Zaglądają, podglądają.

wtorek, 29 stycznia 2013

Reklamka.

Wpis szczególny. Polecający i reklamujący.
Co? To:

  http://PoradnikOgrodniczy.pl

Dlaczego? Bo to dobry poradnik. Z ciekawymi artykułami, przypominajkami "co robimy w tym miesiącu", z przyjaznym  forum, z newsletterem, co bardzo sobie cenię, i z darmowymi poradami na e-mail.
Mój pierwszy ogrodowy "przyjaciel' w sieci, z którego porad korzystam do dziś, w którym po raz pierwszy mogłam się pochwalić powstającym ogrodem oraz poznać takich samych jak ja zielonych zapaleńców.
Chyba nie będę odosobniona w ocenach, wszak  na forum Poradnika zarejestrowało się ponad siedem tysięcy członków.
Panie Rafale - dziękuję.
I jeszcze jedna, dla mnie bardzo ważna sprawa. Poradnik radzi. Poradnik nie ocenia, nie krytykuje, nie poucza.
A teraz sentymenty. To kilka z pierwszych zdjęć, jakie udało mi się wstawić na forum Poradnika na początku mojej ogrodniczej przygody i nowego życia na wsi.
Ogromna skarpa była wtedy w większości pokryta nagą ziemią. Rośliny docelowe startowały, a ja  ratowałam się rogownicą, z którą potem zacięcie walczyłam i która do dziś nie odpuściła i innym "drobiazgiem".

 Na szczycie górował ogromny głaz,  dziś prawie niewidoczny.

Zdjęcia przepadły, te odzyskałam dzięki Poradnikowi.
I dla porównania zdjęcie z minionego lata.
Nasłodziłam Poradnikowi, ale warto. Zajrzyjcie tam.
Pozdravka.

sobota, 26 stycznia 2013

Zapomniane rocznice.

Ktoś pisał, że rok. A ja? Już dwa? Nie wierzyłam, sprawdziłam. Tak. Szóstego stycznia minęły dwa lata, jak z wielką nieśmiałością zaczęłam. Po co? Na co? Komu? Nie wiem. Sama sobie, może Wam? Nikt z bliskich nie wie, że piszę.
Dwudziestego pierwszego z kolei minęło osiem lat naszego "życia country", czego ani przez moment nie żałowałam.
Poza tym, że "cholera jasna, jak ten czas leci", to zima, zima, zima i jak to zimą; biało, biało, biało. Czasem z fioletowym cieniem.
Jak tu. Z daleka zima.
Z bliska zima.
Bliżej też zima.
Irgi pod śniegiem.
Wszystko pod śniegiem.
Nie deptać śniegu na trawie! Pleśń śniegowa czyha. Pies tylko zaznacza psie ścieżki.
Pies może, bo leciutki. Jak ładnie wydeptuje.
Poza tym należy mu się święty spokój po próbach zrobienia z niego psa zaprzęgowego.
Wiążemy cierpliwie, fachowo, precyzyjnie. Znamy się.
Pies "robiony" w konia.
Start - falstart. Nie pociągnę! Posiedzę.
Zwieję. I zwiał. Pies w konia się zrobić nie dał.
Zwiał na z góry upatrzone pozycje.
Ferie się skończyły, goście się wygościli, wraca codzienna normalność. Ciepła, trochę nudna, ale jaka milutka!
Czytać, herbatki pić, marzyć o wiośnie.
Czytam to.
Czytam i stwierdzam, że jest to jedna wielka beznadzieja. Czytam tę beznadzieję w nadziei, że cokolwiek w jej akcji drgnie, poza tym, co drga tu cały czas, ale ileż można. Kto czytał, ten wie, o czym piszę.
Jak to się stało bestsellerem? A może to ze mną jest coś nie tak? Ktoś coś o tym wie, napisze?
Pozdravka.












poniedziałek, 21 stycznia 2013

Kto świętuje, ten świętuje!

