Nie było. "Piździ i gwiździ", to łagodne określenie.
Bez spięcia i zadęcia, za to z zającem w rzeżusze i zielonym szczypiorem, z salwami śmiechu przyprawionego malinową - więc zdrową - naleweczką, minął dzień świąteczny pierwszy, rodzinny.
Zaczęło się od tego, że siostra postanowiła skorzystać z przebłysków słońca.
- Posiedzę w kocu na tarasie, muszę sobie doświetlić szyszynkę i tę..., tę..., no, jak ona...? Ta druga?
- Co?
- A, już wiem! PRZYLASZCZKA! Tak, przylaszczka! Przylaszczka mózgowa... ?
- Matko kochana, przysadkę z przylaszczką pomylić?
- No bo ty tylko o ogrodzie, o kwiatkach.
No tak.
Tak było przed malinówką, a potem poooszło, bo podkład był dobry.
Dzień drugi, po śniadaniu, po odjeździe ostatniego gościa, był już tylko mój i ogrodu.
Czasem gorszę tubylców działaniami ogrodniczymi w niedzielę, ale w święto nie ryzykowałam. Tylko spacer. No, czasem małe grabeczki w ostępach gdzie wzrok tubylczy nie sięga, bo jakoś nie umiem bezczynnie.
Wiosna nieśmiało, powoli, ale jednak zaczyna się.
Rosa się stara.
Krokusy jak najbardziej.
Smutniaczek samotny pod brzozą też.
Zaczyna błękitnieć ułudka. To w zastępstwie niezapominajek, których zapominam wysiać.
Ułudkę polecam bardzo. Nie dość, że robi za niezapominajki, to nie wymaga pamiętania o siewie, bo to bylinka jest i pięknie się rozprzestrzenia dywanikiem.
Tak sobie chodziłam, tu spojrzałam, tu grabnęłam i zrobiło mi się bardzo refleksyjnie.
Ta maska, do dziś nie wiem, czy góral, czy Indianin, to prezent sprzed wielu lat od przyjaciela rodziców. Zabrałam, powiesiłam. Plastykowa doniczka z prawej, a nienawidzę plastykowych, jest doniczką roboczą, żeby nie było.
Ta wierzba... tyle o niej było, a tu kolejna wiosna.
Ławeczka pod złotym parasolem. Później się zazieleni i zacieni, a małe ciski może wreszcie podrosną..
Trawy [ miskanty ] przycinamy sekatorem spalinowym, inaczej już nie można, a po wykopaniu, ciężko idzie, dzielimy siekierą. Polecam, sama wyczytałam. Teraz wygląda paskudnie, ale jak ruszą!
Warzywnik w trakcie kopania. Wiem, źle, ale nie zdążyłam jesienią. Siłownia po zimie w sam raz.
Chodzę sobie, chodzę i nagle... ten dźwięk! Traktorek zawarkotał wiosennie.
M nie wytrzymał, skosił. Pół godzinki, skoszone, wyrównane, paseczki, kółeczka. A podobno dopiero, gdy kwitną forsycje.
Wspomnienia, wspomnienia. Jak było rok temu, jak dwa, jak dziesięć i dalej.
Domek tak wrósł w otoczenie... Kiedyś "za skarpą" było tak daleko, dziś tak normalnie.
Coś muszę zrobić, czymś przełamać to morze trawy. Pole do popisu jest, pomysłu brak, M stanie okoniem.
Wróciłam i dowiedziałam się o śmierci księdza K., który powinien służyć jako wzorzec kapłaństwa.
Nie powinien umierać, powinien stać w Sevres i zawstydzać.
Zając w rzeżusze został przegoniony,
...pisanki sprzątnięte, koniec.
Od śmiechu, po smutek.
Rano za oknem znowu sarny.
I skowronki, i wiosna.
Pozdravka.