Kilka widziałam, na kilku byłam i odczucia miałam mieszane, bo jakoś to wszystko było na siłę - ot, moda taka nastała, która każe żyć biedocie roślinnej na dachach właśnie. Zwłaszcza brzozy dachowe budziły moja litość i współczucie. Bo dla mnie ogród to jednak ziemia i jeszcze raz ziemia, a nie ciutka podłoża, a pod nim jednak ów dach, którego korzeniami przebić nie można. Ba, nie należy pod żadnym pozorem!
Ale, i tu wracam do ostatniego zdjęcia z poprzedniego postu, byłam tu.
Budowla sama w sobie niesamowita w wyrafinowanej prostocie. To Centrum Spotkań Kultur w Lublinie. Sama surowość, a jednak, jak się okazało - nie.
Nie chcę nudzić, więc szybko to, co bokami dookoła.
Zieleń jak wszędzie.
Ale i zieleń, jak nigdzie.
Ogromne białe wory zachęcają do zaglądania w ich zawartość.
To efekt projektu "Rosnę!" zorganizowanego w CSK. Ogrody w workach tworzyli chętni mieszkańcy. I urosło! były pomidorki, zioła i wiele innego. Fajna akcje edukacyjna dla dzieci. Żeby pokazać, zapoznać, zachęcić - ziemia, nasionka, woda, nic nie było, a jest, urosło!
Tu drzewo. Zachowano, nie wycięto mimo, że pewnie przeszkadzało podczas budowy.
Za mało czasu, żeby zgłębić ideę, ale podoba mi się.
Wchodzimy do wnętrza. Dalej surowość, ale przełamana zielenią. Ładną, zadbaną, dopasowaną.
A teraz windą w górę.
A na górze, bo już jesteśmy na samej górze, widok z piątego na czwarte piętro. Wierzyć się nie chce, że to spojrzenie na niższy dach.
No więc na dachach CSK, bo w końcu mi się te piętra pokręciły jest tak.
Ponoć to rodzime rośliny regionu.
Rabarbar dachowy.
Dachowa "różanka"
Dachowe jeżówki w gęstwinie.
Piękno więdnięcia.
Winobluszcze.
No i jednak drzewa.
Dalej miejska pasieka, czyli edukacja na dachu.
Pasieka niewielka.
Ale pszczoły zapracowane.
Tabliczki ostrzegawcze.
Plansze mówiące o historii pszczół i bartnictwa.
I ul historyczny.
Po ogrodach czas na kawę w dachowej kawiarni z widokami na zieleń Lublina.
I tak, mimo, że nie jestem entuzjastką ogrodów dachowych, bo kojarzą mi się z trzema żywotnikami na krzyż i z wyliniałą brzózką, te mi się podobały. Mają sens.
Oprócz tego, co wielkim tempie pokazałam zachwyciły mnie fontanny na odremontowanym Placu Unii.
Dzień.
Noc.
Dawne zaułki.
Takie miejsca...
Zawsze Lublin kojarzył mi się z zapachem lip, teraz było za późno i Lublina pachniał grzańcem.
Powrót do przyjaznego gościnnego pokoju z widokiem na dom, w którym przed laty mieszkali moi Dziadkowie.
I ogrodem, z którego jako nieletnia kradłam jabłka. Niestety, pogoda nie pozwoliła na picie kawy pod historyczna jabłonią. Użyłam narzędzia "wycinanie", bo lapek zabronił mi otwarcia mojego własnego pliku. Ponoć nie mam uprawnień. To nie! Wycięłam sobie.
I tu historia zatacza koło.
Na balkonie pod dachem mój Dziadek uprawiał w skrzynkach najlepsze pomidory świata i wyjaśnił mi tajemnicze słowo "kompost".
I skąd u mnie to zamiłowanie do ogrodów? Z tej skrzynki chyba.
A teraz zdjęcia specjalne. Z dedykacją dla Anny. Już Ona będzie wiedziała o co chodzi, a ja wyjaśnię to w następnym poście.
Na zakończenie ostrzeżenie. Nie pokażę Wam koszy kań, sowami zwanych, bo zanim zrobiłam zdjęcie, wylądowały w śmietniku.
W naszych zaśmieconych lasach pojawiła się kania czerwona. Niczym nie wyróżnia się od znanych nam kań, poza tym, że po przecięciu czerwienieje. Przybyła z wysypisk śmieci i zawiera w sobie cały zespół okresowy pierwiastków, o czy zdumiona tym karminem po przecięciu grzybów, dowiedziałam się z internetu. No bo niby skąd? Uważajcie.