Ja tak. Moje święto, czekam na życzenia! Zapracowałam, to mam. Swoją drogą, zobaczcie, jakie fajne jest wczesne macierzyństwo. Człowiek jeszcze hohoho, tak mu się przynajmniej wydaje, a zdąży się nasłodzić jego owocami.
Przyleciały prezenty w licznej gromadzie.
Szaracze kwiczoły. Dzięki Wam wiem, że kwiczoły, choć nie kwiczą, tylko żrą jabłka.

 I jemiołuszki stadne.


Panna ogrodowa ubrała etolę stosowną do okoliczności dnia, pogody  i przyrody.


Zobaczcie piękną fakturę futerka.

Dziura nie do likwidacji. Prędzej zlikwiduję wszystko, więc omińcie.
I...


Niektóre z Was ainteresowała kanapa... A że to kanapa z historią, no to ta historia właśnie...
Mebel nie nowy, ma trzynaście lat. A było tak.
Marzyła o niej moja młodsza córka. Marzenie się spełniło i kanapa stanęła dumna nowa  i piękna w wynajętej kawalerce w Poznaniu. Niestety, wkrótce zaczęła służyć Jej jako kanapa marzeń, wylanych łez, niepewności i wielkiej tęsknoty za dzieckiem. Zagrożona ciąża, leżeć, leżeć, leżeć. Leżała więc. Na przemian - w szpitalu i na kraciastej kanapie. Mama daleko. Kanapa utulała więc i kołysała, aż zdarzył się cud  i po miesiącach niepewności na tejże kanapie karmiła swoją córeczkę, tę samą która na omawianej kanapie leży z pieskiem; patrz poprzedni post. Potem kanapa powędrowała z Nią do innego miasta, potem do innego życia, aż po wielu perypetiach, zawirowaniach zastąpiła ją nowsza, wygodniejsza, inna.
O tym, że kanapa trafi do nas zadecydowałyśmy jednomyślnie. Marzenia spełnione i łzy wylane nie mogły pójść w zapomnienie i na poniewierkę.
Kanapa u mnie w pokoju zwanym "gościnnym", choć każdy gość mówi o nim "mój pokój". Tak sobie roszczą, jak się goszczą.
Mimo licznych ubytków na lamówkach dalej służy. Gościom do spania i mnie do czytania i oglądania brzozy za oknem tarasowym. Utulają poduchy i różany kocyk.
W naszym domu kanapa snuje dalej swoją historię. Pojawiła się piękna jadowicie zielona plama z kosmosu. Chyba z kosmosu, bo nikt się nie chce przyznać do jej powstania, a  ufoludkowy kolor coś znaczy. Jest też mniejsza plamka tej samej barwy i koślawy napisik MAMA. Powstał może z tęsknoty, może dla wprawy w nauce pisania. Autor "tekstu" nie znany, ale podejrzenia są. na szczęście poduch są odwracalne.
Nad kanapą stareńki anioł z nieudolnie naprawionym złamanym prawym skrzydłem, kupiony po urodzeniu pierwszej córeczki. Wierzcie mi, że aniołki nie latały wtedy po domach tak masowo, jak teraz. Wyprzedziłam trendy o lata świetlne.
  Obok kanapy beznadziejne sosnowe szafki w nowych szatach kolorystycznych - zdolna ręka M. - zmieniły się w wielce sympatyczne mebelki z okolicznościowymi zmiennymi aranżami.
A z drugiej strony ukochane lustro.
Widzicie tę cudną w kolorze, i nie tylko, bluzeczkę odbijającą się w lusterku? O niej następnym razem.
Trzymajcie się, bo ponoć dziś najbardziej denny dzień roku, to zła wiadomość, ale za TYLKO dwa miesiące wiosna! I tą dobrą wiadomością kończę.
Pozdravka.


piątek, 18 stycznia 2013

Dzień w pigułce.

- Wstawajcie! Jedenasta!
- Zaaaraz...
- Wstawać!
- Juuuż...
- Śniadanie!
Są. Zjawiają się natychmiast. Pochłaniają.
- Wyjdźcie z psem.
- Już.
- Pies się kręci.
- Zaraz.
- Uwaga, tracę cierpliwość...

