Cisza tak cicha, że słychać jak trawa rośnie.
Nie chce się pisać, chce się siedzieć w ogrodzie, bujać w obłokach i patrzeć na "jeszcze lato".
Na "ale słońce już się inaczej przesiewa".
Na dom jeszcze w zieleni.
Na "zaraz śniegiem się pokryje.
Na to, co jeszcze kwitnie.
... a trawa cicho rośnie dalej...
Jedni siedzą i kontemplują. Inni ciężko pracują.
Ostatnia wertykulacja.
Nawadnianie. Susza suszą, ale po wertykulacji konieczność.
Gołąb gość stały, nic w tym dziwnego, że przysiadł. Zające wpadają na kawę, gołąb na wodę.
Tu zgrabnie przejdę do następnego zdjęcia, bo przekonana byłam, że to on. Tymczasem...
Widać niewiele, ale wpatrując się można JĄ zobaczyć. I te JEJ oczy!
Królowa nocy spłynęła z ciemności w absolutnej ciszy. Nie odlatuj, lecę po aparat! Nie odleciała, a trwało, bo w obu wyczerpane baterie. Pozostała moja nowość najnowsza, w której jest wszystko. Może gdybym przeczytała instrukcję obsługi, zdjęcie byłoby lepsze, ale i tak coś tam wydobyłam.
Puszczyk, płomykówka, mszarna? Nie wiadomo.
Ale czyż nie cudna sowa?
Znowu zgrabne przejście.
Skoro mam takie cudo, to co mi szkodzi? Tak też powstało moje pierwsze...
Błąd! Widać wyciągniętą rękę.
A poza tym?
Poza tym zabawiłam się tak.
Na fb wstawiłam jakieś zdjęcia z ogrodu, które Adaś, mój dawny uczeń, znający się na rzeczy, bo artysta plastyk, skomentował, że "jak u Renoira".
Przejrzałam dzieła rzeczonego malarza i zobaczyłam takie.
Rany boskie Renoir namalował moje krzesełka?
No bo patrzcie.
Nie do wiary...
Policzyłam ilość szczebelków na siedzeniach i oparciach. Taka sama.
Skręcenia na oparciach. Takie same.
Zakończenia na nóżkach. Identyczne.
Dobre wzory się nie starzeją.
Różnica w tym, że krzesełka malowane przez Renoira pewnie nie istnieją, a moje, razem ze stolikiem, kupiłam kilka lat temu w T , późną jesienią za grosze. I proszę!
Różnica w tym także, że krzesełka Renoira przetrwają następne wieki w muzeum...
Tak powstała sesja z krzesełkami.
Tak wreszcie się zmobilizowałam do napisania czegokolwiek o czymkolwiek.
Tak jeszcze udało mi się nie popaść w jesienną melancholię.
Pozdravka.
Teleportacja krzeseł Renoira? Świetne! Cieszę się, że piszesz. Daj znać jakie lektury naszykowałaś do jesienno-zimowej spiżarki;)
OdpowiedzUsuńTeż się cieszę, że się zmusiłam. Wreszcie. Dam znać, zbieram jak wiewióra orzeszki.
UsuńWspaniałe porównanie, a efekt sesji bardzo pozytywny energetycznie. Nie umiem określić co czuję, ale podoba mi się to. :-)
OdpowiedzUsuńI o to chodzi - żeby się podobało, dzięki.
UsuńPiękny post :)
OdpowiedzUsuńDziękuję.
UsuńAle sowa. Pewnie, że widać. Zazdroszczę Ci takiego gościa. A z selfie to mnie pobiłaś. Ja nie mam jeszcze żadnego na swoim koncie :D I srajfona nie ogarniam zbytnio...
OdpowiedzUsuńTy nie ogarniasz? Nie wierzę. Ciekawa jestem, gdzie ta sowa mieszka, a dziupli ci u nas dostatek.
UsuńNo nie ogarniam. Musi być coś, w czym mój mąż jest lepszy ;)
UsuńA taka sowa to jest coś. U nas szczytem ekstrawagancji jest jeż :D
Mam bardzo podobne krzesełka i bardzo je lubię. Nie sądziłam, że to taki leciwy wzór, jaka niespodzianka :)
OdpowiedzUsuńTak, stare dobre wzornictwo się trzyma. Szanuj je!
UsuńCiekawe ujęcie z gołębiem. Bardzo lubię sowy :)
OdpowiedzUsuńTen gołąb, a właściwie parka, to nasi prawie domownicy.
UsuńPrzepięknie u Ciebie, a tę ciszę czy spokój czuje się w zdjęciach :))) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDla ciszy i spokoju tu mieszkam. Dzięki.
UsuńMiło Cie poznać Gaju:) Piękna sowa, kwiaty, ogród... Szkoda tylko, że lato odeszło:(
OdpowiedzUsuńPoznać? Znamy się wirtualnie. Przynajmniej ja Ciebie. Ale miło, miło.
OdpowiedzUsuńPrzecież Lublin nas łączy...
UsuńAle u Ciebie pięknie, oczu nie idzie oderwać! Pozdrawiam - Maria;)
OdpowiedzUsuńidzie, idzie... Ale dziękuję.
OdpowiedzUsuń