Zaglądają, podglądają.

wtorek, 22 listopada 2016

Dookoła.

Piękny, piękny listopadowy dzień, o ile dzień listopadowy pięknym może być. Ten, o dziwo był.
Poranny spacer, żeby sprawdzić, co jeszcze trzeba, co słychać w mokrych chaszczach, na wilgotnej trawie, w opadłej mgle.
Na mokrych kamieniach klejnociki.


Jukka stąd wyleci. Niby wszystkie usunęłam, ale one się łatwo nie poddają. Wystarczy zostawić kawałeczek korzenia i za chwile jak feniks z popiołów, tak ona z tego kawałeczka. Nie lubię, nijak nie pasują do mojego ogrodu, a ich kwiatostany mnie przerażają.


Miskantowo zachwyca. Wiecie, że to wszystko z jednaj sadzonki? Wiecie.


Mijam nie skopany warzywnik. Nie widzę, nie ma go!
A za nim złoto ogrodnika. Mała skrzyneczka to moje sito bieżące. Ot, doniczkę zasilić, domowe podsypać. Do wielkiego przesiewania mam profesjonalne coś, co nie wiem jak się nazywa, ale dobrze działa.


Pędy malinowe wycięte. Malinowy busz mnie przerósł. Ile można nalewki, soków? Jak to zlikwidować w połowie? To znaczy, żeby pół zostało? Odrasta wszędzie jakimiś podziemnym pędami, zaraz zawładnie warzywnikiem. Co robić?


Wierzba moja ukochana sieje liśćmi na wietrze. Już prawie wszystko posiała.


Podzwania dźwięcznie i wdzięcznie klekotkiem.


Pędy dereni jak należy, jak z obrazka.


Wrzosowisko zasypane czerwonym dębem. Samo się od mrozów zabezpieczyło.


Dąb otula wszystko co pod nim i obok niego.


A tu już nie sięga. Sięgają natomiast opuchlaki. Są paskudne tak, jak się zwą. I żrą. Wiosną, w maju wydam im walkę. Żurawki mnie nie lubią. Ja ich powoli też.


Pusto.


Moje mchy  ukochane.


Gad ogrodowy. Nie mam serca go wyrzucić. Przestawiany, podrzucany pojawia się tu i ówdzie.


W tym sezonie był pod brzozą


Jej kora jest dziełem sztuki.


I już.
Chodniczek.


Bramka.


Po "dookoła".
Na domku smutne pozostałości po wielkiej obfitości listowia. Została masa jagód dla ptaków.


A w domu sezon na orzechy rozpoczęty!