Wyszły. Wróciły. Podłączyły się do elektroniki. Są w wirtualu.
 Ale real czyha.
-Wyłączyć pudła.
Cisza. Cisza. Cisza. Ogłuchły.
-Wyłączyć komputer!
- Luzik
- Wyłączyć, bo mnie zaraz..
-Spoko.
- Wy...
- Wyłączone!!!
- Obiad!!! Łapy myć!
Usłyszą z najdalszego kąta. Są.
- Teraz możemy sobie...
- Nie, nie możecie.
- Skąd wiesz, o co nam...
- Bo wiem.
- A może wcale nie chcemy sobie pograć?
- A nie chcecie?
- Chcemy.
- Czyli wiem.
- To możemy?
- Powiedziałam, że nie.
- O maaatko...
- Matek nie ma, jestem JA!
Są ofoczone, ale krótko.
Tak to mija sobie kolejne popołudnie przeplatane robieniem kisielków, wygłupami, szeptanymi rozmowami, śmiechem i kolejnym przeszukiwaniem szafkowych zakamarków celem znalezienia słodyczy.
- Wyjdźcie z psem.
- Już.
- Pies chce wyjść.
- Zaraz.
- Pies !
 -Kuuurczę...
Wyszły. Wróciły.
- Kolacja!!!
Są.Wyrastają spod ziemi.
-Teraz możecie.
Graja, gadają, grają, gadają, grają, gadają, jedzą jabłka i pomarańcze, robią kolejne kisielki, piją liczne herbatki.
-Myć się i spać, jest po dziesiątej.
- Ja w domu...
- Ja też...
- Bo uwierzę.
- No juuuż.
Malowniczo przewracają oczami
- Zaraz! Natychmiast! w tej chwili!
- No już zaraz natychmiast w tej chwili idziemy.
Przeciągają do granic możliwości, wyznają dozgonną miłość i uwielbienie. Na nic.
- Możecie w łóżku i czytać i gadać.
- Kochana jesteś.
- Wiem. Dobranoc.
- Dlaczego ją całujesz pierwszą?
- Jutro ciebie.
- Dobra.
Mija kolejny dzień, ja zasypiam po dwunastej, u nich pali się światło...
- Wstawać, minęła jedenasta!
Wchodzę i ściągam kołdry, otwieram drzwi na taras. Mróz.
- Nooo! Cooo?
- Nico, spoko, luzik.
 Dalej jak wyżej. Najczęstsze używane moje powiedzenia to: "Jak można brać psa do łóżka?"
Kolejny dokument.
 
Dalej: "Nie garb się", przeplatane "Wyprostuj się", "Wielkie jak brzozy, głupie jak kozy." i "Mówię do słupa, a słup stoi, jak..."
Tylko nie piszcie, że to nie pedagogicznie!
Dołączam jeszcze jedno powiedzonko zaczerpnięte od Moniki. "Młodzi myślą, że starzy są głupi, a starzy wiedzą, że młodzi są głupi". Z naciskiem na WIEDZĄ.
Piękne. Teraz to się dopiero obrażą!
Pozdravka.

 










środa, 16 stycznia 2013

Ferie.

