To koniec. Choćby nie wiem co, choćby nie wiem jak, to koniec sezonu.
Pożółkło.
Wyzłociło się .
Zszarzało.
Nie zebrało.
Dojrzało.
Zgrzybiało.
Mocno zgrzybiało.
Naśmieciło. [Bo wierzba kruchym drzewem jest.]
Jeszcze coś tam kwitnie i przestać nie może.
Nawet mocno kwitnie.
Wrzosy, to wiadomo.
Ogród zasypia.
Dla ogrodnika, nie każdego, dla mnie tak, nadszedł czas sprzątania.
Zaczyna się malowniczo, ale potem...
Jak to wszystko, a to fragment tylko, runie z wiatrami... Ano, nie chciało się tujowiska po całości, to się ma.
Rabatki oporządzone, tak mam i miała będę.
Gadżety niezbędne idą do noclegowni.
Zbędne też.
Aż żal, takie to malownicze.
Po drodze samosiejki lobelii.
I wyżerka dla ptaków.
A tu witaminki i mikroelementy dla zwierzyny płowej i zajęczej. Nie wiem, co z tego zostanie. A tak chciałam mieć brzezinkę.
Mam za to coś innego. Mam gar! Nowy, największy i najstarszy [ponoć stuletni] gar do kolekcji.
Sygnatura jak na miśnieńskiej porcelanie!
Gar z historią. Własną i nową.
Własnej historii gara nie znam, poza tym, że pochodzi z terenów poniemieckich. Swoje więc przeżył.
Nowa historia gara jest niezwykła.
Zadzwoniła kiedyś do mnie czytelniczka tegoż bloga. Zdobyła numer i postanowiła, uwaga, uwaga, podarować mi ten właśnie gar. Bo widziała, że mam gliniane gary w ogrodzie, bo lubię, a Jej zbędny.
Zdziwiona, uradowana powiedziałam, że chętnie, że kiedyś, że wracając z Poznania, bo prawie po drodze i... wyparowało mi z pamięci. Ale pani Grażyna nie odpuściła i nie zrażona, ani urażona, zadzwoniła, niech chwała Jej będzie, jeszcze raz. Więc tym razem, wracając, wstąpiliśmy. Przemiła wizyta, fajna rozmowa, nakarmieni i napojeni, z garem, którego prawie bym zapomniała, wróciliśmy do domu. Dostałam jeszcze polecenie przeczytania pewnej książki, ale o tym potem.
Takie to dziwne historie plotą się w sieci...
Dziękuję pani Grażyno!
Poza tym nałogowo, jak to w sezonie, jem mandarynki. Elegancko jem - z kryształów stojących na nie maszynowych haftach. Widzicie precyzję? To dzieło mojej Teściowej.
Chrupię jabłka z wiekowej jabłonki.
Prozaicznie zrobiłam warzywa solone. Najstarsza metoda świata w konserwowaniu żywności sprawdza się świetnie. Nie...najstarszą jest chyba suszenie.
I tradycyjnie piekę chleb. Jak to na wsi.
Nuda, panie, nuda..
O nie!
Okocurzona, opatulona, omamulona czytam na nowej kanapie pod nowym kocurzastym kocykiem.
TO czytam i cieszę się, bo dwa następne tomiszcza czekają. Już zaczęłam i powiem Wam, że nieźle jest. Czyta się!
I tak to leci.... wolno, wolno...
Od świtu do świtu.
A w sklepie na J już grasują mikołaje. Wyprzedzili wszystkich, nawet Wszystkich Świętych.
Masz, jeszcze czas przestawili i znowu nie wiem, która jest którą i która jest prawdziwsza od której i ta co jest, to która by była na "stary czas"...
Macie tak?
Pozdravka.
No cóż, coraz bliżej zima, niestety. Ale Twój nieco gasnący ogród nadal piękny. Co do brzózek- są jeszcze młode i chyba powinno się ich pnie otulić tubami z jakiegoś dość sztywnego tworzywa, właśnie po to, żeby zwierzątka ich nie podgryzały.Popytaj u zawodowych ogrodników- oni w ten sposób chronią pnie drzewek owocowych. A gar-olbrzym jest prześliczny.
