Wprawdzie niczego nie napisałam do wiecznie smutnego pana, niczego nie dałam do przekazania panu ze starej stodoły, ale córką leśnika , jak najbardziej , jestem.
Leśnika, drzewiarza i myśliwego.
Już padają gromy... Już się sypią...
A jednak, myśliwego też. Trwały spory, bo jak można, a On cierpliwie tłumaczył, że nie tylko można, ale trzeba.
Tak było latami, zimami, wiosnami i jesieniami - broń, lornetka, nieodłączna furażerka i w las.
Może miał rację, może nie, już nie podyskutujemy, fakt faktem, że w końcu wyszło na moje, bo kiedyś, ot tak, powiedział, że sprzedał broń. Oniemiałam.
Broń. Dryling. Najcenniejsza rzecz. Dmuchana, chuchana, polerowana z ceremoniałami znanymi tylko posiadaczom tychże. Sprzedana.
Nie pytałam dlaczego, wiedziałam, a do tematu już nie wróciliśmy.
Pozostał mi orzełek z furażerki o którego historię nie zapytałam i lornetka.
Pozostały cudowne wspomnienia.
Każde wakacje w lasach Puszczy Noteckiej.
Chyba już było, ale jeszcze raz. No więc to w tej leśniczówce, albo gdzieś obok niej wypoczywaliśmy.
Słowa agroturystyka nie znano, ale to było właśnie to. Tu zobaczyłam po raz pierwszy i zakochałam się w jamnikach szorstkowłosych. Mam, bo czy można nie kochać?
Tak spędzałam ostatnie wakacje po skończeniu zootechniki.
Już wiadomo, po kim mam geny przyrodnicze.
A komu przekazałam?
Blondynce. Maturę zrobiła w technikum ogrodniczym.
Drugiej żaden gen odpowiedzialny za cokolwiek związanego z biologią najszerzej rozumianą się nie trafił.
Nasze dialogi na temat roślin wyglądają tak:
- Roślinkę sobie kupiłam.
- Jaką?
- Fajną.
- Ale jak się nazywa?
- A, to nie wiem.
- A jak wygląda?
- No mówię, że fajna...taka zielona.
Ale wiadomo, że dziedziczy się nie tylko po rodzicach i tym to sposobem właśnie "zielone" geny powędrowały do jej starszej córki.
Zawsze ze zwierzętami. Raz z małymi.
Raz z dużymi.
I gdyby zawód zootechnika miał jakąkolwiek przyszłość, to kto wie.
Takimi meandrami doszłam do sedna w temacie genetyki.
Moja duża satysfakcja - kolejne pokolenie w rodzinie studiować będzie w tym samym mieście, na tej samej uczelni, na kolejnym wydziale.
Kolejne pokolenie odwiedzać będzie to miejsce. Za czasów studiów mojego Taty nie było go, ale za moich i M już tak. Ile kaw, ile piw, ile przegadanych godzin. Bo czyż nie milej w takich okolicznościach przyrody, niż na salach wykładowych? No milej.
Sławna knajpka...
...działa i ma się dobrze.
Polecam lokal i powodzenia Marianno!
A w ogrodzie powiało, połamało.
Położyło, wywróciło.
Jak ogarnę, pokażę, może jeszcze zdążę pokazać lipcowy ogród. Może, bo czas gna jak pendolino. Już po Ance, a wiadomo, że po Ance wiadome ranki...
Pytanie mam takie.
Ktokolwiek wie, proszę napiszcie, odpowiedzcie - co to za trawa? Nie wiem skąd, nie wiem co, pewnie z jakiejś wyprzedaży. Trzymam w donicy, bo jak ognia boję się rozłogowców.
Boje się też własnych ogórków, których przezornie posiałam mało, ale one postanowiły plonować odwrotnie proporcjonalnie i przerażeniem napawa mnie rozrośnięta plantacja malin, która miała zostać znacznie zmniejszona, ale nie wyszło.
Pozdravka.