Zaglądają, podglądają.

wtorek, 28 października 2014

Liściobranie, nalewanie.

Jak co roku trwa, i potrwa, akcja "liście". Każdego roku liści więcej. Chciałam, to mam.
Sieją się, sieją, latają, fruwają, jedne już opadły, inne się czają i czekają. Ale przyjdzie czas, że runą. Nagle i wszystkie.
Jeszcze jest tak.
To na domu.
A to dookoła nas. Jakby las.
No więc, jak to wszystko runie...
A runie, bo l i s t o p a d za pasem i przymrozek tęgi.
Tężyzna dzisiejszego przymrozka na przykład była taka.
Oszronienie.

I taka, że z wczorajszego cudnego lusterka...
...zrobiło się lodowisko.
Po poręczy widać do kogo należy teraz taras.
Cipióry [ to nie moje, ale piękne, kto zgadnie z czego są "cipióry"?] będą odstawiały tańce na lodzie, a ja będę oglądać nową edycję "Tańca z ptakami", co będzie niewątpliwie lepsze od innej edycji, tanecznej zresztą.
Dziesiąty raz zaczynam o tych liściach i skończyć nie mogę.
Bo tak sobie myślę, że..., no wiem, wiem, liściaste piękne są, ale co z tym robić???
Kompost. Tak, ale ile można mieć kompostu?
Dużo, ale ja już mam za dużo.
"Kompost sprzedam"? Może?
Worki na odpady zielone były, ale się zmyły. "Już pani nie bieremy". W miastach tak, na wsi nie. Bo na wsi zielonego, jak wiadomo, nie ma.
Mamy sposób awaryjny - pakujemy w wory liście i badyle i stawiamy obok kubła z niesegregowanymi. Na kuble gotówka na dowolne napoje dla panów. Potem obserwujemy - zabiorą, nie zabiorą. Bo nie muszą. Adrenalina.
Oczywiście, że biorą. Wory i kasę...
Tylko, czy to musi być tak?
Odpowiedź - u nas musi.
Poruszyłam kwestię liści, teraz poruszam kwestię owoców.
To nie ogórki, o czym przekonana była moja nieogrodowa córka, to owoce pigwowca.
A to winogrona.
I aronia.
Pływają, pławią się w wiadomo czym.
O liściach i owocach było.
To jeszcze o trawie. Żubrzej.
Żubr, wiadomo...
A zima długa. I zła. Może być nawet tak zła, jak ten żubr, co się żubrowej nie nażarł.
Wczoraj zebrałam resztki wśród kolców i szukam nowych przepisów.
Krzywe to, niewymiarowe, nijak unijne, ale zapach i smak...
Doleciało?
Teraz schowam ostatnią pelargonkę w cudnym koralu.
I ukochanej doniczce [ kochacie swoje doniczki, czy tylko ja mam odchyły?].
Bo reszta już rozpoczęła sezon piwniczny i ...

Czas zapomnieć o letniej przygodzie
O ławeczce w zielonym ogrodzie,
O czeremchach, co słodko pachniały
I płatki w krąg sypały tak jak deszcz
O spacerach wśród łanów szumiących
O dniach parnych i nocach gorących...

Przerobiłam na użytek własny, ale jakże oddaje to, co czujemy.

Zapomniane ławeczki w ogrodzie, ilustracje.

Łza się w oku kręci, jako te kropelki rosy.
Tylko królewna-oliwka poza sezonem jest raz piwniczna, raz pokojowa.
A liście gubi i tu, i tu. Ktoś mi to wyjaśni?

Pozdrawiam nostalgiczne.
Pozdravka.
















czwartek, 23 października 2014

Dom.

Był marzeniem, pragnieniem, długo niespełnieniem.
A jednak jest.
Lepiej późno, niż wcale.
Nie traćcie nadziei. Nie jest matką głupich. Jest siostrą marzycieli.
Dom. Biały z czerwonym dachem. Taki jaki rysują dzieci - z kominem i dymem.
Dom z tarasem.
Z altanką.
 Z pilnującym go Kasztanowcem Wiecznie Śmiecącym.
Z krzywą jabłonką.
Z otulajacym go winobluszczem.
I z ogrodem.
Bo w marzeniach dom należał do ogrodu, a ogród do domu. Nierozerwalnie i na zawsze razem.
No to powstał ogród. Dla domu. Bo dom dla ogrodu już był.
Ogród z  widokami.
 Z szumem traw.
Z czerwonymi dębami.
Ławkami pod drzewami
Z najmniejszą na świecie ogrodową Maryjką.
Wiem, że wiecie, że już to wszystko znacie, ale mija dziesięć lat od ostatecznych, najlepszych na świecie decyzji.
Decyzji by c.., d.. i TA kamieni kupa [ prawie cytat z Sienkiewicza]  zamieniła się w nasz DOM.
 A TA w nasz ogród.
 
Moja mina i samopoczucie wskazywałoby na posiadanie miliona dolarów, a nie kupy gruzu, ale co mi tam wtedy miliony dolarów!
Czczę więc czas najlepszych decyzji i takowych, tylko takowych Wam życzę.
Pozdravka.




czwartek, 16 października 2014

Już i jeszcze.

Już, bo jesień. Jednak jesień...
Ranki za oknem późne i zamglone.
Ogród od rana do wieczora mokry.
 Liście lecą.
 Czerwienieją, opadają.
Śmiecą.
Puste ławeczki się smucą.
Pachnie grzybami.
Już...
Ale jeszcze!
Jeszcze!
Jeszcze zdziwienia, że kwitną kwiaty lata.
A nawet wiosny!
 Bo że marcinki, to oczywiste. Ich czas.
I czas traw.
Wykopana wiosną kępa miskanta, porąbana siekierą, bo inaczej się nie da, na kilka części, dała piękne nowe egzemplarze. Polecam przepis, bo ceny traw rosną wraz z modą na nie.
Czas żniw koperkowych samosiejkowych. Koper zdrowy, dorodny, jesienny, nic tylko mrozić, pesto robić.
Przestałam się więc oszukiwać. Jesień.
Czas na zmianę miejsca zamieszkania. Doniczkowych miało być mniej, jest więcej, piwnica robi się ciasna.
Mania zbieractwa mnie nie opuszcza.
Jadąc samochodem zauważyłam kiedyś porzucone pod czyimś domem to.
"To" było ewidentnie porzucone, postanowiłam ratować. Wstąpiłam, zapytałam o przyszłe losy "tego" i po chwili taszczyłam je do samochodu.
Czułam na sobie zdumiony wzrok byłej właścicielki..., bo... "pani, to stare jest, pęknięte, pani..."
"To" stanowi ogrodową równowagę dla "tego". O tym "tym" pisałam - to tralka pałacowego tarasu służąca po latach świetności jako zapora do zamykających się drzwi czyjegoś garażu.
Ot, losy przedmiotów.
Wiekowo i materiałowo się nie zgadzają, ale wtopią się w ogród, dobrze będzie.
Mam pytania.
Przyciąć tę kwitnącą dalej lawendę? Poczekać do wiosny? Nie wiem.
I następne.
I co się stało z rozchodnikami?
Blade, anemiczne, a kwity się nie rozwinęły. Chore?
Na co? Jak je uratować?
W niedzielę miałam wątpliwą przyjemność pierwszy raz zobaczyć się na ekranie.
Zrobiłam zrzut ekranu żeby udokumentować zdarzenie, stąd niewyraźny obraz.
Wystąpiłam jako dama z taczką.
O matko...
Pozdravka.