Z myślą o upalnym, hahaha, lecie zafundowałam sobie na ten sezon taras po włosku, po grecku, jak zwał, tak zwał, taras rodem z południa.
Szumnie brzmi.
Mam dwa ogromne oleandry, oliwkę i inne śródziemnomorskie rośliny, które kiedyś rezydowały latem na żwirowej rabacie pokrywającej szambo. Od ubiegłego roku, przez przypadek [sesja dla firmy handlującej meblami], przeniesione zostały na taras i tak mi się ta aranżacja spodobała, że tego lata zagościły latem na stałe i zajęły północną jego część. Północną, oświetloną okrągły dzień słońcem południa. Trudne do zrozumienia, ale tak to jest.
A tak wygląda.
Hania, chyba zwierzę południa, zawsze w słońcu.
No i co tu mam, czyli, jak usiłowałam zrobić sobie "południe" w Wielkopolsce, południowej zresztą.
Żeby było adekwatnie, w tle, na trawniku rośnie katalpa. Dodaje temu miejscu charakteru.
Tu na tle błękitu.
W rogach oleandry Prawy był, tu lewy z lawendowym korytkiem.
Jeszcze nie kwitną, ale już za chwileczkę, już za momencik...
Jest jeszcze lawenda w pojemnikach.
Takim.
I takim, niebieskowyblakłym, ulubionym.
Z pewnością nie są to te same odmiany.
Ta wąskolistna.
A ta? Nie wiem, ale nie francuska.
Jej szerokość królewna oliwka.
A obok jej szerokości robiący za śródziemnomorski cyprys nasz jałowiec skalny.
Tu ubiegłoroczny zakup z francuskiego marketu, agapant. W poprzednim sezonie ledwo wyszedł z ziemi, a w tym roku ma dwa pąki kwiatowe. Wiem, że nie należy przesadzać agapantów do większych donic, więc tkwi w ciasnocie. Skoro lubi? Niech ma.
Agapantowy pąk, w błękitnej donicy rozmaryn, w tle kanna. O szałwi nie wspominam, bo jakaś niepiękna.
Ognia, zgodnie z zasadami, dodają zielonym szarościom ogniste pelargonie.
Detale.
Koloryt pojemników to terakota i niebieski. Jak należy.
Brak tu tylko morza, ale nic to, za rok może zrobię morze z płaskiego pojemnika z morzem lobelii.
Cieplej Wam?
Pozdravka.