co planował nocami czytając książki przy latarce.
Tylko, czy o takich przygodach myślał?
Nie wiem z jakiego portu wypływał. Z Riverpoolu? Najprawdopodobniej. A może z Reykiaviku, bo celem na pewno był Murmańsk.
Konwoje arktyczne. Dostawy sprzętu i amunicji przez lodowe piekło morza.
Pamiętam mało, bo i mało mówił, ale czasem opowiadał. O piekle właśnie.
W mojej pamięci pozostały morskie bezkresy po których sunęły transportowce osłaniane przez przez eskortę.
Samoloty nad okrętami i torpedy pod.
Wybuchy. Wiesz, mówił, my płyniemy, a obok wszystko leci w powietrze, a my płyniemy, jeszcze płyniemy. Wiesz, jak okręt załadowany amunicją wylatuje w powietrze?
Opowiadał o dobach podzielonych nie na noce i dni, a na wachty.
Później opowiedział mi, dzięki czemu nie zwariowali, nie popadli w obłęd, dzięki czemu przeżyli. O tym, że po wachcie, przed odpoczynkiem, przed snem, dostawali ogromne dawki alkoholu.
Nie wiem, w ilu konwojach brał udział, nie wiem, kiedy lodowe piekło się zakończyło.
Luka.
Rodzina dalej nic nie wie. Rodzice opłakali, w myślach pochowali.Wojna się skończyła. Z mozołem budują jakże inne życie w obcym mieście. Wzorcowa córeczka, moja przyszła mama, już zdała eksternistyczną maturę, rozpoczęła prawo na KUL-u.
Wtedy nadeszła kartka, zwykła pocztówka. Z USA - ze znaczącym uśmieszkiem obwieścił listonosz.
Pewnie przez Czerwony Krzyż zdobył adres rodziców i napisał. Lakonicznie - "Pozdrowienia z Nowego Yorku przesyła Zbyszek."
Po tylu latach. Bez adresu nadawcy...
Cały On!
Ciąg dalszy nastąpi. Chyba.
Wycinki zdjęć pochodzą z internetu.
Pozdravka.
Wiem, że większość rodziców nie chciałaby, żeby ich syn przypominał Zbyszka, ale z drugiej strony ... to niesamowity - przepraszam za określenie - gość. Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy, gdyż jak podejrzewam Twoje zanadrze jest pełne takich opowieści:) PS. Zastanawiam się, jak można prowadzić pamiętnik/dziennik i nie zrobić w nim, ani jednej pomyłki i ani jednego skreślenia?
OdpowiedzUsuńMama Zbyszka twierdziła, że w jej rodzinie trafia się w każdym pokoleniu taki "Zbysio" i chyba miała rację, choć Jemu nikt, na szczęście, na razie nie dorównał. Ja mam dwie córki i jak sobie tak przeanalizuję, to... Dobrze, że nie mam syna, bo nie daj Bóg wdałby się w przodka.
UsuńJak to, nie robię pomyłek? Robię, czytam, poprawiam. Lubię nasz język.
Miałem na myśli te pisane odręcznie, gdyż sam również przerabiam, a tu nic!
UsuńA, już wiem, o co chodzi. Tak, czytelne, nie poprawiane, prawie bez błędów, w dodatku pisane atramentem, no bo czym... I to przez piętnastolatkę!
UsuńNiesamowite losy... Ja również czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki, będą, bo skoro powiedziałam A, to i B musi być.
UsuńCzytałam poprzedni post, teraz ten tutaj. Czekam na kolejny. Niecierpliwie... :)
OdpowiedzUsuńCierpliwości! Będzie.
UsuńNiesamowita historia rodzinna. Również nalewka z geranium nie uszła mojej uwadze 😊 Czekam na dalszy ciąg Gaju.
OdpowiedzUsuńDalszy ciąg nastąpi, o nalewce też się postaram napisać. Na razie pięknie pachnie.
UsuńPozdrowionka!
Dziękuje, że piszesz dalej.
OdpowiedzUsuńTe konwoje kosztowały życie bardzo wielu ludzi i naprawdę były piekłem. Jedni pływali w nadwodnych trumnach, inni w podwodnych- nie da się ukryć, że zarówno statki jak i łodzie podwodne były swego rodzaju śmiertelną pułapką.
Wczoraj mi raz zeżarło komentarz u Ciebie a drugim razem nie dawało się do opublikować. Ot złośliwość programu.
Fajne te posrebrzane listki.
Nalewka z geranium- znam tylko olejek geraniowy do aromaterapii. . Bardzo chciałabym mieć w domu doniczkę z geranium, ale ostatnio chyba geranium wyszło z mody, nigdzie nie mogłam go zakupić. Może tu gdzieś będzie?
Miłego;)
Geranium wyszło z mody, ale powróci, tak jak wracają monstery. Sadzonki mam od osoby, która miała i ma geranium od zawsze.
UsuńPływające trumny - trafne i prawdziwe...
Po prostu dziękuję i czekam na ciąg dalszy...
OdpowiedzUsuńProszę, cieszę się, że Cię interesuje.
UsuńZaciekawiłaś mnie tą historią, zadziwiającą bym powiedziała. Chętnie przeczytam ciąg dalszy. * Jestem już w domu po koszmarnym pobycie w szpitalu. Ból, ból, ... . W domu jest lepiej zdecydowanie. Ból mija dzięki ćwiczeniom, ale mam problemy ze spaniem. Mam nadzieję, że ból nie był daremny i wrócę z czasem do sprawności jako takiej. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCzego Ci Gigo z całego serca życzę i tez pozdrawiam.
UsuńNiewiarygodnie dzieje rodu... Z wypiekami na twarzy czekam na kontynuację. A za oknem masz pięknie. Nawet przy tej szarówie u Ciebie jest pięknie! Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńAno niewiarygodne. Wierzyć się nie chce, że można coś takiego przeżyć. A my czasem narzekamy na wymyślone problemy.
UsuńTeż pozdrawiam, a pięknie za oknem to masz Ty - zimozielono.
Wpadłam jak zwykle zobaczyć co słychać,zaczęłam czytać ,skończyłam i od początku na głos mężowi który coś oglądał w TV, inaczej przeżywa się wiedząc że to wydarzyło się naprawdę,skóra cierpnie na myśl o lodowym piekle,teraz oboje czekamy na ciąg dalszy.Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJuż jest! Wpadaj, czytaj.
UsuńWzruszające. Pisz, Gaju, pisz, lubię czytać.
OdpowiedzUsuńJak najlepszą powieść się czyta, a to życie przecież...
OdpowiedzUsuńRównież ciekawa jestem nalewki!