A teraz, skoro się tak porobiło, że nie tylko o ogrodzie, opowiem Wam pewna historię. Nie najdawniejszą, bo, jak policzyłam, minęło lat zaledwie [już?] osiemnaście, ale historia najprawdziwsza i spleciona z teraźniejszością.
A było tak.
Stało, że miałam przyjemność, bo niewątpliwie była to przyjemność, uczyć przyrody w pewnej maleńkiej wiejskiej szkole. Szkoła może nie była maleńka, ale dzieci było coraz mniej, tak że uczyło się tam komfortowo, prawie jak w najbardziej elitarnych prywatnych szkołach, gdzie liczba dzieci w klasie pozwalała na prawie indywidualna pracę z uczniem. Coś pięknego! Tym bardzie pięknego, że przeszłam do niej z miejskiego dwuzmianowego molocha. Żeby nie przedłużać - praca stała się niekończącą się radością.
Jak to w takich szkołach bywało [ pewnie, jeśli nie zlikwidowano, bywa do dziś], czasem trzeba było uczyć czegoś, do czego nie miało się przygotowania. Mnie przypadła plastyka, co bardzo sobie ceniłam. Zawsze mnie to interesowało, a po dogłębnym rozszerzeniu wiedzy w tematach, nawet nieźle mi szło.
Pewnego razu jedenastolatkowie mieli za zadanie narysować, lub namalować, widok zza okna szkoły. Nic ciekawego. Wiejski krajobraz jesienny, marne pole do popisu. Stoją więc sobie na szkolnym korytarzu, bo stąd jednak widok był ciekawszy i tworzą. Wiedzieli, jak zawsze, że muszą się zmieścić w 45 minutach i nie ma, że w domu dokończę. Chodzę ja sobie, podpatruje dzieła i nagle mnie poraziło. Matko przenajświętsza - rzeczywistość oddana tak, że gdybym nie wiedziała, że namalował to tu i teraz, nigdy bym nie uwierzyła.
Adaś. Mały chłopczyk w silnych okularkach.
Obserwowałam, podziwiałam i stwierdziłam, że jak nic Janko muzykant mi się trafił. Jankowi w widłach grało, Adasiowi w farbach, kredkach, ołówkach.
Uczyłam Adasia innych przedmiotów, uczyłam, ale nie wymagałam. Wystarczało mi minimum, żeby cichy, grzeczny troszkę wycofany, a jednak niezmiernie lubiany przez kolegów Adaś, zaliczał wszystko bez zbędnych problemów.
Rozmawiałam z rodzicami - sprawdźcie w poradni, wg mnie talent. Był.
Udało się. Mimo retinopatii wcześniaczej, mimo oporów ojca [ co to za zawód?] Adaś skończył liceum plastyczne, ASP, jest artystą, robi doktorat.
Utrzymywaliśmy kontakt przez fb, w żartach upomniałam się o nagrodę za odkrycie talentu, dostałam taką odpowiedź:

"To dla mnie sama przyjemność przekazać jedną z moich prac w Pani ręce, w podziekowaniu, bo jak by na to nie patrzeć, miała Pani bezpośredni wpływ na to kim teraz jestem i co robie. Poza tym tworzę właśnie po to żeby ludzie przeżywali emocje, sentymenty, wspomnienia. Maluje właśnie dla takich ludzi o wyjątkowej wrażliwości jak Pani."

Obiecywaliśmy sobie spotkanie, ale, myślałam, taka gadaninka.
I dostaję wiadomość:

"Wszystko mi gra, cały świat, dźwiękiem i kolorem! 🙂 Zatem, Pani Grażyno, oficjalnie anonsuję się u Pani latem, być może z Kasią i Piotrem, bo też chcieli przy okazji zobaczyć się z Panią. Pozdrawiam serdecznie i gorąco całuję ! 😗"

Lato przeszło w jesień, ale słowo zostało dotrzymane. Przyjechał dwie niedziele temu z Kaśką, swoją siostrą. Wspomnieniom nie było końca.
Tak jak obiecał, podarował mi nie jedną, a dwie prace i doskonale wiedział, co mnie zachwyci.
Oto pałacyk zatopiony w zieleni, w którym przez piętnaście lat mieszkałam.  - praca pierwsza.


I stojący nieopodal malowniczy kościółek - praca druga.


A to malownicza ruina szkoły z której okien na piętrze mały Adaś malował pierwsze obrazki. Pisałam o ruinie, ruinacja trwa.


Adaś dzisiejszy, Adaś artysta.


Historia jest odpowiedzią na ten komentarz i inne jemu podobne.

Lubię te chwile refleksji, które wywołujesz swoimi nostalgicznymi wpisami o życiu, które minęło, ale które nadal jednak żyje w nas, w naszej pamięci, w naszych emocjach, sercu...
 
Pozdravka. 




 


.










20 komentarzy:

  1. Wystraszyłam się tym aligatorem :D Myślałam, że to tak na poważnie.
    Kolorowo w tym ogrodzie i bardzo ładnie. Szczególnie podobają mi się te trawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trawy. Mnie też, szkoda tylko, że w pełnej krasie są dopiero pod koniec lata.