"Gai za ogrodomanię z pięknym warzywnikiem."
Takie dostałam wyróżnienie od  Zofijanny. Diękuję za nie i za tę "ogrodomanię". To dla mnie właściwe określenie, przy czym mania zaczyna przegrywać z szaleństwem. To moja obiektywna ocena, bo dla innych po prostu od dawna szajba i tyle.
Pytanka i odpowiedzi.
1. Gdzie najchętniej wyjeżdżasz na zimowe wakacje?
Nigdzie. Jestem w  domu z książkami.  Raz byłam w Karpaczu i było ślicznie, ale już byłam, wystarczy. Nie lubię mrozu.
2. Jak najczęściej spędzasz zimą wolny czas.?
Jak wyżej oraz planując, co zrobię wiosną, tęskniąc za wiosną, marząc o wiośnie.
3. Czy zimową porą starasz się hartować organizm , jeśli tak,to w jaki sposób?
Spacery z rozsądku i gimnastyka z umiłowania i dobrego nawyku.
4. Co zimą sprawia Ci największą przyjemność?
Ciepło domu i książki.
5.  Czy zimą używasz  ziół. Jeśli tak to jakich i w jakim celu ?
Tak. Dziurawca wiadomo, innych do przyprawiania potraw i głównie mam na myśli kminek.
6.  Jak można rozwiać ciemności krótkiego, zimowego dnia ?
Nie można. Można tylko przeczekać z książką oczywiście. Inaczej depresja na bank.
7. Czy masz jakąś ulubioną potrawę spożywaną zimową porą ?
Tak. Nieodmiennie sałatka warzywna, której nie tykam wiosną i latem oraz porządna pomidorowa, ale to się wie.
8.  Kiedy ostatnio lepiłaś bałwana ?
O matko, chyba dziecięciem będąc... może z własnymi dziećmi... może tej zimy spróbuję?
9. Czy bałwan - nie mylić z krasnalem, jest elementem ogrodowej architektury?
Tak, u mnie stał kilka lat temu do wiosny i straszył, bo przypominał psa. Nie wiem czemu.
10.  Ile masz karmików, czy robisz je własnoręcznie i czy dokarmiasz skrzydlatych braci mniejszych?
Dokarmiam. Mam trzy karmniki, jeden kupiony, dwa zrobione, wszystkie oblegane.
Ufff.
A tymczasem czasu brak, bo u nas już ferie i goście się goszczą.
I moszczą.

Mają wreszcie WOLNE i mogą się oddać ulubionym zakazanym zajęciom.
I nakazanym zajęciom.
Widać stosowne ubranko jamnicze? Mój piesek, ani francuski ani miastowy hasa bez sweterka i żaden mróz mu niestraszny. A jamnisio się lansuje.
Potem szybko do domku, do ciepełka.

I oglądamy piękną zimę zza okna.
Rozpuszczam i dogadzam na całego.  Bo lubię i mi wolno. Poza tym zwracam, co mi dano. O resztę niech się martwią Rodzice.
Sesja zimowa wkrótce. Póki co jakoś nie ciągnie mnie bezkresna zimna i śnieżna biel.
Pozdravka.


piątek, 11 stycznia 2013

Oliwki, robinie i sentymenty.

Oliwka pierwsza, to moja oliweczka z opisywanym tu już pokręconym marketowym rodowodem. Raz usycha, raz odradza się, raz jest okazem zdrowia, raz nędzy i rozpaczy. Teraz gubi liście. Pytam czemu, a nawet dla czego? Nie powie, gubi. Za miesiąc, dwa przytnę, nawiozę i mam nadzieję ruszy z kopyta, przecież gorzej bywało.
Korona smętnie przerzedzona.
Oliwka druga znajduje się na tym obrazie.

Obraz, słabiutka kopia zresztą, towarzyszył mi w domu rodzinnym i fascynował nieznanym krajobrazem, a najbardziej spękanym pniem ogromnego drzewa. Wtedy nie wiedziałam jeszcze nic, ani o tym krajobrazie ani o oliwkach ani o życiu w ogóle, ale fascynacja była wielka. Dusza ogrodnika?
Po latach dowiedziałam się, że to nieudolna kopia obrazu Henryka Siemiradzkiego "Chrystus w domu Marii i Marty", namalowanego w 1886 roku.
Tak wygląda dzieło, fotografia z internetu.
Pomijam treści religijne, ale spójrzcie na pergolę, popatrzcie na drzewa.
Poza oliwką z obrazu, drzewami mojego dzieciństwa, tym razem najprawdziwszymi, były  rosnące na mojej cichej uliczce robinie. Cudowne drzewa zaglądały do okien masą zieleni, a migocące przez liście słońce napełniało pokój prześwietlonymi cieniami i czarem. W czerwcu siały odurzająca woń, a wiatr rozwiewał białe kwiaty po chodniku.
Podczas pobytów w Poznaniu zaglądam na już nie moją uliczkę. W lipcu robinie jeszcze były, a potem rozpoczęła się wojna. Albo chodniki, albo drzewa, jedni za wycinką, drudzy walczą o pozostawienie liczących osiemdziesiąt lat okazów. Bez specjalistycznych badań, bez zastanowienia, bez głowy; wyciąć i już
Najłatwiej. A już na pewno to pochylone. Bo zagraża.
  To zdjęcie z internetu.
A to moje.