Pozdravka.
Dziekuję. Wzruszyłam się.
OdpowiedzUsuńBardzo piękny jest Lublin w Twoich zdjęciach. Dużo się zmieniło na plus w ostatnich latach. Wstyd przyznać, ale nie byłam jeszcze w ogrodzie na dachu w Centrum Kultury, a jestem prawie co drugi dzień w domu w pobliżu. Na wiosnę zabiorę tam moja Mamę.
Gaju, jeszcze raz bardzo dziękuję za piękny reportaż i mocno ściskam!
Mieszkam 400 km. od Ciebie i cieszę się, że pokazałam Ci to, co masz obok. Wiem, bywa tak, ja też nie wiem, co nowego w Poznaniu, bo chadzam starymi szlakami.
UsuńDziękuję, ja też.
Świetna relacja. Bardzo przyjemna. Lublin pamiętam z dzieciństwa. Bardzo miłe wspomnienia. Fontanna nocą mnie zachwyciła. Bardzo ładne zdjęcia. :)Wo grodzie na dachu jeszcze nie byłam, może kiedyś. Pewnie to ciekawe doświadczenie. Miłego dnia życzę. :)
OdpowiedzUsuńDzięki. Mój Lublin, to też wspomnienia z dzieciństwa i też miłe. Tak miłe, że wracam. Jedź, zobacz sama.
UsuńPiękne miasto!:)Przyznam szczerze, że nie miałam jeszcze okazji tam być ale widzę po zdjęciach, że jest bardzo nowocześnie rozbudowane:)
OdpowiedzUsuńPiękne i faktycznie nowoczesna, Polecam.
UsuńDachowe ogrody - trochę na tak, a trochę na nie.Tak samo jak trawnik na dachu - czasem są te dachy piękne, czasem żal patrzeć. W Monachium na jednym z podwórek zrobiono na dachu "domku rowerowego" trawnik z roślin, których nie trzeba podlewać. Po kilku deszczowych dnia to coś na dachu nawet przypominało trawnik, w czasie suszy i upałów- raczej pustynię. W 2015 siedziałam na balkonie pewnej kawiarni w centrum i pod nami był dachotrawnik- sama trawa i też nie wzbudziło to mego entuzjazmu. Podobał mi się natomiast dach domu znajomych, który był obrośnięty równo mchem.Uroda mu mijała, gdy zbyt długo było sucho i wtedy właściciel zraszał dach..
OdpowiedzUsuńŁadny jest ogród na dachu BUW w Warszawie, ale ograniczyłam się do obejrzenia go na jakimś filmie.
I podobał mi się dach- salonik w Wenecji. Było całkiem sporo krzewów w dużych pojemnikach drewnianych, kilka ścianek z pnącymi i kwitnącymi aktualnie roślinami, pomiędzy tym wszystkim kilka stolików z parasolami , kolorowymi obrusami i takimiż podusiami na krzesełkach.
A wiesz, raz hodowałam na loggii pomidory a raz- poziomki- wszystko po to, żeby córce zrobić frajdę, bo ono podlewała te roślinki.
Miłego;)
P.S.
A skąd się wzięły te kanie czerwone? Zrzut jakiś czy co?
Ogrodów na BUW nie znam, nie ocenię, jakie dla mnie są. Mchy to ja zawsze i wszędzie. Ogólnie, to tak samo - trochę tak, trochę nie, zależy co, gdzie i jak. Kanie? No pewnie, że zrzuty. Stonkę zrzucali, to kanie mogą!
UsuńWidziałem podobne projekty realizowane np. w NY i przyznam, że były świetne. Podejrzewam, że to nasza przyszłość, te dachowe ogrody, ale jeżeli ma to wyglądać tak, jak na Twoich zdjęciach i zakładając jednocześnie, że ja tego nie dożyję, to zgoda:) PS. Dzięki za ostrzeżenie! Nie wiedziałem, że jest taka franca.
OdpowiedzUsuńOoo, właśnie słyszałam o ogrodach dachowych w NY od - wstyd, ale co mi tam - wnuczki, która dopiero co była. Muszą być świetne, skoro ona, zupełnie nie ogrodowa, zwróciła na nie uwagę. Drugiego zdania nie rozumiem kompletnie, choć kilka razy starałam się czytać ze zrozumieniem właśnie. Zdjęcia złe? No złe, bo komórkowce. Wyjaśniaj. Kań już nie tykam, innych też, bo nie ma.