      Usuń
  2. Pewnie, że listopadowy dzień może być piękny! Podoba mi się bardzo Twój dzwonek na wierzbie i ta wierzba też :) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierzba z małej gałązki, nie wierzyłam, że można, a jednak. I już po urokach listopada, skryły się za mgłą.

      Usuń
  3. To pięknie, że młody człowiek docenił,że poznałaś się na jego możliwościach.
    I masz "namacalny dowód", że się nie pomyliłaś w ocenie małego, cichego, wycofanego chłopca.I znów dziękuję Ci za spacer z Tobą po ogrodzie- bardzo lubię te spacery. Jest w nich zawsze mnóstwa uczucia i troski.
    U nas wczoraj był piękny dzień, słoneczny, dziś też było całkiem niezle, tylko dokuczał nieco wiatr.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, rzadko obecnie można liczyć na docenienie, szczególnie ze strony młodych ludzi. Przyjmują postawę "mnie się należy" i już. Udało mi się!

      Usuń
  4. Cudowna historia...uwielbiam takie opowieści...dostrzec dobro w drugim człowieku i sprawić by ns tym budował swoją przyszłość...musisz byc z siebie dumna...i z Adasie,ze tak pozwolę sobie o tym Panu powiedzieć...z pewnością kiedy tylko spojrzysz na jego prace wzbudza się w Tobie pozytywne emocje...Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jestem dumna. Ten zawód przynosi takie satysfakcje. Rzadko, ale jednak.

      Usuń
  5. Ależ historia..Gratuluję,pozdrawiam.Ewa z Wrocławia.

    OdpowiedzUsuń
  6. A szkoda, przygarnęłabym maliny wcześniej, założyłam już swoje poletko - 100 szt, nie wiem, czy to dużo czy mało, a! tak na swoje potrzeby:-) też mam takiego krokodylka, schowany w krzaczkach nad oczkiem, nawet nie razi; mnie się podoba bardzo mech na kamieniach, moja teściowa wydrapuje wszystko, bo mówi, że jej kostkę niszczy:-) pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, dużo! Moja "plantacja" powstała z kilku krzewów. Mech kostkę zdobi, ale niektórzy nie lubią, fakt. Krokodyle lepsze od krasnoludów, niech sobie "żyją".

      Usuń
  7. Wspaniały post:) zawsze tak fajnie opisujesz Swoje ogrodowe klimaty. Juki tez nie lubię, ale mech uwielbiam i sama go hoduję na różnych naczyniach. Wyczytałam na angielskij stronie, że nalezy zebrac troche mchu, wymieszać z siadłym mlekiem jub jogurtem i zblendowac. Tą mieszaniną smarować miejsce gdzie chcemy aby mech sie pojawił. Pojawia się po około trzech tygodniach:)A krokodyl jest super:)
    Gratuluję takiego zdolnego ucznia i wspaniałej, Twojej intuicji! Nich się Adamowi wiedzie jak najlepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo przepraszam za literówki!

      Usuń
    2. Znam tę metodę, a drugą taką, że zamiast pożywek mlecznych robi się piwne. Adamowi się powiedzie, ma upór i ambicje i zostanie dr Adamem.

      Usuń
  8. Przeczytałam o Adamie z wielką przyjemnością ,uwielbiam Twoje wspomnienia i przemyślenia.POZDRAWIAM!

    OdpowiedzUsuń
  9. Piękne wspomnienie... piękna historia... i piękne jej zakończenie...

    OdpowiedzUsuń
  10. Natura nawet przed zimą potrafi wyglądać pięknie. Szczególnie efektownie prezentują się zasuszone trawy pod postacią miskantów. Rozchodniki również bardzo mi się podobają. Z drugiej strony już nie mogę się doczekać wiosny :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Super historia Gaju. A jakbyś znowu atak malin miała, to ja przyjadę Cię uratować - i z owoców i z krzaczków ;)

    OdpowiedzUsuń