I co? I to. Stało się. Zdjęcie z internetu.
Po zbrodni ekipa zabójców  została przez mieszkańców przegoniona, ale nie wiadomo, na jak długo…
A przecież wiem, że czasem jest tak, że drzewo pochylone nikomu i niczemu nie zagraża. I na odwrót, proste a spróchniałe w środku, czego nie widać, może stwarzać niebezpieczeństwo. Ale żeby to stwierdzić, potrzebni są spece od dendrologii, a nie urzędasy z ZDM. Cywilizowany świat układa jakoś istnienie cennego miejskiego starodrzewu z funkcjonowaniem miast, a u nas najprościej - wyrżnąć co się da.
Ciekawe, co na już nie mojej uliczce zobaczę wiosną...
Wyjaśnienie. Zmanipulowałam "D", bo nie miałam. Oczywiście zaraz po publikacji piękne "D" pojawiło się na niebie. Jak zmanipulowałam? Obróciłam 2x w lewo "C"...
Pozdravka.



poniedziałek, 7 stycznia 2013

O, C, N i D.

Czyli o tym, co widzimy na niebie nocą, a czasem i dniem. O nocnym alfabecie. Megi mnie sprowokowała. Pokazała swoją pełnię.
Pełnia, czyli O. O, tak wygląda księżyc w pełni. Jest O, jak "Okrąglutki". Jest?
Ma swoją pełnię Megi, mam i ja. Moja pełnia wygląda tak. Jest to pełnia nad jaworem. Oczywiście, że tym z piosenki, tylko Filona nie widać, ale słyszałam jak klaszcze. Czasem pełnia się przemieszcza nad inne drzewa, ale Laura trafia, bo ona namierza go, choć " miesiąc zeszedł, psy się uśpiły". Miesiąc, czyli księżyc, ale to wiemy.
Tu właśnie ów miesiąc zachodzi, Laura biegnie z koszem malin i wieńcem dla ukochanego spiewając:
  "Nie będę sobie warkocz trefiła,
 Tylko włos zwiążę splątany;
 Bobym się bardziej jeszcze spóźniła,
 A mój tam tęskni kochany"
Nie wiem, czy potargana Laura spotkała Filona, bo wiersz Karpińskiego liczy czterdzieści dziewięć strof.
Jawor ten sam.
 Dziura nie wiem skąd i dalej nie umiem przesunąć, więc zapełniam tekstem wtrąconym.
 Na przykład o tym, że w czasie pełni dzieją się dziwne rzeczy. Wypełniłam dziurę.
A co dalej? Co po O, czyli po pełni?
Dalej jest C, czyli tak. C nad brzozą, czy zza brzozy.
Tu C z dzisiejszego poranka., nieco jaśniej, ze zbliżeniem, testuję aparat i proszę, piękne C.
I teraz wyjaśnienie mądrze bardzo. C, bo księżyc się Cofa. Cofa się coraz węższym C, aż w ogóle go nie ma.
Jak go nie ma, to jest N, czyli Nic, czyli Nów. Czarna noc, oczy wszystkie wykol, nie traf nigdzie, tak ciemno.  Tak Nów wygląda.
No wiem, nic nie widać, ale tak ma być, bo to Nów.
Po "Nic", czyli Nowiu księżyc zmierza ku pełni, przybiera kształt D, bo się Dopełnia -DDD, coraz grubsze D.
 Podsumowanie lekcji:
Kształt C -Cofa się.
Kształt D - Dopełnia się.
Na C i D siedzi czasem pan Twardowski.
Tak się pedagogicznie wyżyłam i jest mi lepiej.
Poza tym wolę poranki. Niekoniecznie zimowe, ale innych na razie brak.
Mój wierzbowy poranek.
 I od razu chce się żyć, czego i Wam życzę.
Zadanie domowe - nauczyć się co znaczy C i D, bo P i N znamy.
Dzwonek.
Zmanipulowałam jedno zdjęcie, ciekawe czy ktoś się czegoś dopatrzy.
Pozdravka.