UsuńDziekuje za wiadomosc o kani. Ja nie zbieram i ne jem, ale warto wiedziec :)
OdpowiedzUsuńProszę bardzo. Prześlij dalej, bo amatorzy kań są liczni.
Usuńmiodzio. Oczywiście mogłabym pomarudzić, że wolałabym, żeby całe były porośnięte tą rodzimą roślinnością. Ogrody na dachu to oczywistość z punktu widzenia zrównoważonego rozwoju- oddają przyrodzie część powierzchni zabranej pod budowę, nic dziwnego, że w normalnych krajach w miastach wymaga się ich w projektach. U nas są w projektach, przygotowuje się odwrócone dachy, a później zasypuje żwirem, bo budżet się wyczerpał (i ktoś to odbiera :-(). Powinny być możliwie najbardziej produktywne, żeby miały sens, ale oczywiście trudno o to w warunkach, jakie w nich panują.
OdpowiedzUsuńNie zgodzę się, że takie usychające, splątane są brzydkie. Ważne, że odrastają. Piękno jest gdzie indziej.
Wzruszająca wycieczka w przeszłość.
No nie wiedziałam, nie wiedziałam, że jesteś aż tak za. Logiczne to jest - zabrali przestrzeń, niech zwracają, jak najbardziej. Tylko te wykonania... sama wiesz i piszesz. Oczywiście, że usychające i splątane mają piękno więdnięcia, bo mają.
UsuńZa rok, jak bogowie dadzą, znowu pojadę się wzruszać.
Masz temat na post. Napisz o dachowcach, tylko z kotami nie pomyl.
Kocham Cię Gaju, za Twój blog i za tę relację z Mojego Miasta. Naszego! 😊🌻💛
OdpowiedzUsuńZginęłaś mi w przestrzeni wirtualnej. Jak dobrze, że się odnalazłaś Krajanko. Mieszczanko?
UsuńTak to też moje miasto.
Pięknie - jak zwykle - skomponowana opowiastka. Ma wstęp, rozwinięcie i zakończenie, do tego jest morał i przesłanie ;-)
OdpowiedzUsuńA w ogóle - jak zwykle - podziwiam Twoją wrażliwość na wszystkich poziomach widzenia i nie tylko.
Zieleń dla mnie może być nawet na iglicy Pałacu Kultury, jak się da.
Czuję się doceniona na wszystkich poziomach. Dziękuję.
UsuńTen budynek wydaje się dość ponury, ale architektonicznie ciekawy. Zielony dach i te pszczoły pasują. Pozytywnie zaskoczyły mnie uprawy w workach. Lublin tętni życiem, kultura pulsuje, dużo się tam dzieje, co mnie bardzo cieszy.
OdpowiedzUsuńNie, nie jest ponury. Surowy, owszem, ale jakże złagodzony tą zielenią, prawda?
UsuńJuż od dawna wybieram się do Lublina i w jego okolice i jakoś nie mogę się wybrać. Nie byłem w tym mieście już kilka ładnych lat. Może w przyszłym roku... A z ogrodów na dachach polecam ogród na Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego :-) Robi wrażenie, serdeczności!
OdpowiedzUsuńNo to polecam - jedź, zobacz, porównaj z tym sprzed lat, bo warto. BUW przede mną.
UsuńFajny pomysł, a nad ,,pieknem więdnięcia" zachwycam się od lat i cieszę się, że wreszcie ktoś też docenił jego piękno a przede wszystkim walor praktyczny. :))
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :D
Ach, gdyby jeszcze w "pięknie więdnięcia" człowieka, czy zwierzęcia ktoś zobaczył piękno przemijania...
UsuńAle piękne ule! Aż nie można się napatrzeć :)
OdpowiedzUsuńOJEJ jak tu pięknie! Muszę się w końcu tam wybrać. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDzięki za ostrzeżenie z sowami! A Lublin ciągle na mojej liście miejsc do odwiedzenia. Ogród na dachu fajny. Taki... normalny :)
OdpowiedzUsuńCiekawy wpis. Na zachodzie tego typu dachy i roślinność popularna jest już od lat. W Polsce też coraz częściej buduje się tego typu dachy ogrodowe. Kilka zdań na uzupełnienie tutaj http://budujesz.info/artykul/dach-odwrocony-zielony,247.html Zrobiłabym taki dach u siebie, ale niestety jest zbyt stromy.
OdpowiedzUsuń