O żywotnikach zwanych tujami, czy na odwrót . Moje nasadzenia, przemyślenia i błędy.
Z nazwy roślina ta jest znana chyba wszystkim "zielonym", rozpoczynającym ogrodowe życie. Roślina tuja. Bo już roślina żywotnik mniej, i potrwa, zanim przekonają się ze zdziwieniem, że to to samo. W oczach bowiem będą mieli zakodowany obraz szmaragdowego szmaragda - taką tuje znają i już.
Tymczasem, chodząc po centrach ogrodniczych i marketach, coś im się zacznie nie zgadzać. Bo jak to? Wysokie szpiczaste tuja, małe i duże kulki też tuja, walce mniej i bardziej pojemne też?
Zaczną myśleć, myśleć i popadać w obłęd.
Ja to zielonym tłumaczę tak; różny wygląd roślin o tej samej nazwie, to tak jak różny wygląd zwierząt o nazwie pies. Różne nazwy odmian, to różne nazwy ras, ot co. Odmiana równa się rasa i to trafia, bo jamnik od boksera różny jest, a jednak pies. No tak...
U mnie to załapanie poszło to jakoś szybciej, bo znałam odmiany roślin zbożowych, buraczanych i innych paszowych. Wiedziałam, że takowe istnieją. Poza tym byłam zielona, ale obłożona katalogami, magazynami, gdzie wszystko było cudne, a w naturze już niekoniecznie.
Nie pamiętam jaka roślina była u mnie pierwszą, ale tuje w pierwszej piątce były na pewno i pierwszą chyba była ta. Hmmm.
Tu rozcapierzona i ładna, ale rozrost zmusił nas do cięcia. I też ładna. Też hmmm.
Następnie skusiłam się na odmiany kuliste.
To samo zimą
I we mgle.
I już widać, że do kul dolepiłam jaja. Tego nie lubi u mnie pewna Mądra Ogrodniczka, ale już wie dlaczego ich nie usunę.
Robiąc przy okazji podstawowy błąd zielonych - nie sprawdzając jakie to wysokie/szerokie będzie za kilka lat.
Jest za wysoko, za szeroko, ale co robić? Rosną sobie, jaja przycinane rozrastają się dalej.
Na skarpie, po prawej stronie posadziłam tuje od Mamy i tych nie ruszę. Dla wyjaśnienia tuje posadzone były przed wierzbą. W sensie czasu.
Z większym myśleniem powstawała ta iglakowa rabata.
Po całości.
I taka sama w innym miejscu.
Na rabacie iglakowej są trzy "szmaragdy" po dwie kule mniejsze i większe oraz jako wypełnienie jałowce.
Na początku była mniejsza, zwykły prostokąt z żywotnikiem i jałowcami.
Później została rozbudowana i uzupełniona.
Nie chce mi się samej wierzyć, że tak się wypełniła, a kamieni nie widać w ogóle. Muszę je wydobyć spod roślin.
Jest jeszcze kilka żywotników w innych częściach ogrodu, ale wtopione w różnorodność nie rażą.
Tyle o moich tujach.
A ogólnie to takie przemyślenia:
Na szczęście nie popełniłam żywotnikowego żywopłotu.
Tuje nie są złe, byle przemyślanie i z umiarem.
Jak nie ma niczego ciekawszego, to niskie odmiany dobre są do pojemników.
Należy jednak, więcej lub mniej, w zależności od odmiany, przycinać.
Fajne czasem punktowo, w kompozycjach.
Nie lubię rozczochranych brabantów.
Jeszcze anegdota z dawnych czasów.
Odwoziłam kiedyś kogoś na przystanek autobusowy. Czekamy w samochodzie, podbiega facet i pyta.
- Czy pani nie wie, kto tu w pobliżu TUJE HODUJE?
A ja po zastanowieniu odpowiadam na pytanie pytaniem.
- Czy ktoś tu HUJE TODUJE...? niech pomyślę....
Litery mi się przestawiły i poszło.
Błąd tylko w ortografii, fonetycznie było tak bezbłędnie, że córki leżały na siedzeniach zwinięte ze śmiechu, a ja przepraszałam oniemiałego.
Przetrwało do dziś.
A teraz o innej sprawie, nomen omen, żywotnej.
Od jakiegoś czasu pojawiał się w domu temat drażliwy, wrażliwy, z łzami, z żalem, z obiektywnym i zupełnie nieobiektywnym podejściem do TEMATU, którego staramy się nie widzieć i prawie nam się udaje, a jednak temat jest.
Tematem jest pytanie "co robimy?" Z życiem co robimy...
Prawda jest taka, że pesel nie kłamie i może lepiej sprzedać to wszystko w cholerę, póki sprzedawać nie musimy, niż czekać, aż będziemy sprzedawać za bezcen, bo musimy.
Rozsądek podpowiada jedno, miłość do tego miejsca drugie.
Sprawę rozwiązał piec. Zaczął się psuć - dymić, popuszczać, syczeć. Też ma swój pesel.
Trzeba wymieniać, ale jak już, to na taki, co to raz w czas sobie zasypiemy, sam sobie będzie dosypywał spalał i..., no, jak taki piec będzie, to przy takiej wygodzie...
Krótko mówiąc piec za nas zadecydował i na kilka lat odsunął straszną perspektywę spędzania życia w wygodnym, aczkolwiek ciasnym i śmierdzącym mieście.
Jakby mi się pesel cofnął - pieprzyć pesela - zaraz wiosna, cudne lato, zostajemy!
I mam pytanie.
Przypadkiem, na stronie pewnego ogrodniczego sklepu internetowego trafiłam na własne zdjęcie przedstawiające oferowaną przez tenże sklep roślinę w cudnym rozkwicie. Mój taras, stół, obrus, moja roślina w mojej osłonce. Pojęcia nie mam skąd je mają, ja w tym sklepie żadnej galerii nie mam.
Jakiś czas temu pewien portal zapytał mnie, czy zdjęcia z mojej galerii mogą użyć do reklamowania własnego produktu. Zapytali, oferowali wynagrodzenie, podziękowałam, nie skorzystałam, zdjęcie udostępniłam, było kulturalnie i miło.
A tu się wkurzyłam, bo zabrakło mi owej kultury. Coś mi się zdaje, że obowiązują jakieś prawa, o których wiedzieć powinni.
Mam rację? Jak zareagować? I czy w ogóle?
Wkurzona nadal.
Pozdravka.