Zrobimy sobie cień - wyznaczyliśmy pas terenu i zaczęliśmy sadzić. Dwa dęby,
cztery brzozy,
świerki, modrzewie i sosny, czyli "las mieszany". "Las" miał wysokość pół metra i cienia nie dawał, ale rósł. Rósł, rósł, aż wyrósł. Chciałam, to mam. Mam cień, a że cień dają liście, to mam liście.
Dębowe,
brzozowe... dużo.
Liście są wszędzie...
... i wszędzie. Spróbujcie wybrać je z żywopłotu.
Pół biedy z brzozowymi, wierzbowymi, bo te rozkładają się szybko i wiosną nie powinno być po nich śladu, ale dębowe trzeba zebrać, bo czas rozkładu, mimo uroku, trwa i trwa i na wiosnę będą nietknięte jego zębem. Więc zbieramy.
I do ogniska, bo zielonych odpadów u nas nie zbierają.
W czasie grabienia co krok zachwyty nad symbolami jesieni.
Niestety, symbole są niejadalne.
I znaki czasu, powolny rozkład... To był ogromny pień służący nam na początku za stół ogrodowy piwno - kawowy.
Tyle z niego zostało, bo w proch się obraca w miarę nieustraszonego pędu naszych peseli.
Czas. Nie będzie nas, będzie "las".
Czas zadumy, czas refleksji i rozmyślań przy ognisku.
Tymczasem trzeba posprzątać.
Zebrać klatki.
I klateczki.
Narzędzia.
Zmarzlaki.
Przewieźć to wszystko, i wiele innych ogrodowych detalików, na spoczynek w piwnicy.
Mgły się snują, płonie kolejne ognisko, siedzimy sobie i wspominamy, i gadamy.
I tu przechodzę do opowieści dziwnych treści.
Kilka dni temu słuchałam audycji znanej polskiej filozofki, ateistki zresztą, o przemijaniu. Ta wykształcona i mądra [co nie zawsze idzie w parze] kobieta opowiedziała historię, jaka zdarzyła jej się na cmentarzu. Stała nad grobem swego ojca i miała mu za złe, że ją opuścił. Wtedy z rosnącego nad nią kasztanowca spadły na jej głowę dwa kasztany. Skojarzyła to natychmiast z tym, że ojciec był leśnikiem i kochał kasztanowce. Znak... Tak podsumowała to pragmatyczka. Znak, bo co innego?
Kiedy tak siedzieliśmy i gadaliśmy, zaczęliśmy mówić o tym, że jaka to szkoda, że mojemu Ojcu nie było dane doczekać tego, czego dokonaliśmy. Byłby, dumny i zachwycony. Przecież był leśnikiem i tak kochał drzewa. W tym momencie na ławkę, obok mnie, spadł cicho i przysiadł piękny liść dębu. Znak...
Liść dębu powędrował z nami do domu.
Snując się opowieści siedzieliśmy w przedwieczornym październikowym ogrodzie w miłym towarzystwie.
A swoją drogą jak pięknie się łączą kryształ z granitem...
PS
W odpowiedzi na "liści nie palimy" informuję, że liście dębu rozkładają się latami, a zawarte w nich garbniki powodują, że pozostawione na podłożu i rozkładając się powoli hamują wzrost jakiegokolwiek runa.
Jedyną metodą "domową" walki ze szrotówkiem, jest palenie liści lub zakopanie ich na gł. co najmniej 30 cm. - dla mnie niewykonalne.
Pozdravka.