Już? Jak to?
Wiem, tak to. Niestety tak to.
Myknęło nie wiadomo kiedy, a po sierpniu, już wrzesień, a wrzesień, to jesień.
Toczą się koła czasu, a najgorsze, jest to, że przyspieszają...
Czujecie tę nostalgię? Zaczyna się co roku od Anki, co to zimne ranki. Widzicie tę mgiełkę poranną? Ja już widzę, a może tylko czuję, a może tylko przeczuwam. Słońce inaczej świeci, ukośnie, mniej radośnie. Jakieś długie cienie ciągną się nad trawą.
Trawa nie rośnie już jak szalona. Zwolniła. Dłużej widać pasy po koszeniu.
Panna ciemna, jakby zadumana, stoi cały sezon ustawiona prowizorycznie, potwierdzająć trwałość prowizorek.
Ogród, na szczęście, nie malkontenci jak ja i wabi kolorami.
Miał być głównie róż i niebieski. I są.
Niebieskości to len trwały, czysta postać błękitu. Drobne toto, maleńkie, taki diamencik ogrodowy i podobno mocno się sam sieje.
I jej majestat ostróżka. Obie rośliny po raz pierwszy w ogrodzie.
Debiutuje róża dzika. Piękność kwiatów ulotna, ale zapach!
Oraz jeżówka.
I ketmia; kupione wiosną maleństwo przetrwało przymrozki, gradobicie i zakwitło dwoma odcieniami różu. Przydaje szyku rabacie śródziemnomorskiej.
Szałwia, też po raz pierwszy.
Zauważyliście, że same nówki i debiuty? Tak spustoszyła ogród zima. A ponieważ wszystko to jeszcze mikre, nie pokazuję rabat, bo więcej tam ziemi niż roślin.
Na tym kończą się założenia niebiesko-różowe i wkracza piękna kakofonia, ale o niej następnym razem.
Pozdravka.