OdpowiedzUsuńMiłego;)
Ha, brzózki z tub już wyrosły, wszystkie za ciasne. Mam pomysł, bo codzienne chodzenie tam z psem i zostawianie zapachu nieskuteczne; wyleję przed brzozami, od łąk i pól,jakiś zapach w płynie. Świerki uratował lawendowy płyn do płukania. Zobaczymy.
UsuńTeż miłego, a jak!
U mnie w ogrodzie i na blogu też jesień...jak ja ją kocham...a blogowe znajomości dają mi wiarę w ludzi..okazuje się że wokół nas mnóstwo bezinteresownego dobra takiego jak Pani Grażynka...Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńPrawda? A jednak! W obecnej rzeczywistości takie sprawy dodają wiary, masz rację.
UsuńKocham ogrody, uwielbiam wnętrza.. lubię podpatrywać blogi, ale najbardziej czytać lubię tutaj ! Pani teksty są tak wciągające jak najlepsza lektura :)
OdpowiedzUsuńW końcu to napisałam, już długo mnie to męczyło.
Pozdrawiam serdecznie
Magda
Pani Magdo! Nie wiem co napisać... Zażenowana, dumna, zawstydzona? A jak mi miło! Dobrze, że już się Pani nie musi męczyć - napisane! Proszę zaglądać, zapraszam. Dziękuję.
Usuńwiesz co, przez te 3 tomy to ja do pracy chodziłam nieprzytomna!
OdpowiedzUsuńUuu, no to wiem, dlaczego o 02,20, ciemną nocą, wydawało mi się, że wcale nie jestem śpiąca.
UsuńWszystko piękne (konewki!) oprócz tej szkaradnej okładki książkowej (coś miedzianego uratowałoby sytuację, chyba że ten żołnierzyk na dole tak zaśniedział, hm...)
OdpowiedzUsuńA jaki to gatunek na drugiej focie?
Że też mnie nikt nie molestuje w sprawie garów, eh.
Wydawałoby się, że nastrój posta nostalgiczny, a miło mi się zrobiło po przeczytaniu.
OdpowiedzUsuńA zmiana czasu jest jedną z rzeczy, która mnie wkurza.
Zmiana czasu jest denerwująca, ale gdybyśmy go nie zmieniali z wiosna szybko byłoby ciemno. Czas prawdziwy dla naszego kraju to właśnie ten, który teraz nastąpił. Wyobrażasz Sobie lato i dzień o godzine krótszy! Byłoby strasznie. Niestety kiepska szerokość geograficzna:) Chociaż Ty masz lepiej niż ja, he, he, he.
OdpowiedzUsuńSliczny nostalgiczny post ze słoneczkiem:)
Jak przyjemne są tak bezinteresowne osoby, daja taki cudny prezent w zamian nic nie oczekując. Serce rosnie!
Ciepłe pozdrowienia przesyłam.
niby koniec, a ja mam jeszcze tyle pracy w ogrodzie...
OdpowiedzUsuńCóż taki "koniec" każdego ogrodu, jak obecnie patrzę przez okno, to mi po prostu szkoda, że idzie ta zima i oby nie był to listopad, który trwa od listopada do marca:) cóż sprzątania czas zacząć, a rośliny i ogród na wiosnę, na pewno się odwdzięczy :)
OdpowiedzUsuńJesienne ogrody są dość przygnębiające, ale z racji tego, że wieczory niesamowicie się wydłużyły, zamiast oglądać te smutne pozostałości, fajnie jest poszukać w sieci inspiracji do tego, by ogród wiosną znów zachwycał :) Ja właśnie tak spędzam jesienne wieczory. Choć dobrą lekturą tez nie pogardzę ;)
OdpowiedzUsuńPiękne jesienne obrazki. Miłego czytania :))
OdpowiedzUsuń